Ministerstwo Energii alarmuje: 97 proc. zużywanej u nas ropy naftowej pochodzi z importu. A skąd sprowadzamy jej najwięcej? Wiadomo! Resort jednocześnie wskazuje, że dzięki własnym surowcom energetycznym Polska jest samowystarczalna pod względem produkcji prądu. Niestety, ogłoszony kilka dni temu plan elektryfikacji transportu to droga donikąd.

Co z tego, że już za kilka lat będziemy mieli milion aut na prąd, skoro mają to być pojazdy z importu, a przynajmniej części do ich produkcji będą importowane? Ile trzeba kupić za granicą pierwiastków ziem rzadkich, ile chińskich technologii, ile na to pójdzie pieniędzy do obcych kieszeni? Tego chcemy? A jeszcze – żeby te auta ktoś chciał kupić – ile trzeba wydać na kable i ładowarki, które nasz polski węgiel zamieniony na prąd wtłoczą do aut kupionych na obczyźnie za nasze polskie złote?

Tymczasem polski węgiel można spalać w pojazdach bezpośrednio – w drogowych pojazdach parowych. Czytelnikom parowóz kojarzy się z dymiącą lokomotywą, ale pojazdy parowe – osobowe, ciężarowe i autobusy – w wielu krajach przez długie lata były używane na asfalcie. Mało kto wie, że jeszcze na początku XX w. nie było pewne, jaki rodzaj napędu zwycięży: parowy, spalinowy czy elektryczny? O rozwoju motoryzacji spalinowej przesądziło... upowszechnienie rozrusznika na prąd.

Jednak nie zniechęcajmy się. Dylemat, czy lepszy jest pojazd spalinowy, czy parowy, rozważano w Stanach Zjednoczonych jeszcze na przełomie lat 60. i 70. Silniki parowe eksperymentalnie montowano w Chevroletach (m.in. model Chevelle; silnik parowy opracowany przez General Motors miał moc 160 KM!), a także w Pontiacu Grand Prix. Ostatecznie po kilku latach testy zarzucono, ale USA nie były w takiej sytuacji, jak Polska w XXI wieku: wcale nie mamy własnej ropy, za to mamy dużo węgla! O ile konstrukcja napędów elektrycznych to dla nas wysokie progi, o tyle parowozy są wciąż w naszym zasięgu. Ich niepodważalne zalety to: duży moment obrotowy, cicha praca, trwała konstrukcja. Takie pojazdy można produkować i dziś na polskiej ziemi, z polskiej stali, zasilać polskim węglem i wodą z polskich źródeł. Ile kornika drukarza można w nich spalić wraz z drewnem z Puszczy Białowieskiej!

Pani premier, panie ministrze: zanim w ciągu 2 lat, jak głosi projekt, włożycie miliony w powstanie polskiego auta na prąd, przeprowadzicie tysiące kilometrów kabli i w ciągu następnych kilku kupicie w imieniu narodu lub zbudujecie z kupionych gratów milion samochodów na prąd, zanim pomyślicie, że znów szydzą, zajrzyjcie na YouTube i wpiszcie w okienko: „steam car”. Tę technologię zarzucono niesłusznie, a z całą pewnością jest w naszym zasięgu!

Naszym zdaniem

Ponieważ w wielu dziedzinach wracamy do sprawdzonych rozwiązań sprzed lat, dlaczego nie zrobić tego samego w motoryzacji?