Jazda polskich kierowców bywa tak daleka od bezpiecznej, jak różny jest przejazd przez miejscowość z prędkością 50 km/h od bezmyślnego wyścigu „setką” przez przejścia dla pieszych, okolice szkół i skrzyżowania o kiepskiej widoczności. Zapewne wielu z nas buntuje się, czytając takie słowa, ale spójrzmy prawdzie w oczy: przestrzeganie przepisów nie jest naszą najmocniejszą stroną. Samochód zapewnia poczucie wolności, a że akurat szczególną przyjemność znajdujemy w wyprzedzaniu i mocnym wciskaniu gazu... Czyżby to była nasza cecha narodowa?
Na nawoływania do rozsądnej jazdy odpowiadamy zwykle: „50-tką przez miasto? Przecież tak się nie da!”. Owszem, da się. Tylko trzeba odnaleźć w sobie wystarczająco dużo siły i determinacji, by się tego nauczyć i wyrobić sobie priorytet bezpieczeństwa. Ale co powiedzieć kierowcom, dla których wolniejsza jazda oznacza niższy zarobek? Porównanie zabrzmi brutalnie: podatków też da się nie płacić, zarabiając w ten sposób więcej pieniędzy. Przepisy drogowe też można ignorować i wielu z nas to robi. Ale tutaj cena może być najwyższa, a jadąc rozsądnie możemy uratować życie. PO PIERWSZE – INFORMACJA: Z jednej strony wiemy, że warto przestrzegać przepisów, ale z drugiej jazda z ich poszanowaniem wymaga od polskich kierowców ogromnej cierpliwości. Ktoś jednak musi wykonać pierwszy ruch i dać dobry przykład. Taką właśnie misję spełnia program „Drogi zaufania”. Pierwszą trasą, która trafiła pod skrzydła tej akcji, był w 2007 roku najdłuższy ciąg komunikacyjny wśród dróg krajowych, czyli popularna „ósemka”. Dziś program obejmuje wszystkie drogi krajowe, a działania prowadzone są w trzech głównych kierunkach.
Aby przekonać nas – kierowców – do bezpiecznej jazdy, prowadzona jest szeroko zakrojona kampania informacyjna. A z liczbami trudno polemizować. Uzyskane przez wysepki, szykany, fotoradary i inne rozwiązania inżynieryjne spowolnienie ruchu i podniesienie czujności kierujących dzięki wyraźniejszemu oznakowaniu miejsc niebezpiecznych spowodowało, że na drogach objętych programem zanotowano spadek liczby ofiar śmiertelnych o 20 proc. (dane z porównania lat 2008 i 2009). Co więcej, na pilotażowej drodze nr 8 od roku 2007 ten sam wskaźnik spadł aż o 44 proc.! Podobnie optymistycznie wyglądają analizy ryzyka w miejscach, gdzie ustawiono tak nielubiane przez kierowców fotoradary. Okazuje się, że to prawdziwi przyjaciele życia – zdarza się, że po ich zastosowaniu liczba kolizji spada do zera tam, gdzie przedtem notorycznie notowano stłuczki i wypadki! Warto się zastanowić, zanim dodamy mocniej gazu – w końcu to cecha doświadczonego kierowcy. W Polsce ciągle za „dobrego kierowcę” uważany jest ten, kto jeździ szybko, rywalizuje na drodze i nie unika ryzyka, a to kompletne pomylenie pojęć. Dlatego program „Drogi zaufania” promuje rozsądek zamiast brawury i zasadę ograniczonego zaufania w miejsce bezmyślnej pewności siebie, która często podpowiada: „jest ciasno, ale wyprzedzę. Dam radę, mam mocne auto!”.
