Jedziesz na rutynowy przegląd do autoryzowanego serwisu? Weź większą gotówkę, bo rachunek może być słony!
Producenci i importerzy samochodów od lat wbijają klientom do głów, że jedyne słuszne miejsce do obsługi i napraw aut to autoryzowane serwisy. Argumenty są zawsze te same: przeszkolony personel, oryginalne części zamienne najwyższej jakości, doskonale wyposażone warsztaty, aktualna dokumentacja serwisowa. Jeśli takie zachęty nie pomagają, pozostają groźby: że serwisując samochód poza ASO, stracimy gwarancję, że na pewno niebawem się zepsuje, że stanie się niebezpieczny dla kierowcy i pasażerów itp. W sukurs właścicielom warsztatów przychodzą reklamy zachęcające do dbania o auto w takim samym stopniu jak o pieska, kotka czy członka rodziny. Oszczędzałbyś na zdrowiu swojego pupila?
Dzięki temu autoryzowane serwisy nie muszą się na razie martwić o klientów. W końcu, jeżeli ktoś już zainwestuje w samochód sporą część życiowego dorobku, to nie chce tego stracić z powodu jakichś groszowych oszczędności na serwisie. Paradoks tkwi w tym, że często nowe samochody kupowane są właśnie po to, żeby nie trzeba się było przynajmniej przez kilka lat przejmować naprawami i wizytami w warsztatach. „Nie chcę już inwestować w tego gruchota, bo to się nigdy nie zwróci” – myśli właściciel kilkuletniego już pojazdu i potencjalny nabywca nowego, a potem klient autoryzowanej stacji, zniechęcony corocznym rachunkiem w wysokości 800 zł, który często obejmuje kompleksową obsługę nieco zużytego już pojazdu. Jeśli coś się stanie z nowym autem, to przecież od tego jest gwarancja, prawda?
Koszty przeglądów? Teoretycznie nie takie straszne... Jeśli spytamy o nie przed zakupem auta, dowiemy się, że będzie to najwyżej kilkaset złotych, i to należnych serwisowi co 20--30 tys. km, czyli rzadko – każdy to przełknie. Kiedy jednak po pierwszym przeglądzie przychodzi do płacenia, prawda okazuje się zupełnie inna. Wprawdzie przegląd kosztował rzeczywiście kilkaset złotych, ale trzeba było wymienić jeszcze kilka drobiazgów... No jak to? Przecież auto się nie popsuło, a w dodatku wszystko jest jeszcze na gwarancji! I tu pojawia się magiczna formuła „części eksploatacyjnych gwarancja nie obejmuje”. Ich wymiany też nie...
Wprawdzie przegląd kosztuje 500 zł, ale trzeba jeszcze wymienić filtr powietrza, świece, podłączyć klimatyzację do urządzenia diagnostycznego i w przypadku każdejz tych czynności klient płaci osobno nie tylko za zużyte materiały i wymienione części, lecz także za robociznę, której przegląd nie obejmuje. Kliencie, płacz i płać! Nie masz wyjścia, bo jeśli pójdziesz do tańszego warsztatu, stracisz gwarancję. Zastanów się też, co cię czeka w przyszłości: jeśli za przegląd sprawnego samochodu zapłaciłeś 2,5-3,5 tys. zł, to ile będzie kosztowała jakakolwiek poważna naprawa?
Foto: Auto Świat
Patrz, jak cię łupią w autoryzowanym serwisie
Serwisy autoryzowane są w tej komfortowej sytuacji, że nie muszą się obawiać, iż stracą klientów. Jeśli jedni odejdą, bo po gwarancji nie będą się już tak dawać łupić, pojawią się następni, z nowymi samochodami na gwarancji. Robota czysta, prosta i przyjemna, do której nie trzeba wysoko wykwalifikowanych mechaników. W końcu wymienić olej i filtry potrafi pierwszy lepszy praktykant, który pracuje niemal za darmo.
