„Angliki” jadą do Polski szerokim strumieniem. W większości przypadków nie są zgłaszane w urzędach celnych, gdyż są potrzebne tylko na części. Cenne są: silniki, skrzynie biegów, zawieszenia, elementy osprzętu.

Dzięki „anglikom” wiele aut z kierownicą po lewej stronie można naprawić tanim kosztem. Same zaś „angliki” po wyjęciu tego, co da się sprzedać, rozpływają się. Zezłomować ich legalnie prawie nie sposób, wyrzucić do lasu nie wolno, ale można.

W części tych aut przekłada się kierownicę na lewą stronę i bywa, że są to przeróbki robione z głową. Niestety, w większości wypadków dzieje się to bez głowy. Porządnie zrobić przekładkę – ze względów finansowych – niemal nie sposób. Trzeba przecież przełożyć deskę rozdzielczą, pozmieniać ułożenie urządzeń pod maską, wymienić wycieraczki, pedały, światła, lusterka, w wielu wypadkach pociąć przegrodę czołową itp.

Unia każe – i co z tego?

Duża grupa zainteresowanych autami z kierownicą po prawej stronie chciałaby je zarejestrować i jeździć nimi, nie bacząc na niewygodę. Ich rzesza rośnie – rodaków, którzy wyjechali do Wielkiej Brytanii, liczy się w milionach, a i tych, co nigdy nie byli za granicą, kusi wizja niestarego auta za kilka tysięcy złotych. W Anglii używane pojazdy z kierownicą po prawej stronie – w przeciwieństwie do „europejskich” – są śmiesznie tanie.

Amatorzy „anglików” żyją nadzieją, że wkrótce pod presją Komisji Europejskiej polski rząd pozwoli te auta rejestrować, wszak wszczęto przeciwko Polsce procedurę karną m.in. za to, że łamie zasadę wolnego przepływu towarów. Rząd nie może powiedzieć im szczerze tego, co mogę ja. A zatem: zapomnijcie!

Ministerialne „założenia do ustawy o zmianie ustawy” (na takim etapie znajdują się obecnie prace nad zmianą przepisów) poddawane są szerokim konsultacjom społecznym i jest to gra na czas – zawsze można przed luksemburskim trybunałem powiedzieć i udowodnić, że „robi się”. Do „projektu ustawy” droga daleka, a jeśli w tej kadencji nie da się go uchwalić, to... trudno. Nie ma zasady kontynuacji, niezakończone projekty wylądują w koszu.

I tak to potrwa, może kilka lat, aż Komisja Europejska dojdzie do przekonania (ponoć dochodzi), że samochody z kierownicą po złej stronie należy rejestrować, ale np. bez prawa wyprzedzania innych pojazdów czy z ograniczeniem dopuszczalnej prędkości do 80 km/h. Auto z takimi ograniczeniami to towar wyłącznie dla koneserów, nieprawdaż?

My się nie boimy

Choć jestem za wszelką wolnością, w tym przypadku uważam, że kierunek jest słuszny. Jazda „anglikiem” w Polsce to głupi pomysł. Dlaczego w ogóle ten problem dotknął nasz kraj, a nie np. Niemcy? Otóż tam po prostu nie ma zbytu na takie samochody – prawie nikt ich nie chce, więc zakazy są zbędne. U nas – odwrotnie.