Po drugie – edukacja: O tym, jak oporni potrafimy być na wiedzę, świadczą choćby kursy na prawo jazdy. Niby uczymy się przepisów, ale potem wyjeżdżamy na drogę i… Chęć przetrwania w rytmie ulicy uczy nas jej własnych zasad. Z czasem popadamy w taką rutynę, że poganianie innych „długimi” i rozpędzanie pieszych klaksonem zaczynamy uważać za niezbędne, aby przystosować się do drogowej rzeczywistości. Nawet za cenę niebycia uczciwym wobec siebie bronimy tego szalonego stylu jazdy jak jakiejś nadrzędnej wartości. Czy w takiej sytuacji można wymyślić coś, co nasze poglądy na temat umiejętności kierowcy postawi z głowy na nogi?
Można i jest to znana, sprawdzona metoda: edukacja przez zabawę. Dlatego właśnie w ramach programu „Drogi zaufania” organizuje się pikniki rodzinne, na których nie tylko rodzice, lecz także ich pociechy mogą miło spędzić czas wśród prezentacji, wywierających wpływ na ich obecną i przyszłą postawę na drodze. Można się dowiedzieć, jak bezpiecznie przewieźć deskę surfingową i rower, zwalczać zmęczenie podczas długich podróży oraz czego można się spodziewać po poślizgu auta na suchym asfalcie.
Nie trzeba chyba wspominać, że tego ostatniego część kierowców w ogóle nie doświadcza i myśli, że gdy droga jest równa i sucha, to auto zawsze pojedzie tam, gdzie „każą” mu, skręcając kierownicę. Rzeczywiście, współczesne samochody mają tak dopracowane układy jezdne i tak nowoczesne opony, że podczas codziennej jazdy granica poślizgu leży daleko poza wyobrażeniami wielu kierujących. Ale to przecież oznacza, że gdy kiedyś jednak dojdzie do poślizgu, prowadzący może być kompletnie zdezorientowany. I nic dziwnego, skoro zetknie się z tym zjawiskiem po raz pierwszy! Dlatego na piknikach edukacyjnych pokazywane jest szczególnie to, co najczęściej umyka uwadze czy zainteresowaniu właścicieli aut. I nie tylko o nich tutaj chodzi, bowiem piesi też inaczej zaplanują przejście przez jezdnię, wiedząc, jakie ograniczenia nakładają na pędzący samochód prawa fizyki.
Warto pamiętać, że przewożone w aucie przedmioty także nie oprą się jej zasadom. Nieprawidłowo zamocowany na dachu rower podczas gwałtownego hamowania może zamienić się w pocisk! Cokolwiek wieziemy na dachu, pamiętajmy, by solidnie to zamocować.
I tu ważna uwaga – wybierając sposób, w jaki zabezpieczymy przewożony na dachu przedmiot, nie wystarczy zrobić tego tak, by się nie poruszał. To, że bagaż „nie rusza się i nie spada z dachu”, nie wystarczy.
Dlaczego? Wyobraźmy sobie, że jedziemy 90 km/h, a nasze auto ma na dachu bagażnik z wielką walizką, która waży 30 kg. Kiedy nagle gwałtownie zahamujemy, auto w krótkim czasie zatrzyma się, ale walizka nadal będzie chciała „jechać” dalej. Czy te linki, którymi „oplątaliśmy” ładunek, na pewno powstrzymają pędzącą z prędkością 90 km/h 30-kilogramową paczkę, gdy mocno zahamujemy? Niekoniecznie. Z podobnych przyczyn zdecydowanie nie powinno się wozić ciężkich przedmiotów (a najlepiej – żadnych) na tylnej półce auta. W razie gwałtownego hamowania czy kolizji nic ich tam nie utrzyma!
Doskonal swoje umiejętności: Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, że lwia część stosowanej na co dzień techniki jazdy wynika z naszych przyzwyczajeń i często odbiega od tego, czego uczono nas na kursie prawa jazdy. Jaka jest najczęstsza argumentacja kierowców, którą próbują usprawiedliwić swoje niedociągnięcia? „Owszem, na kursie uczyli mnie trzymania cały czas obu dłoni na kierownicy w pozycji »za piętnaście trzecia«, ale przecież nikt z moich znajomych tak nie prowadzi! To dobre na nauce jazdy, a nie w codziennych, realnych warunkach” – ucinamy dyskusję.
