Kris Nissen, szef Volkswagen Motorsport, miał sen. Widział w nim trzy Race Touaregi na podium Dakaru i swego pupila Carlosa Sainza wznoszącego ręce w geście zwycięstwa. Z niższych miejsc podium Sainza przyjaźnie oklaskiwali jego koledzy z zespołu: Nasser Al-Attiyah i Mark Miller. Wokół wiwatowały tłumy, błyskały flesze, a dziennikarze wieszczyli początek nowej epoki w historii Dakaru.
Nissen jest szczęściarzem – jego sny się sprawdzają. Ale nie trzeba być znawcą Freuda, by wiedzieć, że od marzeń sennych krok do koszmarów. W ostatnich dniach rajdu Kris budził się z krzykiem, by wreszcie popaść w bezsenność. Jego kierowcy bowiem toczyli bezpardonową walkę o zwycięstwo, nie zamierzając zadowolić się pewnym sukcesem zespołu. Na szczęście rozsądek zwyciężył, Nasser musiał uznać wyższość Carlosa, a postarzały o parę lat Nissen mógł odetchnąć, w duchu przeklinając swój wymarzony Dream Team.
W tym roku VW nie miał konkurencji. Rywale nie wytrzymywali morderczego tempa i sami się wykruszali – zaczął już na I etapie Guerlain Chicherit (awaria elektryki), a zakończył na IX Krzysztof Hołowczyc (urwany most). Stephane Peterhansel, który był bodaj jedynym kierowcą zdolnym na serio powalczyć z VW, na V etapie stracił 2 godziny w wyniku awarii napędu. W połowie zawodów sukces VW był już pewny. Wtedy rozpoczęła się bratobójcza walka.
Triumfatorzy pozostałych klas rajdu również wygrywali bezapelacyjnie. Walka w klasie ciężarówek toczyła się pod dyktando bezkonkurencyjnych Kamazów. Emocji zabrakło też w rywalizacji motocyklistów, głównie z powodu pecha i nieregulaminowych poczynań Marca Comy. Zastosowanie zwężek w większych motocyklach nie pomogło właścicielom 450-ek w walce z Despresem. David Casteu, który – wydawało się – mógł najskuteczniej rywalizować z faworyzowanym rywalem, miał wypadek na V etapie i odpadł z walki. Szybko także wyjaśniło się, kto będzie zwycięzcą klasy ATV, którą całkowicie zdominował argentyński duet braci Patronellich. W porównaniu z edycją 2009 (3. miejsce Sonika i 5. Hołowczyca) tegoroczny Dakar nie był dla Polaków aż tak szczęśliwy, ale nasi kibice też mieli powody do radości. Zadowoleni z siebie mogli być motocykliści, a zwłaszcza Jakub Przygoński, który poprawił osiągnięcie Marka Dąbrowskiego z 2003 r.okui zajął 8. miejsce. Bardzo dobrą, 35. lokatę wywalczył debiutant Robert Szustkowski, wspierany wydajnie przez doświadczonego Jarka Kazberuka. Niestety, awaria uniemożliwiła Hołowczycowi powtórzenie sukcesu z ubiegłego roku, ale Polak długo spisywał się znakomicie, tocząc nierówny bój z mocniejszymi zespołami VW, BMW i JMB Stradale. W nowym sezonie kierowca Orlen Teamu ma podobno przesiąść się do Toyoty.
Na metę Dakaru 2010 dotarła zaledwie połowa zawodników. Wielu z nich, bezimiennych dla mediów, miało na swym koncie wielogodzinne straty. Wszystkim, także tym, którzy odpadli w walce, należą się jednak takie same gratulacje, jakie otrzymali gwiazdorzy. Za hart ducha i serce do walki. Znamienny jest przykład Yannicka Guyomarc’ha – paryskiego strażaka, który od startu borykał się z problemami, ale nie poddawał się.
Najbliżej wyeliminowania był w dniu przerwy, kiedy większość zawodników odpoczywała. On walczył przez ponad 35 godzin, by dotrzeć do mety na 50 minut przed jej zamknięciem. Wydawało się, że jego trud zostanie wynagrodzony. Niestety. W przedostatnim dniu silnik jego motocykla skapitulował. Chwała zwycięzcom, ale też zwyciężonym!