A jeśli trafi się poważniejsza naprawa? Wtedy pozostają dwie możliwości – albo wymieniać do skutku co popadnie (klient za wszystko i tak zapłaci), albo też odstawić samochód do prawdziwego specjalisty i wystawić klientowi rachunek z odpowiednim narzutem. Osobne kwestie to zakres prac wykonywanych przy samochodzie i zużyte materiały uwzględnione na fakturach. Oczywiste, że serwisowi zależy na tym, aby sprzedać jak najwięcej towarów.
W efekcie, klient musi zapłacić 320 zł za rzeczy absolutnie niepotrzebne – taki rodzaj placebo. Od kiedy niezbędne są preparaty do czyszczenia silnika i układu paliwowego w 2-letnim aucie, które przejechało 40 tys. km? Serwis doliczy jeszcze za materiały pomocnicze (czy chodzi o zabrudzoną szmatkę?) i za zmywacz uniwersalny (to są takie spreje, którymi np. można psiknąć zacisk hamulca lub przeczyścić cokolwiek innego – w normalnym warsztacie takie rzeczy traktuje się jako narzędzia, które wlicza się do kosztów prowadzenia punktu usługowego). Bywa i tak, że ceny materiałów wywindowane są do astronomicznych poziomów. Tubka sylikonu kosztuje więc ponad 300 zł, a ponieważ serwisant maznął nim jakiś element, dolicza do faktury zużycie materiału za 70 zł. Gdyby ktoś chciał kupić w innym miejscu najlepszy możliwy sylikon, to 100 zł za opakowanie najpewniej wystarczy, a w wielu przypadkach będzie to za dużo.
W większości warsztatówdoradca serwisowy, wypełniając fakturę, posługuje się specjalnym programem, który podpowiada mu, jakie czynności zalecane są na przeglądzie i jakie materiały się zużywa. Jeśli komputer podpowie, że należy zużyć 2 spreje do czegokolwiek, to doradca uwzględnia je na fakturze niezależnie od tego, czy zostały zużyte czy nie. Klient i tak tego nie sprawdzi.
Chciwość bywa jednak często tak wielka, że nawet mało zorientowany klient, kiedy na dłuższą chwilę zawiesi wzrok na rachunku, czuje przekręt. Ot, weźmy olej silnikowy: w warsztatach nalewa się go z beczki, aby było taniej. Klient nie patrzy na ręce serwisanta i nie wie, ile nalano, nie dostaje pustej bańki. Potem widzi pozycję na rachunku: 7 litrów! Jak to? Przecież do tego silnika tyle się nie zmieści! Dobrze – odpowie serwisant – zrobimy Panu grzeczność, poprawimy na 6,5 litra. Widząc taki rachunek, podejrzewamy, że mechanikowi trzęsły się ręce: najpierw rozlał olej (do tego silnika więcej niż 6 l wlewać się nie powinno (polecamy lekturę danych technicznych), a potem użył zmywacza uniwersalnego, aby zatrzeć ślady. Rozlanymi i niepotrzebnymi materiałami obciążył właściciela auta.
Jest też opcja druga: nalał za dużo, ryzykując zniszczenie (nie swojego) silnika. I trzecia: chodzi o zwykłe naciąganie. Jeśli chodzi o części wymieniane „na wyrost”, to zwykle tłumaczy się to koniecznością zapewnienia bezawaryjnej pracy auta aż do następnego przeglądu. I dlatego, choć Klocki hamulcowe wytrzymałyby jeszcze spokojnie np. 15 tys. km, to przecież następny przegląd przypada teoretycznie po 20 tys. km. I jest to podstawa, aby zgodnie z autoryzowaną technologią napraw wymienić klocki na nowe. Przy okazji nie zaszkodzi wymienić tarcz, co już wystarczy, aby rachunek za przegląd zbliżył się do 3 tys. zł.
Jeśli chodzi o jakość napraw, to nasze przekonanie, że autoryzowany warsztat zadba o nasze auto najlepiej, jest w wielu wypadkach błędne. Poza bowiem doradcami serwisowymi i nielicznymi mechanikami w ASO często pracują ludzie bez doświadczenia, praktykanci. Gdy już się czegoś nauczą, odchodzą do lepiej płatnej pracy albo na swoje.