I dalej prowadzimy jedną ręką, do tego trzymając kierownicę dwoma palcami. Tymczasem nawet wjazd w kałużę może gwałtownie wyrwać nam ją z rąk! Narażamy się na ogromne ryzyko utraty panowania nad pojazdem.
Jak mawiają trenerzy doskonalenia techniki jazdy samochodem: najtrudniejszy uczeń to nie świeżo upieczony kierowca tuż po egzaminie, tylko ktoś, kto ma duży staż „za kółkiem” i od wielu lat popełnia te same błędy. Sądzicie, że to przesada? Nie, nie chodzi nam o dumę kogoś, kto od 20 lat zawodowo prowadzi auto i każdą polemikę ze swoim stylem jazdy traktuje jak atak na własne kompetencje.
Walka toczy się o coś znacznie silniejszego – o odruchy. To, że postanowimy trzymać kierownicę w pozycji „za piętnaście trzecia”, wcale nie gwarantuje, że tak zrobimy. Może się okazać, że gdy tylko na moment zapomnimy o tej prawidłowej technice chwytu, lewa dłoń automatycznie „sama” wędruje na górę kierownicy, a prawa – na dźwignię biegów. Dokładnie tak, jak byliśmy przyzwyczajeni przez setki, tysiące kilometrów. Tak, siła przyzwyczajenia jest ogromna, dlatego by z nią walczyć, nie wystarczy świadomość zagrożeń i wiedza, jak im zapobiegać. Potrzeba czegoś więcej – okoliczności, które będą sprzyjały płynnej, przemyślanej i bezpiecznej jeździe. Drogi, która nie tylko zapewni kierowcy jednoznaczne informacje o tym, jak szybko i którędy powinien jechać, lecz także pozostawi margines błędu. O to właśnie starają się specjaliści zajmujący się inżynierią ruchu na modernizowanych trasach, objętych programem „Drogi zaufania”.
Po trzecie – inżynieria: „Po co tu zrobili wysepkę? Nie można wyprzedzać!” – burzą się kierowcy. Ale to dobrze, że nie można wyprzedzać, ponieważ sto metrów dalej jest szkoła i przejście dla pieszych.
„To rondojest bez sensu! Żeby przejechać, muszę zwolnić albo nawet się zatrzymać” – pomstują kierowcy TIR-ów. Wiemy, że ich czas jest cenny, ale rondo służy właśnie spowolnieniu ruchu i zmuszeniu kierowcy do rozejrzenia się przed wjazdem na nie. „Po co tutaj postawili ten fotoradar! Nie było go i też było dobrze. Czasem za rogiem stali z »suszarką«, to się hamowało, bo jadący z przeciwka migali światłami” – czy to nie brzmi znajomo?
Ale po kolei. Fotoradar stoi dlatego, że analizy wykazały iż w tym miejscu dochodziło do sytuacji niebezpiecznych – kolizji lub wypadków, także potrąceń pieszych. Widząc świetnie widoczne przejście przez jezdnię i sznur posłusznie sunących „pięćdziesiątką” samochodów, rzeczywiście można się dziwić, po co ta „skrzynka” z aparatem, ale wynika to z niewiedzy. Może być np. tak, że wypadki zdarzają się najczęściej między godziną jedenastą a czternastą. A my jeździmy do pracy rano,wracamy po siedemnastej – nic dziwnego, że doświadczenie podpowiada, iż to miejsce jest bezpieczne!
A specjaliści decydujący o rozlokowaniu fotoradarów dokładnie wiedzą, co się w danym miejscu dzieje 24 godziny na dobę. Druga sprawa to płynność ruchu. Oznakowany fotoradar, o którym wcześniej ostrzegały odpowiednie znaki, daje szansę na to, że wszyscy kierowcy zwolnią i ruch będzie odbywał się co prawda wolniej, ale za to płynnie. Policja z „suszarką” wyłapałaby kierowców „wyścigowych”, ale nie zapewniłaby takiej płynności jazdy – wiele aut hamowałoby gwałtownie po zauważeniu radiowozu. Dlatego fotoradar to dobry pomysł, który sprawdził się w wielu krajach.
