Każdy chciałby ograniczenia prędkości w miejscu gdzie mieszka i pracuje albo odprowadza dzieci do szkoły. Ale już na drogach, którymi tylko jeździmy, ograniczenia podobają nam się znacznie mniej, a najczęściej są po prostu ignorowane. Bardzo ładnie pokazuje to eksperyment rodziców przedszkolaków z Chotomowa, którzy przy przedszkolu postawili „prywatny” fotoradar.
Kierowcy, którzy przekroczyli dozwoloną prędkość, nie zostaną ukarani
Każdy może kupić sobie fotoradar, ale nie każdy może korzystać z jego możliwości
Na zajęcie kawałka drogi trzeba mieć zgodę, podobnie jak na zbieranie i przetwarzanie danych osobowych
Skąd wziąć fotoradar? Nic prostszego! Można go np. kupić i to za kwotę wielokrotnie niższą od ceny, jaką płacą służby zajmujące się kontrolą ruchu drogowego. Po zmianie prawa, która odebrała strażom gminnym prawo do korzystania z fotoradarów do dziś w magazynach zalega mnóstwo sprzętu, na który nie ma chętnych. Fotoradary gminne co do zasady nie zostały zagospodarowane np. przez przejęcie ich przez Inspekcję Transportu Drogowego – Inspekcja nie chciała sprzętu niekompatybilnego ze swoją siecią nawet za darmo i nie była zainteresowana jakąkolwiek inwestycją w dostosowanie fotoradarów do do swoich potrzeb.
Fotoradar – jeśli chcielibyście przeprowadzić taki happening jak rodzice przedszkolaków z Chotomowa – można też wypożyczyć. Nie brakuje w Polsce dystrybutorów tego sprzętu, którzy są zainteresowani wzbudzeniem popytu na fotoradary, który obecnie w Polsce jest bardzo mizerny. Chętnie wypożyczą.
Prywatny fotoradar ustawiony przez rodziców w Chotomowie pod przedszkolem w ciągu 4 dni wykonał 26 tysięcy pomiarów i udowodnił to, co jest w sumie jasne i bez tego typu pomiarów: większość kierujących pojazdami, jeśli tylko może, przekracza dozwoloną prędkość – do obowiązujących limitów prędkości stosują się tylko rowerzyści (w tym miejscu obowiązuje „40” – przy limicie 30 km/h co lepsi rowerzyści z łatwością i chętnie go łamią). Aktywiści z Chotomowa zarejestrowali w 4 dni 20 tysięcy przekroczeń prędkości. W kolejnych dniach fotoradar wykonał 65 tys. pomiarów, z których wynika, że 47 proc. pojazdów jechało ponad 50 km/h przy ograniczeniu do 40 km/h. Rekord całej akcji to zmierzona prędkość 128 km/h.
Brzmi przerażająco? Oczywiście. Warto jednak mieć świadomość, że przy 50 km/h na ograniczeniu do 40 km/h dopiero „wchodzimy” w próg karalności wykroczeń związanych z przekroczeniem prędkości ujawnianych przez fotoradar. I to też tylko w teorii, bo w praktyce próg aktywności urządzeń pomiarowych służby ustawiają wyżej. Muszą tak robić ze względu na „ograniczone moce przerobowe” i koszty. Jeśli za przekroczenie dopuszczalnej prędkości od 11 do 20 km/h kierowcy grozi mandat od 50 do 100 zł i 2 punkty karne, to jest to tego rodzaju wykroczenie, którego ściganie nie zawsze się opłaca. Dlatego służby (co wykazała niedawno Najwyższa Izba Kontroli) ustawiają wiele urządzeń pomiarowych na rejestrowanie tylko przekroczeń o 30 km/h i więcej...
