- Rozsądni kierowcy potrafią przejechać setki kilometrów, nie powodując zagrożenia
- Jeden agresywny kierowca stwarza zagrożenie dla setek innych uczestników ruchu
- Chcemy jeździć rozsądnie. Piraci drogowi, nie przeszkadzajcie nam!
Trasa szybkiego ruchu pod Warszawą. Ograniczenie: 120 km/h, słoneczny dzień, znakomite warunki jazdy. Jadę przepisowo środkowym pasem, wyprzedzając sunące prawym pasem TIR-y. Nie powinny jeździć trasą, która częściowo wiedzie przez miasto, ale jego włodarze od dziesięcioleci nie wspomną nawet o tym, że to wstyd, żeby stolica nie miała obwodnicy. No i obwodnicy nie ma, TIR-y gdzieś jeździć muszą, więc z trzech pasów do dyspozycji samochodów osobowych są praktycznie dwa.
Ale – do rzeczy.
Środkowym pasem jedzie z przodu grupa wolniej jadących samochodów, zmieniam więc pas na lewy, żeby je wyprzedzić. Przede mną lewym pasem jedzie inny samochód. Różnice prędkości są niewielkie, niewiele się więc dzieje, spokojna, bezpieczna jazda.
I była taka do momentu, aż ktoś z kolumny, poruszającej się środkowym pasem, zapragnął przyspieszyć i zjechać na lewy pas jezdni.
I wiecie, co zrobił?
Po prostu zrobił natychmiast to, o czym pomyślał, czyli zmienił pas na lewy, nie rozglądając się zbytnio dookoła. W efekcie wjechał przed sam zderzak jadącego przede mną auta.
Jego kierowca tak się wystraszył, że gwałtownie odbił kierownicą w lewo. Auto na moment utraciło stabilność jazdy i wyglądało to bardzo niebezpiecznie. Samochodem kilka razy zarzuciło w lewo i w prawo, w końcu jednak kierowcy udało się opanować sytuację.
Widać było zdenerwowanie, bo auto zjechało na środkowy pas i znacznie zmniejszyło prędkość jazdy, kiedy je wyprzedzałem miało włączony jeszcze nadal prawy kierunkowskaz.
Każdy by się takiej sytuacji wystraszył, a przynajmniej przytomnie myślący kierowca, bo utrata panowania nad autem przy 120 km/h może skończyć się bardzo źle i doprowadzić nawet do karambolu.
A winowajca?
Winowajca, czyli kierowca, który wpakował się na lewy pas siłą, niczego niepokojącego nie zanotował i jechał spokojnie dalej. Akurat zdarzyło się tak, że dane mi było obserwować jego poczynania przez kolejne dziesięć minut, bez przekraczania dozwolonej prędkości.
Ten kierowca wykonał podobny manewr jeszcze trzy razy. W ciągu zaledwie dziesięciu minut. I za każdym razem jego jazda wprowadzała chaos i zagrożenie na drodze.
Pierwszy kierowca, któremu zajechał drogę w tej części popisów drogowych, bardzo gwałtownie zahamował, tak, że auto, jadące z tyłu, prawie wjechało mu w zderzak. I znowu nerwy, klaksony, hamowanie, omijanie – po to, żeby uniknąć kolizji na trasie szybkiego ruchu.
Drugi kierowca dał się już solidnie wyprowadzić z równowagi, bo po tym, jak nasz mistrz kierownicy zmienił pas i zajechał mu drogę, kierowca, będący ofiarą agresji drogowej sam zaczął tę agresję uprawiać, jadąc na zderzaku winowajcy przez mniej więcej kilometr.
Przy 120 km/h. Czy to bezpieczne?
Nie. Ale każdy spokój ma swoje granice i kiedy kierowca, nawet jeżdżący bardzo rozważnie, napotka na agresywną jazdę i ktoś zajedzie mu drogę, to w końcu puszczają mu nerwy. W ten sposób jedno niebezpieczne zachowanie jest jeszcze potęgowane przez odwet.
Trzecia sytuacja była już typowa dla polskich dróg.
Auto, zmieniające pas na lewy, wykonuje manewr tak, że jadący już tym pasem kierowca musi zjechać w lewo i mocno zahamować, aby uniknąć kolizji. Zanim to zrobi, używa klaksonu – przepisowo, bo w celach ostrzegawczych.
I tutaj okazuje się, że nasz mistrz kierownicy, który niewzruszony zajeżdżał drogę tylu samochodom bez cienia refleksji, nagle się obudził – bo nagle zmniejszył prędkość jazdy do około 80 km/h, żeby pokazać „na mnie się nie trąbi”.
Zmniejszenie prędkości o 40 km/h na lewym pasie ruchliwej trasy szybkiego ruchu to bardzo niebezpieczna sytuacja, tym bardziej, że z przodu nie widać żadnego korka, a na sygnalizowanie potrzeby nagłego hamowania nie ma czasu, bo wszystko dzieje się za szybko.
W tym miejscu zjechałem już z trasy do miasta, ale jestem pewien, że ten kierowca-zajeżdżacz-drogi będzie dalej robił to samo. I stwarzał zagrożenie dla wielu samochodów. Jeżeli codziennie dojeżdża tą trasą do pracy, to miesięcznie przynajmniej setka kierowców pada ofiarą jego przemocy drogowej.
A to tylko jeden kierowca. I ogromne zagrożenie.
Bezsensowna dysproporcja, tylko jak takich bezmyślnych kierowców eliminować z ruchu? Kierować na szkolenia, nawet wielokrotnie, do skutku? Policji na drogach jest za mało, żeby mogła tutaj pomóc.
Ale mogłyby pomóc kamery, które inni kierowcy mają zamontowane w swoich samochodach. Potrzebna byłaby jednak pewna korekta prawno-urzędnicza, która błyskawicznie zmieniłaby kulturę jazdy na naszych drogach.
Chodzi o to, żeby wystarczyło dostarczenie filmiku z zarejestrowanym wykroczeniem na Policję bez konieczności stawiania się na komendzie i składania zeznań. Rejestrujesz, wysyłasz i zapominasz o sprawie, nie uczestniczysz w żadnych formalnościach.
Nie, nie będzie to donoszenie, tylko troska o bezpieczeństwo jazdy, życie i zdrowie wszystkich uczestników ruchu. Do tego stawki mandatów, odpowiednio demotywujące do agresywnej jazdy. A gdyby jeszcze do listy wykroczeń dodano pojęcie ulicznych wyścigów, które istnieje i jest penalizowane w niektórych krajach, okazałoby się, że nagle nie jesteśmy już gorsi od Niemców czy Szwedów i potrafimy przestrzegać przepisów.
Zasada jest bardzo prosta: nie potrafisz jeździć zgodnie z przepisami – to znaczy że nie nadajesz się do prowadzenia pojazdów po drogach publicznych. To takie proste. I poniekąd przykre, że tak często potrzebujemy bata w postaci czy ryzyka mandatu, żeby jeździć przepisowo.
Ale nie powinno być tak, że jeden pirat drogowy naraża na zagrożenie setki innych uczestników ruchu, pragnących cieszyć się jazdą i bezpiecznie dojechać do celu. Na naszych drogach jest coraz więcej takich szanujących przepisy kierowców. Przejeżdżają oni setki i tysiące kilometrów, nie powodując żadnego zagrożenia dla siebie i innych.
Wielu kierowców – brak zagrożenia. Jeden pirat drogowy – ogromne ryzyko. Widzicie w tym jakąś logikę?
Zapraszamy do komentowania!