Są rozwiązania, które wykazują się niemal stuprocentową skutecznością w zapobieganiu kolizjom. Należą do nich barierki ustawiane między pasami dla przeciwnych kierunków ruchu. Przy odpowiednim oznakowaniu czoła takiej bariery – tak aby kierowcy jadący tędy po raz pierwszy jednoznacznie ocenili, jak jechać – temat kolizji może zniknąć bez śladu!
Jak chronić pieszych?: Mówiąc o bezpieczeństwie na drogach, większość kierowców ma na myśli wyłącznie bezpieczeństwo jazdy. Czy naprawdę tak często nie dostrzegamy pieszych? Na pewno polskim kierowcom zdarza się przeoczyć ich na drodze, czego dowodem jest znaczny wkład tzw. niechronionych uczestników ruchu w statystykę wypadków. Można postulować, by piesi nosili odblaski, i baczniej wypatrywać ich przy krawędzi jezdni.
Zdecydowanie do tego namawiamy. Ale najlepiej byłoby przenieść ruch pieszych poza tor jazdy samochodów – np. na chodnik. „Drogi zaufania” mogą tutaj pomóc. Zacznijmy od kierowców. Jak zwrócić ich uwagę i sprowokować, by zmniejszyli prędkość i rozejrzeli się, zamiast jechać ze wzrokiem utkwionym w tablicy rejestracyjnej poprzedzającego auta? Na zmniejszenie prędkości są sprawdzone sposoby: optyczne zwężenie jezdni, wysepki, wreszcie – tam gdzie wymagana jest naprawdę niska prędkość jazdy – szykany. Stosując te zabiegi, mamy duże szanse, że prędkość auta nie będzie nadmierna. Pozostało jeszcze zwrócenie uwagi kierującego na te miejsca na drodze, których obserwacja pozwoli podjąć właściwą decyzję: hamuję, czy jadę dalej?
Dlatego przed przejściami dla pieszych stosuje się jaskrawe elementy na jezdni, migające tablice ostrzegawcze, a samą zebrę doświetla specjalną, nisko umieszczoną latarnią o silnym, punktowym świetle. Pisaliśmy wcześniej o marginesie błędu – wysepka, z której kierowcy często się śmieją („Przecież to bez sensu – tylko zwęża pasy ruchu!”), pozwala pieszemu przetrwać bezpiecznie, gdy nie uda mu się pokonać całej szerokości jezdni „za jednym razem”.
\Tam gdzie zagrożenie dla pieszych jest bardzo wysokie, a więc w miejscach o największym natężeniu ruchu i najwyższej prędkości przejazdowej samochodów, budowane jest to, co my, kierowcy, lubimy najbardziej – kładki dla pieszych. Tyle że to rozwiązanie wymaga od przechodniów pewnej dyscypliny, a mianowicie powstrzymania się przed przebieganiem przez jezdnię.
Pomóżmy drogowcom: Program „Drogi zaufania” to szansa, by powstawały trasy dające możliwość bezpiecznego podróżowania w oparciu o jednoznaczne informowanie kierowców i sugerowanie im prawidłowych zachowań. Bez niespodzianek i nieoznakowanych miejsc niebezpiecznych. Jednak każdy z nas musi sam chcieć obniżyć liczbę wypadków i aktywnie w tym uczestniczyć jako kierowca, aby udało się osiągnąć pełen sukces i wykorzystać potencjał nowych inwestycji drogowych. Tak, to my – kierowcy – mamy największą władzę nad bezpieczeństwem jazdy.
