Teraz nazwa lepiej pasuje do samochodu – Santa Fe to przecież duże miasto w stanie Nowy Meksyk (USA). Poza tym potężne chromowane poprzeczki we wlocie powietrza do silnika wyglądają naprawdę amerykańsko.
I tylko wymiary zewnętrzne (długość 4,69 m, szerokość 1,88 m), choć większe niż w przypadku poprzednika, z wielkimiterenówkami z Nowego Świata wiele wspólnego nie mają i plasują nowego Hyundaia w jednym segmencie z BMW X3.
Wielkość karoserii sprawia, że wnętrze zapewnia komfortowe warunki podróżowania. Zwłaszcza z tyłu jest bardzo przestronnie. Do tego kanapę można wzdłużnie przesuwać, a w razie potrzeby – złożyć ją jednym ruchem ręki, co pozwala niemal potroić wielkość kufra, który przy normalnym położeniu siedzeń ma pojemność 534 l. Wożący ciężkie przedmioty ucieszą się z seryjnego samopoziomującego zawieszenia tylnej osi.
Z przodu siedzi się na typowej dla SUV-ów wysokości, szkoda tylko, że sprężyste fotele nie oferują lepszego trzymania bocznego. Hyundai znacznie poprawił jakość materiałów wykończeniowych, ale tu i ówdzie widać, że o czymś jeszcze zapomniał. Duży ekran dotykowy e, choć wygodny w obsłudze, mógłby lepiej wyglądać.
Testowe auto miało pod maską diesla 2.2 o mocy 197 koni z 6-stopniowym „automatem”. Mimo dużej masy Santa Fe (1,7 t) silnik dobrze radzi sobie z jego napędzaniem, jest do tego cichy, a skrzynia z wyczuciem zmienia przełożenia.
Przeszkadzały nam tylko szumy powietrza opływającego nadwozie. Poza tym precyzja prowadzenia mogłaby być na wyższym poziomie. Za to komfort podróżowania – super!