Evoque był jedną z najbardziej szokujących premier ubiegłego roku. Land Rover, kojarzony z siermiężnością, przywiązaniem do tradycji i dużą dawką brytyjskości, nagle pokazał swoje ekstrawaganckie oblicze i ten nowy wizerunek bardzo się spodobał publiczności. Nie są nam jeszcze znane dokładne wyniki sprzedaży auta, ale wiemy, że chętnych na nowego Range’a nie brakuje.
Dodajmy, że w dużej części jest to nowa klientela, którą do salonu wcale nie przyciągnęło to, z czego Range Rover był dotychczas znany. Dlatego przejechaliśmy się najtańszym modelem w ofercie –pierwszym w historii firmy z napędem na przednią oś.
Takie rozwiązanie ma swoje wady i zalety. Dzięki niższej o 75 kg masie wyniki spalania rzędu 5 l/100 km są według producenta możliwe. Poza tym po zakupie w kieszeni zostaje ok. 7 tys. zł, które musielibyśmy dopłacić do 4-napędowej wersji. Radzimy jednak nie chwalić się żadnym z tych faktów w range’owym establishmencie – moglibyśmy zostać niepoważnie potraktowani.
Dla porządku musimy wytknąć też pewne obiektywne słabości: z powodu innego przełożenia głównego eD4 przyspiesza o 0,4 s wolniej od swojego brata z napędem 4x4, ma o 20 Nm niższy moment obrotowy, może ciągnąć „tylko” 1,5-tonowe przyczepy (4x4: 1,8 t) i osiągać maksymalnie 180 zamiast 185 km/h.
Gorszą trakcję odczuwa się tylko na luźnej nawierzchni. Na krętych asfaltowych odcinkach dzięki sprężystemu zawieszeniu auto prowadzi się bardzo pewnie.
Czy zatem brak napędu 4x4 robi komukolwiek różnicę? Z zewnątrz tego przecież nie widać, a w Evoque’u przede wszystkim chodzi o wygląd.