• Nie ma formalnego, wynikającego z przepisów zakazu kierowania autem przez polskich premierów czy prezydentów
  • W praktyce „zakazy” pewnych aktywności nakładają służby zapewniające politykom ochronę
  • W Polsce bardzo duże ograniczenia dotyczą także ministrów

Czy widzieliście kiedykolwiek prezydenta Andrzeja Dudę za kierownicą samochodu na drodze publicznej już po tym, jak został prezydentem? Nie? I nie zobaczycie! Jednak szukanie przepisów, które regulują zachowanie prezydenta czy premiera w życiu prywatnym i nakładają na nich ograniczenia, jest z góry skazane na porażkę. Takich przepisów nie ma! Mimo to, choć i prezydent, i premier, i ministrowie mają życie prywatne, to jednak ich wolność jest w praktyce mocno ograniczona.

Zakazy ściśle tajne

Szukając podstaw prawnych takiego bądź innego zachowania osób ustawowo chronionych przez służby państwowe (np. w kwestii prawa do kierowania prywatnym samochodem), nieodmiennie traficie do SOP (Służba Ochrony Państwa). W Konstytucji RP, która opisuje prawa i obowiązki prezydenta i premiera, na temat kierowania samochodem przez osoby sprawujące te funkcje oczywiście nie ma ani słowa. I nie ma o tym nic w żadnym innym powszechnie znanym i obowiązującym akcie prawnym. A ponieważ tylko prawo podane do publicznej wiadomości ma status powszechnie obowiązującego, stąd wniosek: takiego prawa nie ma.

A ten, kto zapyta SOP, (pytać mogą np. dziennikarze), dostanie ogólnikową odpowiedź, że tego rodzaju kwestie z powodów bezpieczeństwa regulują specjalne instrukcje, które (dla bezpieczeństwa) pozostają tajne. Wynika z tego, że teoretycznie, jeśli prezydent czy premier albo któryś z ministrów uparłby się i miał odwagę, to mógłby kierować autem czy jeździć na rowerze. Ale większość tego nie robi, wybierając opancerzoną limuzynę i jazdę w kolumnie w asyście uzbrojonych funkcjonariuszy.

Dlaczego nie prowadzą aut i rowerów?

Polityk najwyższego szczebla za kierownicą samochodu to duże zagrożenie i sensacja. Zagrożenie po pierwsze, terrorystyczne, a po drugie – wynikające z ruchu drogowego. Zwłaszcza w Polsce nie tylko prezydent, ale też premier i inni politycy partii rządzącej wzbudzają tak silne emocje, że za kółkiem nie zobaczycie ani prezydenta, ani premiera, ani nawet ministra spraw zagranicznych czy np. ministra sprawiedliwości – bo szybko znalazłby się inny uczestnik ruchu drogowego, który wykorzystałby okazję, by się na nich wyżyć albo zemścić.

Nie zobaczycie też czołowych polityków jadących na rowerach – bo człowieka na rowerze trudno się ochrania. Byli szefowie służb, nie łamiąc chyba tajemnicy państwowej, przyznają czasem w wywiadach, że niektórych polityków trzeba „poskromić”, „zakazując” im pewnych ulubionych aktywności – zwłaszcza kierowania autem i jazdy na rowerze. Wbrew pozorom ochrona ma sporo do powiedzenia, szef ochrony może np. zagrozić swoją dymisją, jeśli ochraniany nie zgodzi się na sugerowane ograniczenia. Gdyby coś się stało, wiadomo: lecą głowy wśród osób odpowiedzialnych za ochronę, bo potencjalny zamach to nie tylko problem jego ofiary i jej rodziny – to zagrożenie dla państwa.

Dlatego, choć formalnie prezydenci i byli prezydenci nie podlegają żadnym ograniczeniom, to w praktyce w trakcie i przynajmniej przez kilka lat po zakończeniu urzędowania muszą się na różne ograniczenia zgodzić – jeśli nie chcą ryzykować życiem albo złych stosunków z ochroniarzami. Im polityk bardziej kontrowersyjny, tym ograniczenia większe i bardziej długotrwale, nawet dożywotnie.

W Polsce sensacją jest nawet córka byłego premiera Donalda Tuska jadąca na rowerze, na którą natychmiast „rzucają się” tabloidy: dlaczego jeździ bez kasku? A czy nie popełniła czasem wykroczenia, które nadałoby się na „jedynkę”? W takich warunkach, będąc osobą pełniącą najważniejsze funkcje w państwie, raczej nie da się wyjechać na ulice np. Warszawy za kierownicą prywatnego auta.

