W dzisiejszych czasach droga hamowania przeciętnego samochodu rozpędzonego do prędkości rzędu 100 km/h zamyka się w przedziale 50-60 metrów. Jest to jednak wynik bardzo przeciętny. Topowe samochody wyposażone w sportowe układy potrafią schodzić spokojnie poniżej 40 metrów. Jak wszyscy się domyślają nie jest to jednak szczyt możliwości technologicznych. Słowa Berndta Gomberta, inżyniera Siemens VDO: "W roku 2010 nowa technologia hamulca elektrycznego ustanowi wysoką poprzeczkę dla systemów hamulcowych." - nie pozostawiają żadnych złudzeń. Przyszłość hamulców leży w układach elektrycznych. Czy zatem czeka nas ewolucja polegająca na zastąpieniu hydrauliki płytką krzemową naszpikowaną nowoczesnymi, nierzadko kosmicznymi mikro-technologiami?

Producenci zapowiadają, że dzięki całkowitemu zelektryzowaniu układów hamulcowych uda się skrócić drogę hamowania typowego, ważącego grubo ponad tonę samochodu, poniżej 30 metrów. Biorąc temat bardziej uważnie pod lupę przypomnimy sobie, że ktoś przecierał szlaki w tej dziedzinie parę dobrych lat temu. Oczywiście jest tutaj mowa o Mercedesie, który w sportowym coupe o nazwie SL montował system, który nie był stricte urządzeniem typu brake-by-wire. Była to konstrukcja pośrednia. System nazywał się Sensotronic Brake Control.

Jego działanie w wielkim skrócie polegało na tym, że pedał hamulca uruchamiał pompę, która z kolei powodowała wzrost ciśnienia w układzie, monitorowanym przez czujniki. W tym samym czasie komputer analizował sygnały z czujników i adekwatnie do sytuacji specjalny modulator przekazywał na wybrany zacisk hamulca płyn pod ciśnieniem 160 barów. Przy takiej konstrukcji pompa hamulcowa nie była odpowiedzialna za poruszanie klockami hamulcowymi, tylko jej zadaniem było wywieranie ciśnienia sterującego. Praca na podwyższonym poziomie ciśnienia z możliwością jego szybkiej modulacji pozwalała na precyzyjne działanie. Niestety bardzo szybko okazało się, że system jest bardzo awaryjny i koncern w pośpiechu odłożył ten projekt na bok. Jak już wcześniej wspomniałem, nie był to typowy "nie-mechaniczny" system brake-by-wire. Niemieccy inżynierowie pozostawili hydraulikę, aby w razie nieoczekiwanej awarii samochód był w stanie w ogóle hamować.

W pełni elektryczny układ hamulcowy powinien charakteryzować się tym, że wyłącznie za pomocą drogi elektrycznej będzie przekazywał siłę wywieraną na pedał hamulca do reszty układu. W tej kwestii popis swoich możliwości pokazuje ostatnio Siemens VDO. Dzięki swej zasadzie działania rozwiązanie zostało nazwane - "elektroniczny hamulec klinowy". Gdyby wierzyć w pełni wszystkim zapowiedziom to szykuje się niezły przełom w technice motoryzacyjnej.

Electronic Wedge Brake, czyli w skrócie EWB przybliża technologię drive-by-wire, znaną do tej pory z lotnictwa, ku szerszym zastosowaniom. Tutaj nośnikiem wszelkich informacji i rozkazów jest prąd płynący przewodem elektrycznym. Zatem żegnajcie pompy, tłoczki czy podciśnieniowe membrany. W nowym rozwiązaniu pedał hamulca będzie połączony jedynie z potencjometrem. W miejsce siłownika elektrycznego albo silnika działającego bezpośrednio na klocki hamulcowe, mały silniczek porusza specjalnym klinem, z którego jest wytwarzana bardzo duża siła przy minimalnym poborze prądu. Wykorzystanie zasady działania klina pozwala na uzyskanie wzmocnionego efektu hamowania praktycznie na samym końcu układu, czyli klocku. W dodatku wszystko udało się zminiaturyzować na tyle, żeby zmieściło się wewnątrz felgi. Jeśli chodzi o zużycie energii to przy stałej sile jest ono znikome, natomiast szczytowe zużycie jest osiągane przy zmianie siły hamowania. Ze strony kierowcy zmiana nie jest zbytnio wyczuwalna. Układ hamulcowy pracuje bezgłośnie, a podczas mocnego hamowania nie odczuwa się charakterystycznych wibracji pedału. Producent technologii zapewnia, że auto wyposażone w ten system potrafi na oblodzonej jezdni skrócić drogę hamowania o więcej niż 1/4.

Reasumując zebrane tutaj wszystkie fakty wiadomo bezapelacyjnie, że elektryczne siłowniki w zaciskach pozwalają działać nieporównywalnie lepiej niż tradycyjny system hydrauliczny. Nie dość, że szybkość przekazywania informacji jest dużo szybsza, to jeszcze w grę wchodzi lepsza współpraca z innymi wspomagaczami układu hamulcowego, takimi jak ABS czy ESP. Patrząc nieco bardziej futurystycznie można mieć na uwadze fakt, że dzięki tym urządzeniom będzie można personalizować ustawienia w zależności od stylu jazdy danego kierowcy, czy nawet uaktualniać oprogramowanie odpowiedzialne za działanie urządzenia. Do tego ostatniego trzeba jednak podejść z lekkim sceptycyzmem. Póki co, z powodu obowiązujących przepisów minie jeszcze trochę czasu nim nowoczesna technologia na dobre zadomowi się na czterech kółkach. Kolejne lata przyniosą z pewnością radykalne zmiany. Druga kwestia, chyba najważniejsza dla sukcesu całości zadaje pytanie. Czy kierowca zaufa w tym poważnym temacie bezdusznej elektronice?