Dla wielu będzie to zwyczajny Wrangler. Choć Jeep J8 rzeczywiście mocno przypomina go z wyglądu, znacząco różni się pod względem technicznym. Przede wszystkim jest solidniejszy. Otrzymał inną ramę (z Dodge’a) oraz potężne mosty: Dana 44 z przodu i Dana 60 z tyłu (na resorach). Modyfikacje nie miały uczynić z niego off-roadowego potwora, raczej uodpornić na duże obciążenie, zrzucanie z samolotu itp. J8 stworzono na potrzeby wojska i nie kupimy go w dowolnym salonie Jeepa. W Polsce sprzedaje go tylko radomski diler Zeszuta, znany m.in. z adaptacji Vito i Sprinterów na karetki. Nie wystarczy chcieć i mieć pieniądze (nie takie duże – około 150 tys. zł), firma odpowiada za każdego użytkownika. Trzeba więc przekonać sprzedawcę, że na auto zasługujemy.
Wiedząc o przeznaczeniu samochodu z zainteresowaniem czekaliśmy na test. Otrzymaliśmy podstawową wersję – 2-drzwiową z brezentem (są też np. auta 4-drzwiowe). Prototypowy egzemplarz miał kilka wad, które potem wyeliminowano (np. szpary przy drzwiach). Ale tego modelu nie sposób oceniać według standardowych kryteriów. On jest szczególny i drobne niedociągnięcia nie mają znaczenia. Na asfalcie najbardziej dokucza hałas. Produkcyjne auta są lepiej wygłuszone, nasze miało we wnętrzu gołą blachę, bez wykładziny. Znacząco ułatwia to np. mycie, ale hałas w czasie jazdy dawał się we znaki – już przy 100 km/h trudno prowadzić rozmowę.
O wszystkim zapominamy po zjechaniu z asfaltu. Parametry, jakie oferuje Jeep – kąty nadwozia, wykrzyżowanie osi – są bardzo dobre (choć nie przesadnie rewelacyjne) i w zupełności wystarczające. Jeśli dodamy do tego stalowe zderzaki i zabezpieczone podwozie, to okaże się, że aby auto uszkodzić, trzeba się naprawdę postarać.
Reduktor pochodzi z seryjnego Wranglera (ale nie Rubicona), uzupełnieniem jest sztywno dołączana przednia oś – wszystko działające w prosty sposób, z elektroniką ograniczoną do minimum. Nawet w połączeniu z oponami AT, w które auto było wyposażone, skuteczność J8 jest niesamowita. Wszystko tu ze sobą doskonale współgra. Bez kłopotu pokonujemy kolejne przeszkody, nabierając do samochodu zaufania. Podwozie sprawnie niweluje dziury, jechać możemy szybko i nic nie dobija. Znajdujemy ambitnie wyglądającą kałużę – tego nam było trzeba! Przejeżdżam ją raz i drugi, reflektory nikną pod wodą, która pojawia się na podłodze. Pytam fotografa: udało się? Na szczęście… nie, więc trzeba powtórzyć! Musimy tylko przyzwyczaić się do odgłosów jakie gałęzie wydają w zetknięciu z brezentem, na szczęście nie robią mu szkody.
Dynamika (w aucie zamontowany był pakiet O.CT podwyższający moc do 192 KM) jest wystarczająca, choć – szczególnie na szosie – początkowo łapiemy się na tym, że hałas nie oznacza wysokich obrotów i trzeba głębiej wciskać gaz. Jazda J8 była prawdziwą przyjemnością – z miejsca wybaczamy mu funkcjonalne niedociągnięcia. Do wojska się nie wybierzemy, choć zazdrościmy żołnierzom. Mają solidne narzędzie do pracy!