PRZEKROCZENIE
Mandat (zł)
Punty karne
Przekroczenie dopuszczalnej prędkości do 10 km/h
do 50
–
Przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 11-20 km/h
50-100
2
Przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 21-30 km/h
100-200
4
Przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 31-40 km/h
200-300
6
Przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 41-50 km/h
300-400
8
Przekroczenie dopuszczalnej prędkości powyżej 51 km/h
400-500
10
Bez mocy dowodowej
Warto przy tym mieć świadomość, że korzystając z „prywatnego” czy wypożyczonego fotoradaru, bardzo trudno doprowadzić do ukarania kierowców, którzy jeżdżą za szybko. Jest tak nawet w sytuacji, gdy fotoradar ma ważną legalizację i został ustawiony przez fachowców. Mniejsza już nawet o to, że pomiary prędkości w miastach za pomocą techniki radarowej co do zasady obarczone są dużym ryzykiem błędu i że każda lokalizacja powinna być „przeskanowana” pod kątem występujących zakłóceń czy obiektów mogących odbijać wiązkę mikrofal emitowanych przez urządzenie. Prawo mówi jasno: kierujący musi być ostrzeżony o obecności urządzenia pomiarowego za pomocą znaku drogowego D-51 „Kontrola prędkości Fotoradar”, zaś lokalizacja urządzenia musi być zatwierdzona przez stosowne służby m.in. na podstawie liczy wypadków, do jakich dochodzi na danym odcinku (sam fakt, że kierowcy jeżdżą szybko, często nie wystarcza). Ponadto do kontroli ruchu drogowego wyznaczone są odpowiednie służby, których katalog jest zamknięty. Proste? Więcej: fotografowanie samochodów oraz kierujących i przypisywanie im jazdy z określoną prędkością to zbieranie i przetwarzanie danych. Nie wolno tego robić bez zezwolenia pod rygorem odpowiedzialności karnej. Dlatego rodzice przedszkolaków z Chotomowa (podobno) nie fotografowali samochodów, a jedynie zbierali dane statystyczne.
Foto: Piotr Czypionka / Auto Świat
Znak D-51 ostrzega o zbliżaniu się do fotoradaru. Ma uspokajać ruch
Rada: donoszenie na kogoś, że przekroczył dozwoloną prędkość i rejestrowanie tych wykroczeń własną kamerą samochodową to coś, czego nigdy nie należy robić. Jedynym efektem jest mandat, który otrzymuje donoszący – w końcu jego wideorejestrator zarejestrował JEGO zbyt szybką jazdę.
I jeszcze jedno: ustawianie na drodze „własnej” infrastruktury jak np. fotoradar, zwłaszcza robienie tego bez zezwolenia, jest płatne: jednostki samorządu terytorialnego w specjalnych uchwałach wyznaczają opłaty za zajęcie pasa drogi na różne cele, przy czym zajęcie bezumowne pasa ruchu oznacza konieczność uiszczenia 10-krotności opłaty cennikowej. Tak więc rodzice przedszkolaków z Chotomowa, jeśli nie uzyskali stosownej zgody od zarządcy drogi, muszą liczyć się z tym, że dostaną rachunek do zapłaty.
Przekraczanie prędkości to poważny problem
Z badania przeprowadzonego przez ośrodek badawczy KANTAR na zlecenie Michelin Polska wynika, że zdecydowana większość, bo aż 83 proc. rodziców dzieci, opowiada się za ograniczeniem prędkości w okolicach szkół do 30 km/h. Jednocześnie – jak wynika z eksperymentu rodziców z Chotomowa – ci sami rodzice (w końcu stwierdzono, że „właściwie wszyscy” przekraczają dozwoloną prędkość), gdy jadą samochodem, mają ograniczenia prędkości... gdzieś.
Powiedzmy to otwarcie: zaufanie do przepisów drogowych i sensowności ustawianych ograniczeń jest w Polsce bliskie zeru, a pracowali nad tym samo drogowcy przez całe lata. Pracowali również strażnicy gminni, którzy – korzystając z fotoradarów – udowodnili nie raz, że nie o bezpieczeństwo w tym biznesie chodzi, lecz o pieniądze. Tymczasem właśnie w okolicach szkół naprawdę warto zwolnić – konsekwencje uderzenia dziecka autem jadącym 30 km/h są zupełnie inne niż wtedy, gdy jedzie ono 50 km/h i szybciej.
Foto: Auto Świat
Fotoradar w okolicy szkoły
Rada? Nie trzeba odkrywać na nowo koła – wystarczą urządzenia spowalniające ruch drogowy, np. jaskrawo oznakowane przejścia dla pieszych na podwyższeniach, które zwyczajnie wymuszają zmniejszenie prędkości do 30-40 km/h. To znacznie skuteczniejsze rozwiązanie niż fotoradar, którego (przynajmniej w Chotomowie) na razie nie będzie, bo GITD nie ma sprzętu. A nawet jak już go kupi, to zapewne nie będzie miało sił i środków, by go obsłużyć, co udowodniło już nie raz.
Z ostatniej chwili:
Legionowskie starostwo informuje, iż postawienie prywatnego fotoradaru w pasie drogowym odbyło się bez zezwolenia, a tym samym jest wykroczeniem podlegającym karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.
Zapewne kłopoty rodziców, którzy ustawili fotoradar, dopiero się zaczną.