Ceny paliwa biją rekordy, nie zostaje nam nic innego, jak przyjrzeć się modelom na te kryzysowe czasy. Pod lupę bierzemy więc tym razem pojazdy, które nie tylko mało się psują, ale i jak najmniej palą. Lub jadą na prądzie. A do tego nie wydamy na nie fortuny, bo ich cena nie przekracza 50 tys. złotych.
Choć prezes Obajtek wprowadził na swoich stacjach "pewnego rodzaju promocję", to wesoło i tak nie będzie. Też dlatego, że ogólnie średnie ceny 95-oktanowej benzyny i oleju napędowego oscylują wokół 7,90 zł/l, w związku z tym raczej trudno snuć marzenia o mocnych i paliwożernych silnikach. Ale w wielu krajach UE jest jeszcze drożej – próbują nas uspokajać rządzący. Tyle że to co najmniej lekko naciągane, bo nawet jeśli płacimy przy dystrybutorze mniej niż np. Niemcy, to przecież o wiele gorzej od nich zarabiamy. Na dodatek gdy polska waluta słabnie, rządzący mogą odwrócić kota ogonem i odtrąbić kolejny sukces – ze względu na coraz droższe euro ceny paliw w wielu krajach UE po przeliczeniu na złotówki wydają się rosnąć.
Ten samochód mało pali nie jest drogi
Lekiem na obecną sytuację w wielu przypadkach będzie więc auto, które jak najmniej pali. Lub motocykl, ewentualnie rower. Ale ponieważ co do zasady zajmujemy się jednak samochodami, to tym razem mamy dla was zestawienie 10 modeli z różnych segmentów i z różnym rodzajem napędu – wspólny mianownik to niskie realne spalanie (lub napęd elektryczny!) i cena zawierająca się w przedziale od ok. 30 do 50 tys. zł. Czemu akurat tyle? To proste: z jednej strony to samochody wciąż względnie niedrogie, z drugiej – przeważnie na tyle młode i nieprzesadnie mocno zajechane, że powinny jeszcze przez kilka lat posłużyć.
W zestawieniu – patrz galeria poniżej – każdy powinien znaleźć coś dla siebie: mamy tu np. modele elektryczne, popularne hybrydy oraz mającego ostatnio złą prasę diesla. Fakty są jednak takie, że dziś niechciane silniki wysokoprężne mogą odzyskać część rynku – właśnie ze względu na spalanie.