Logo
Kompleks parkingowego

Kompleks parkingowego

Autor R. Frankowski Piotr
R. Frankowski Piotr

Zjawisko, które obserwuję od lat. Czasem mimochodem, jak entomolog, który niby nie zauważa ulubionego gatunku owada, ale jednak jest zawsze nastawiony na obserwację, widzę jego objawy. Już spieszę wyjaśniać, o co chodzi.

Rzeczywistość zmusiła nas do stworzenia tysięcy ogrodzonych parkingów - strzeżonych, osiedlowych, hotelowych, w biurowcach. Parkingów tych pilnują osobnicy, wśród których rozpowszechniony jest pewien kompleks, który dla celów naukowych pozwoliłem sobie nazwać kompleksem parkingowego. Zjawisko jest raczej powszechne, choć wciąż spotykam wyjątki od reguły. I dobrze, bo inaczej życie byłoby zbyt ciężkie...

Pilnowanie parkingu to forma władzy, która w niektórych osobnikach wyzwala straszliwe instynkty. "A pan tutaj nie zaparkuje!" - zdanie wypowiedziane z jadem w głosie to najłagodniejsza forma schorzenia. Najostrzejsza? Przykład z 1995 roku, gdy nowym modelem Mercedesa usiłowałem wjechać na parking pod jednym z warszawskich hoteli. Pan z parkingu powitał mnie przyjaznym okrzykiem: "Sp... pan stąd". Osłupiałem.

Życzliwie wyjaśnił, że jeśli pozostawię auto na parkingu, a on natychmiast nie powiadomi o tym fakcie złodziei, to wtedy oni połamią mu nogi, jeśli zaś powiadomi i ukradną auto, ja mu połamię nogi. Po co więc taki kłopot? Uznałem druzgocącą logikę jego wywodu: trudno przecież było oczekiwać, że jako strażnik parkingu będzie pilnował powierzonych mu aut. To w ogóle nie przyszło mu do głowy.

Pisaniem o samochodach trudnię się od kilkunastu lat, jeżdżę autami drogimi i tanimi na przemian. Zabawnie jest przyjeżdżać na ten sam parking i być traktowanym inaczej, jeśli przyjechało się autem z innego segmentu cenowego. Na dodatek występują dwa typy reakcji: gdy wjeżdżam na parking Lexusem, jeden typ parkingowego zawistnie traktuje mnie jak podczłowieka, inny typ robi się obrzydliwie służalczy, gdy z kolei wjeżdżam na ten sam parking Dacią, jeden typ reaguje z sympatią, drugi mnie... przepędza. Ot, demokracja.

Przykład całkiem świeży. Jestem umówiony na spotkanie w dużym biurowcu, przed którym jest parking. W rejonie wyznaczonym dla gości danej firmy brakuje miejsca. Truchtem podbiega do mnie spasiony strażnik i z daleka krzyczy "pan tu czego?"  Spokojnie pytam, czy mówi do mnie. "No przecież." Wyjaśniam, że przyjechałem na spotkanie i że szukam miejsca do parkowania. "Tutaj pan nigdzie nie zaparkuje" - komunikuje mi jegomość w śmierdzącym mundurze, z triumfem w głosie.

"To co mam zrobić?" - pytam. "Mnie to nie obchodzi!"  W tym samym czasie na chodniku w strefie zakazu parkowania staje czarne auto, z którego wysiada dwóch łysych, mocno umięśnionych jegomości. Strażnik zerka ukradkiem w ich stronę i nadal demonstruje mi swoją władzę. Nie byłem w nastroju do konfrontacji, ze wstydem wyznaję, że zrezygnowałem z awantury.  Czy naprawdę tylko mnie przydarzają się takie rzeczy, czy ktoś inny ma także problemy z parkingowymi? W Nowym 2007 Roku oby było ich jak najmniej.

Piszcie na adres moto@portal.onet.pl!

Autor R. Frankowski Piotr
R. Frankowski Piotr
Powiązane tematy: