Pierwsze bojery wraz z holenderskimi osadnikami zawędrowały do USA, gdzie nastąpił rozwój ich konstrukcji. Powstały pierwsze, duże, 20-metrowe ślizgi regatowe (około 50 m2 żagla) zwane Hudson River. Po drugiej stronie globu żeglarstwo lodowe rozwijało się głównie w krajach bałtyckich. Pierwsze regaty bojerowe w Rosji datuje się na 1882 r., kiedy na zamarzniętej Newie odbył się wyścig na dystansie 84 km. Na popularyzację małych, jednoosobowych, powszechnie dostępnych ślizgów miał wpływ kryzys z lat 20., który spowodował odejście od dużych i drogich konstrukcji.
W 1928 r. powstała Europejska Unia Żeglarstwa Lodowego, do której w 1935 r. dołączyła Polska. Srogie polskie zimy, duża liczba jezior oraz zalewów i gorąca krew żeglarzy spowodowały rozwój tego sportu również w naszym kraju. Od 2006 r., kiedy zniesiono patenty żeglarza i sternika lodowego, do latania bojerem nie są wymagane żadne uprawnienia.
Bojer można zbudować samemu lub kupić jeden z gotowych modeli z polskich stoczni. Znajdziemy również ogłoszenia z używanym sprzętem (cena przyzwoitych egzemplarzy zaczynają się od 4,5 tys. zł, nowy kosztuje około 25 tys. zł). Obecnie najpopularniejszym ślizgiem na świecie jest model DN 60 (Detroit News), którego konstrukcja wygrała konkurs ogłoszony przez tę gazetę w 1936 r. Mała lekka, składana konstrukcja o maksymalnej długości 3,73 m, wadze 50 kg i żaglu o powierzchni do 6,25 m2, umożliwia rozpędzenie się do 140 km/h. DN to obecnie klasa regatowa, złożony jednoosobowy ślizg możemy przewieść na dachu auta.
Latanie bojerem można porównać do jazdy na motocyklu: świst wiatru, stukot płóz na lodzie i przyspieszenia do „setki” poniżej 9 s robią duże wrażenie. Jak tłumaczył nam Adam ze szkoły organizującej szkolenia bojerowe (kursmazury.com), latając bojerem, musimy przestrzegać kilku ważnych zasad. Grubość pokrywy lodowej na jeziorze nie może być mniejsza niż 10-12 cm, zawsze należy używać kamizelki asekuracyjnej i zostawić wiadomość, gdzie i o której będziemy się poruszać. Warto zabrać też kolce lodowe, komórkę zabezpieczoną przed wodą, kask i gogle.
Jeździsz na snowboardzie? Uprawiasz kitesurfing? Zimę z latem można ciekawie połączyć, dzięki snowkitingowi. Wysokie skoki gwarantowane!
Ten szalony sport, jak i inne ekstremalne, narodził się w USA. Początkowo używano paralotni i zwykłych nart, przełom nastąpił na początku lat 90. we Francji. Tam pierwszy raz połączono latawiec od kite’a ze snowboardem. Jeżeli ktoś wcześniej uprawiał kitesurfing lub jeździł na śnieżnej desce, szybko opanuje snowkite. Jest on zdecydowanie łatwiejszy od letniego odpowiednika, poruszamy się po stabilnym, twardym gruncie i przy zdecydowanie słabszym wietrze.
Do uprawianie snowkite’u wystarczy znalezienie dużej ośnieżonej łąki lub zamarzniętego jeziora. Zapakowaliśmy więc sprzęt do dużego bagażnika Mazdy CX-7 i pojechaliśmy na Mazury. W Kruklankach czekał już instruktor z Kite.pl (organizatorzy szkoleń). Musimy najpierw wybrać typ latawca. Komorowemu kształt nadaje przepływ powietrza (konstrukcja podobna do paralotni), „twardy” jest stosowany w kitesurfingu – musimy tylko uważać, żeby przy kontakcie z ziemią nie uszkodzić pompowanych krawędzi.
Z latawcem jesteśmy połączeni czterema linkami o długości 20-25 m, a kontrolę nad nim umożliwia „bar” – drążek sterowy. Trapez, czyli szeroki pas, do którego wpinamy uprząż, jest identyczny z tym używanym nad wodą. Deska lub narty to sprzęt powszechnie stosowany w narciarstwie alpejskim. Najlepsze są konstrukcje symetryczne, umożliwiające lądowanie i jazdę tyłem. Preferowane są miękkie wiązania przy desce snowboardowej lub typu step-in. Łatwo wtedy wepniemy buty, jednocześnie kontrolując latawiec.
Kompletny nowy sprzęt kosztuje około 4 tys. zł, ale można posiłkować się aukcjami internetowymi. Możemy również wypożyczyć zestaw i poczynić pierwsze kroki pod okiem instruktora. Podobnie jak w kitesurfingu skaczemy daleko i latamy wysoko. Na płaskowyżachNorwegii, gdzie wieje wiatr z nad Morza Arktycznego, rekordziści rozpędzają się do 100 km/h.