Rzeczywistość zmusiła nas do stworzenia tysięcy ogrodzonych parkingów - strzeżonych, osiedlowych, hotelowych, w biurowcach. Parkingów tych pilnują osobnicy, wśród których rozpowszechniony jest pewien kompleks, który dla celów naukowych pozwoliłem sobie nazwać kompleksem parkingowego. Zjawisko jest raczej powszechne, choć wciąż spotykam wyjątki od reguły. I dobrze, bo inaczej życie byłoby zbyt ciężkie...

Pilnowanie parkingu to forma władzy, która w niektórych osobnikach wyzwala straszliwe instynkty. "A pan tutaj nie zaparkuje!" - zdanie wypowiedziane z jadem w głosie to najłagodniejsza forma schorzenia. Najostrzejsza? Przykład z 1995 roku, gdy nowym modelem Mercedesa usiłowałem wjechać na parking pod jednym z warszawskich hoteli. Pan z parkingu powitał mnie przyjaznym okrzykiem: "Sp... pan stąd". Osłupiałem.

Życzliwie wyjaśnił, że jeśli pozostawię auto na parkingu, a on natychmiast nie powiadomi o tym fakcie złodziei, to wtedy oni połamią mu nogi, jeśli zaś powiadomi i ukradną auto, ja mu połamię nogi. Po co więc taki kłopot? Uznałem druzgocącą logikę jego wywodu: trudno przecież było oczekiwać, że jako strażnik parkingu będzie pilnował powierzonych mu aut. To w ogóle nie przyszło mu do głowy.

Pisaniem o samochodach trudnię się od kilkunastu lat, jeżdżę autami drogimi i tanimi na przemian. Zabawnie jest przyjeżdżać na ten sam parking i być traktowanym inaczej, jeśli przyjechało się autem z innego segmentu cenowego. Na dodatek występują dwa typy reakcji: gdy wjeżdżam na parking Lexusem, jeden typ parkingowego zawistnie traktuje mnie jak podczłowieka, inny typ robi się obrzydliwie służalczy, gdy z kolei wjeżdżam na ten sam parking Dacią, jeden typ reaguje z sympatią, drugi mnie... przepędza. Ot, demokracja.

Przykład całkiem świeży. Jestem umówiony na spotkanie w dużym biurowcu, przed którym jest parking. W rejonie wyznaczonym dla gości danej firmy brakuje miejsca. Truchtem podbiega do mnie spasiony strażnik i z daleka krzyczy "pan tu czego?"  Spokojnie pytam, czy mówi do mnie. "No przecież." Wyjaśniam, że przyjechałem na spotkanie i że szukam miejsca do parkowania. "Tutaj pan nigdzie nie zaparkuje" - komunikuje mi jegomość w śmierdzącym mundurze, z triumfem w głosie.

"To co mam zrobić?" - pytam. "Mnie to nie obchodzi!"  W tym samym czasie na chodniku w strefie zakazu parkowania staje czarne auto, z którego wysiada dwóch łysych, mocno umięśnionych jegomości. Strażnik zerka ukradkiem w ich stronę i nadal demonstruje mi swoją władzę. Nie byłem w nastroju do konfrontacji, ze wstydem wyznaję, że zrezygnowałem z awantury.  Czy naprawdę tylko mnie przydarzają się takie rzeczy, czy ktoś inny ma także problemy z parkingowymi? W Nowym 2007 Roku oby było ich jak najmniej.

Piszcie na adres moto@portal.onet.pl!