Producenci i importerzy samochodów od lat wbijają klientom do głów, że jedyne słuszne miejsce do obsługi i napraw aut to autoryzowane serwisy. Argumenty są zawsze te same: przeszkolony personel, oryginalne części zamienne najwyższej jakości, doskonale wyposażone warsztaty, aktualna dokumentacja serwisowa. Jeśli takie zachęty nie pomagają, pozostają groźby: że serwisując samochód poza ASO, stracimy gwarancję, że na pewno niebawem się zepsuje, że stanie się niebezpieczny dla kierowcy i pasażerów itp. W sukurs właścicielom warsztatów przychodzą reklamy zachęcające do dbania o auto w takim samym stopniu jak o pieska, kotka czy członka rodziny. Oszczędzałbyś na zdrowiu swojego pupila?

Dzięki temu autoryzowane serwisy nie muszą się na razie martwić o klientów. W końcu, jeżeli ktoś już zainwestuje w samochód sporą część życiowego dorobku, to nie chce tego stracić z powodu jakichś groszowych oszczędności na serwisie. Paradoks tkwi w tym, że często nowe samochody kupowane są właśnie po to, żeby nie trzeba się było przynajmniej przez kilka lat przejmować naprawami i wizytami w warsztatach. „Nie chcę już inwestować w tego gruchota, bo to się nigdy nie zwróci” – myśli właściciel kilkuletniego już pojazdu i potencjalny nabywca nowego, a potem klient autoryzowanej stacji, zniechęcony corocznym rachunkiem w wysokości 800 zł, który często obejmuje kompleksową obsługę nieco zużytego już pojazdu. Jeśli coś się stanie z nowym autem, to przecież od tego jest gwarancja, prawda?