To dlaczego jest tak drogo? Zazwyczaj, gdy dzwonicie do autoryzowanego warsztatu, odbiera sekretarka. Przełącza was do stosownego działu, gdzie jest druga sekretarka, a ta dopiero łączy z doradcą serwisowym, który ma udzielić nam wszelkich niezbędnych informacji – jest swego rodzaju pośrednikiem pomiędzy mechanikiem a klientem. Instruuje też mechaników, co naprawiać i jak. W niektórych warsztatach na trzy stanowiska naprawcze przypada 12 osób, którym trzeba płacić miesięczne pensje. Taki stan rzeczy nie zawsze wynika z rozrzutności właściciela. Tego wymaga producent samochodów danej marki, który narzuca stosowne standardy. Zalecenia obejmują też zmiany wyglądu serwisu, wyposażenia poczekalni, drogi obiegu zleceń, a także zakup u producenta dokumentacji oraz specjalnych narzędzi nawet do modeli, których dany serwis nie obsługuje. Zauważcie, że co kilka lat przebudowuje się lub remontuje serwisy i potem wszystkie wyglądają podobnie – tak z zewnątrz, jak i od wewnątrz.
Kto za to płaci? Ty, kliencie, który siadasz na skórzanej kanapie i częstujesz się kawą z automatu! Płacisz faktury wyższe niż realna wartość usługi, bo gdyby rachunki miały godziwą wysokość, nie starczyłoby właścicielowi warsztatu na sekretarki, wizualizacje, doradców serwisowych itp. Nawet jednak mając auto na gwarancji, nie musisz godzić się na zdzierstwo. Trzeba jednak byćstanowczym. Żądajmy szczegółowego omówienia czynności obsługowych przed przeglądem i wytłumaczenia, dlaczego mają być wykonane. Nikt nie może nas zmusić do kupienia ekstremalnie drogiego dodatku do paliwa stosowanego w ramach przeglądu!
Można też korzystać z obsługi w tańszych miejscach. Za drogo w miejscowym serwisie VW? Można zrobić przegląd np. w Skodzie! Łupi nas serwis Jaguara? Dlaczego nie pojechać do Forda? Po gwarancji można zresztą całkiem zapomnieć o autoryzowanych serwisach. Małe wyspecjalizowane warsztaty wiele rzeczy zrobią taniej i lepiej. Samochody są do siebie podobne i naprawiać je – pomimo utrudnień – może każdy.
Dlaczego w innych krajach ceny mogą być niższe?
Skoro godzina pracy polskiego mechanika kosztuje co najmniej dwa, trzy razy mniej niż w przypadkujego niemieckiego kolegi, a części zamienne sprzedawane w oficjalnych sieciach kosztują w całej Europie podobnie, to wykonanie przeglądu samochodu w Polsce powinno być znacznie tańsze niż za Odrą. Tak jednak nie jest! Sprawdziliśmy to – koszty obsługi auta w autoryzowanych stacjach są w naszym kraju zbliżone, a często nawet wyższe niż w Niemczech. Prawdopodobnie nasze firmy starają się w ten sposób szybciej zamortyzować inwestycje, jakie poczyniły w ciągu ostatnich lat. Trzeba przyznać, że polskie salony i warsztaty wyglądają bardziej okazale niż u naszych zachodnich sąsiadów.
Sprawdziliśmy też ceny usług serwisowych w Czechach, gdzie koszty robocizny są zbliżone do obowiązujących w Polsce. Okazuje się, że tamtejsze serwisy są często tańsze. Mieszkańcy rejonów nadgranicznych mogą sporo zaoszczędzić na tym, że porównają ceny po obu stronach granicy.
Czasem do poszukiwania pomocy w zagranicznych serwisach zmusza podejście firm funkcjonujących w Polsce. Do redakcji regularnie docierają informacje o tym, że w niemieckich warsztatach udaje się wyegzekwować naprawy gwarancyjne, za które u nas klient musiałby zapłacić z własnej kieszeni. Dotyczy to np. sterowników ABS/ESP w autach Renault Laguna.