O tym, że samodzielne kierowanie samochodem może przysporzyć kłopotów, przekonała się np. była premier Beata Szydło, powodując kolizję. Przyjęła mandat, ale to nie największy kłopot: kosztów wizerunkowych dla partii związanych z przyłapaniem ważnej osoby na popełnianiu niebezpiecznych wykroczeń nie sposób oszacować.

Ważny polityk w aucie lub na rowerze - czy są wyjątki?

To, że prezydenci nie prowadzą prywatnych samochodów, to nie są tylko polskie standardy. Co do zasady, i to dożywotnio, nie prowadzą po drodze publicznej prezydenci USA, choć i w tym kraju nie wynika to z „twardego” prawa, ale zaleceń i instrukcji służb zapewniających ochronę. Nie jeżdżą premierzy Wielkiej Brytanii i wielu innych krajów. W Europie, co do zasady, im dalej na wschód, tym standardy bezpieczeństwa są wyższe. Wyższy test też przepych – np. w Polsce dzisiejszym standardem jest opancerzona kolumna, która rusza w trasę nawet na krótkich dystansach. Ale są, a raczej jeszcze niedawno były, wyjątki.

Do wyjątków należał np. prezydent Aleksander Kwaśniewski, który jak sam przyznawał w wywiadach, podczas wypoczynku nad morze wymykał się wczesnym rankiem na przejażdżki wypożyczanymi samochodami – w tym kabrioletem. W tych wojażach towarzyszyła mu zwykle ochrona jadąca za nim limuzyną. Po zakończeniu prezydentury Aleksander Kwaśniewski prowadzi czasem za granicą – państwowa ochrona ze służbową limuzyną byłym prezydentom należy się obecnie tylko na terenie RP.

Do wyjątków należał też premier Donald Tusk, na którego ochrona bardzo narzekała, gdyż zwykł jeździć na narty za granicę prywatnym samochodem – ochrona miała tak kombinować, by była niewidoczna. Prowadził też osobiście samochód (wymawiano mu, że należący do partii), przebywając w Gdańsku. Na rowerze, wzbudzając jednak sensację, jeździła (może wciąż jeździ?) była premier Ewa Kopacz, jednak relacja z takiego zdarzenia w tabloidzie wygląda czasem jak zwykła „ustawka” ocieplająca wizerunek.

Są kraje, gdzie politycy jeżdżą na rowerach...

Premier Holandii Mark Rutte w drodze do pracy Foto: East News
Premier Holandii Mark Rutte w drodze do pracy

... i to nikogo nie dziwi. Zwłaszcza w krajach skandynawskich można wysokich urzędników państwowych, w tym premierów, spotkać częściej w środkach transportu publicznego (w samolocie rejsowym, w pociągu) albo na rowerze – czasem są to jazdy na pokaz, ale częściej jest to po prostu styl życia. Zresztą nie tylko w krajach skandynawskich...

Do zapalonych rowerzystów należy nawet premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, który jednak w 2016 roku, jeszcze będąc ministrem spraw zagranicznych, dostał od służb zakaz jazdy na rowerze po ulicach Londynu. Zakaz to może znów złe słowo, bo służby chroniące ministra Wielkiej Brytanii nie mogą mu niczego zakazać, powiedzmy, że była to stanowcza prośba.

Ale np. premier Holandii Mark Rutte w 2017 roku zasłynął, jadąc na rowerze, ubrany w nienaganny garnitur, z oficjalną wizytą do króla – pod pałacem jak należy zabezpieczył rower przed kradzieżą i udał się na spotkanie. Prowokacja? Tak to wygląda, ale Mark Rutte jest widywany regularnie na rowerze z torbą zawieszoną na kierownicy, gdy jedzie do pracy. Na rowerze jeździ po mieście Mette Frederiksen, premier Danii, do pracy w ten sposób docierają ministrowie.

W Polsce na taki luksus mogą sobie pozwolić jedynie ci, którzy zajmują się swoją pracą po cichu, unikają „gwiazdorstwa” i polityki z pierwszych stron gazet. Ci „z samej góry” być może już nigdy nie poprowadzą własnego samochodu i nie pojeżdżą na rowerze – zagrożenie jest zbyt wysokie.