• W konstrukcji karoserii dokonał się ogromny przełom materiałowy. Ma to wpływ na opłacalność napraw
  • Silnik? Według producentów musicie kupić całe podzespoły (lub silniki!), bez możliwości naprawy
  • Niektóre elementy (np. elektroniczne) można naprawić – nawet wbrew fabryce!

W latach 80. wśród miłośników aut panowało przekonanie, że japońskie pojazdy są dobre, ale jednorazowe – mają silniki, których nie można naprawić. Czy była to prawda? Z pewnością nie, ale wtedy mogło to tak wyglądać. Po pierwsze, nie było takiej potrzeby. Konstrukcje wschodnioeuropejskie wytrzymywały po 100-150 tys. km i wymagały szlifu wału korbowego czy cylindrów. Japońskie pokonywały bez większych problemów po 300-400 tys. km, a nawet więcej. Po drugie, nie mieliśmy dostępu do fachowej wiedzy, narzędzi czy części zamiennych, dlatego mało który mechanik podjąłby się remontu takiego "cacka". Kupowane za dolary części były koszmarnie drogie, co czyniło takie naprawy mało opłacalnymi.

Potem przyszły lata 90. i zalała nas fala uszkodzonych, najczęściej powypadkowych samochodów z Europy Zachodniej. Tam nie opłacało się ich naprawiać, za to u nas – i owszem. Robocizna była tania, konstrukcje stosunkowo proste, nie potrzeba było fachowej wiedzy. Oczywiście, naprawiane tanim kosztem karoserie były równe i ładne, ale niekoniecznie równie wytrzymałe i trwałe, co oryginalne.