na giełdzie zobaczymy w niedzielę wiele aut, które w tygodniu stoją na komisowych placach albo oferowane są w internecie. Najważniejsza różnica jest taka, że w komisie dilerskiem będziemy traktowani niemal tak samo, jak kupujący auto nowe, natomiast na giełdzie musimy liczyć się z lekko kpiącymi spojrzeniami zawodowych handlarzy i... obecnością kieszonkowców.Najważniejsze jest to, czy ostatecznie auto kupimy od osoby prywatnej czy też od firmy. Różnica jest zasadnicza. Z mocy prawa profesjonalny sprzedawca przez 2 lata odpowiada za tzw. zgodność towaru z umową. Diler nie może więc ukrywać, że serwisowane przezeń auto miało wypadek, bo w razie wpadki stawia się na z góry przegranej pozycji (co niestety nie oznacza, że niektórzy nie próbują kombinować). Nieco większe pole manewru ma komis, ale i on nie ucieknie od odpowiedzialności, gdy sąd ustali, że profesjonalista powinien wyłapać wadę fizyczną czy prawną. Niestety, wymaga to właśnie sądu.Kupując auto od osoby prywatnej, zazwyczaj pozbawiamy się jakichkolwiek praw, o czym zresztą świadczy popularny wpis w umowie: "Kupujący potwierdza, że stan techniczny auta jest mu znany". Ale jest jeden wyjątek. Gdy sprzedawcą jest pierwszy właściciel,żądajmy wpisania do umowyzapewnień o bezwypadkowości czy przebiegu auta. Pierwszy właściciel również nie może się wyprzeć znajomości historii pojazdu.Nie warto ryzykować!Zdarza się, że sprowadzone z zagranicy auta oferowane są przez pośredników proponujących podpisanie umowy, na której wcześniej podpis złożył obcokrajowiec - poprzedni właściciel. Nie warto korzystać z takich ofert! To przecież dokładnie taka sama sytuacja, jak gdybyśmy kupili auto bez sprawdzenia dowodu osobistego sprzedającego. Łatwo więc trafić na samochód pochodzący z kradzieży, ale to nie wszystko. Jeśli kupimy auto w ten sposób, a później stanie się cokolwiek złego (np. urzędnik stwierdzi drobne choćby niezgodności w dokumentach albo auto rozpadnie się na kawałki), to zostaniemy na lodzie, bo pośrednik łatwo się wszystkiego wyprze. Giełdy internetowe - tylko jako wstępCoraz liczniejsza grupa entuzjastów zakupów za pośrednictwem internetu skłonna byłaby nawet kupić auto na wirtualnej giełdzie. Stanowczo odradzamy! Samochód to nie dzbanuszek w kwiatki ani używany komputer, na który sprzedawcy dają zwykle miesięczną gwarancję (tzw. rozruchową). Auto trzeba obejrzeć, bo po transakcji (w szczególności z osobą prywatną) nie mamy prawa do żadnych roszczeń.Nie łudźmy się. Wpisywane w internetowych formularzach zapewnienia, że stan auta jest idealny, są nic niewarte. Z doświadczenia dziennikarzy działu "Używane" AŚ wynika, że w 95 proc. przypadków określenia takie wpisywane są bez pokrycia, niejako "z automatu". To samo dotyczy także bezwypadkowości. Mało tego, bardzo często na miejscu okazuje się, że nie zgadza się nawet wyposażenie ("wie pan, wpisałem tak z rozpędu"), a ostatni zapis w deklarowanej przez sprzedawcę książce serwisowej pochodzi sprzed 3 lat... Jest tak dlatego, że handlarzom chodzi przede wszystkim o to, aby autem zainteresować jak najwięcej osób. Jak już przyjadą, to może się "napalą" i skuszą. Czy internetowe giełdy są więc bezużyteczne? Oczywiście nie. Po pierwsze - zapoznanie się z ofertami w sieci to znakomity sposób, aby dowiedzieć się, jaka jest wartość rynkowa poszukiwanego przez nas modelu, także z uwzględnieniem wersji silnikowych i wyposażeniowych. Można łatwo ustalić, jak cenione są auta "z salonu", sprowadzone itd., ile liczą sobie komisy, a ile osoby prywatne. Po drugie - dość łatwo wytypować wymarzone wyposażenie i kolorystykę. Wiedząc np., że aut z klimatyzacją jest dużo, będziemy "w realu" mniej podatni na zachęty, że "to pełny wypas".Po trzecie - filtry przeglądarki pozwolą łatwo odnaleźć interesujące nas auta w najbliższej okolicy. To dużo szybsza metoda, niż jeżdżenie od komisu do komisu. Daleko - jak wskazuje nasze doświadczenie - jeździć zaś nie warto. I koniecznie najpierw zadzwońmy. Często kilka pytań wystarczy, by wyczuć, że opis w internecie był naciągany. Musisz uważać1Nie kupuj kota w worku, czyli aut stojących na placach w Niemczech czy Holandii. Nie wpłacaj żadnych zaliczek na sprowadzenie takich aut. Po pierwsze - możesz trafić na zwykłych naciągaczy, nawet jeśli mają ładne wizytówki. Po drugie - jeżeli auto jest rzeczywiście atrakcyjne, to przecież pośrednik i tak bez trudu znajdzie kupca. Po co więc mu zaliczka? Chyba tylko po to, by trafiła do jego kieszeni, kiedy zrezygnujesz po oględzinach auta. Jedyny wyjątek można zrobić dla pośredników, których rzetelność poświadcza co najmniej kilka osób, do których masz pełne zaufanie. 2 Odradzamy uczestnictwo w zorganizowanych "wycieczkach po samochody". Gdyby ich organizatorzy mieli pewność, że w odwiedzanych miejscach naprawdę będą atrakcyjne auta, po prostu przywieźliby je sami... A tak wożą się po komisach kosztem naiwnych, którym w razie czego i tak sprzątną sprzed nosa prawdziwe okazje. Jest wielu uczciwych handlowców i oni wyszukają dobre auta lepiej od nas. 3 Nie wierz bezgranicznie zapisom w książkach serwisowych, szczególnie jeśli nie są podparte fakturami (faktura to dokument finansowy, raczej niechętnie fałszowany). Wpisy w książce można łatwo "uzupełnić". W wypadku wielu marek prawdziwość zapisów można zweryfikować w polskiej ASO.4 Przed zakupem sprawdź ultradokładnie wszelkie dokumenty. Jeśli nie zgadza się choćby jedna cyferka czy literka, niech prostuje to sprzedawca. Ludzie bywają omylni, zmęczeni itd. Nawet jeśli wszystko jest w porządku, to lepiej, jak sprostowaniem błędów zajmie się pośrednik. 5 Najbezpieczniejszym sposobem zakupu auta sprowadzonego jest powiedzenie: OK, biorę, ale proszę najpierw zarejestrować w Polsce. Zawodowym pośrednikom przychodzi to łatwo (znajomości...) i zazwyczaj godzą się na to za stosunkowo niewielką dopłatą do faktycznych kosztów rejestracji, które przecież i tak trzeba ponieść.
Gdzie szukać?
Nie ma już w gruncie rzeczy większego znaczenia fakt, czy auta szukamy na giełdzie, w sieci czy też w komisie. Rynki te przenikają się wzajemnie, tzn.