Kiedy pasy nie chronią? - Napinacze pasów, aktywne zagłówki i poduszki powietrzne to skuteczne rozwiązania, ale zapewniają ochronę tylko wtedy, gdy zajęliśmy odpowiednią pozycję w aucie.Fotel odsuń tak, aby noga przy maksymalnie wciśniętym sprzęgle była lekko ugięta w kolanie. Możliwość jej pełnego wyprostowania to zagrożenie dla stawów w razie kolizji, a zbyt mocne ugięcie także oznacza częste kolizje, ale tym razem kolana z kierownicą. Jeśli siedzisz zbyt blisko kierownicy z poduszką powietrzną, jej odpalenie może zrobić ci krzywdę. Aby pas bezpieczeństwa zadziałał zgodnie ze swoim przeznaczeniem, powinien opierać się o klatkę piersiową między ramieniem a szyją. W wielu autach wysokość pasa można regulować.
Poślizg latem na suchej jezdni: Wielu kierowców sądzi, że latem poślizg możliwy jest jedynie w czasie deszczu. Tymczasem na ekstremalnie rozgrzanym asfalcie łatwo stracić panowanie nad autem.
Jeżeli czujesz, że w upalny dzień na asfaltowej drodze (szczególnie gdy w jej strukturze nie ma wtopionego, widocznego na powierzchni żwiru) twoje auto zaczyna dziwnie „płynąć” na łuku drogi i wyjeżdża przodem na zewnątrz zakrętu, zdejmij nogę z gazu. To dociąży przednie koła i pozwoli skorygować tor jazdy. Gdy masz auto z tylnym napędem i poczujesz, że tył zaczyna dziwnie „myszkować” na zakręcie, spróbuj wcisnąć sprzęgło i skorygować tor jazdy. Pamiętaj, że w upały reagujesz wolniej niż zazwyczaj, a zawsze najskuteczniejszym sposobem na wyjście cało z poślizgu jest unikanie go.
Gaśnicę wozimy pod ręką: Gaśnica zapakowana w torbę i wożona w schowku bagażnika przyda się podczas kontroli na przeglądzie technicznym, ale w przypadku pożaru możesz nie zdążyć jej wyjąć.
Gaśnicę powinno się wozić w takim miejscu, aby była w każdej chwili dostępna w jak najkrótszym czasie. Optymalne miejsce to okolice przednich foteli. Jeśli już musisz wozić ją w bagażniku, to zadbaj,by była solidnie przymocowana w specjalnym uchwycie, który umożliwia szybkie jej wyjęcie. Warto też wiedzieć, że mimo usunięcia plastikowej opaski, odbezpieczenia zawleczki i naciśnięcia dźwigni niektóre gaśnice mogą nie rozpocząć pracy – dopiero po drugim naciśnięciu można gasić pożar. Od tego momentu mamy bardzo mało czasu – kilogramowa gaśnica opróżnia się w 10 sekund!
Gaśnicę wozimy pod ręką: Gaśnica zapakowana w torbę i wożona w schowku bagażnika przyda się podczas kontroli na przeglądzie technicznym, ale w przypadku pożaru możesz nie zdążyć jej wyjąć.Gaśnicę powinno się wozić w takim miejscu, aby była w każdej chwili dostępna w jak najkrótszym czasie. Optymalne miejsce to okolice przednich foteli. Jeśli już musisz wozić ją w bagażniku, to zadbaj,by była solidnie przymocowana w specjalnym uchwycie, który umożliwia szybkie jej wyjęcie. Warto też wiedzieć, że mimo usunięcia plastikowej opaski, odbezpieczenia zawleczki i naciśnięcia dźwigni niektóre gaśnice mogą nie rozpocząć pracy – dopiero po drugim naciśnięciu można gasić pożar. Od tego momentu mamy bardzo mało czasu – kilogramowa gaśnica opróżnia się w 10 sekund!
Jak rozpoznać zmęczenie? Te informacje przydadzą się nie tylko kierowcy, lecz także podróżującym z nim pasażerom, którzy – widząc jego zachowanie – mogą zasugerować przerwę w jeździe. Czy wiesz, że niemal jedna trzecia wszystkich wypadków drogowych spowodowanych jest zaśnięciem kierowcy? Najwięcej takich zdarzeń ma miejsce między północą a szóstą rano – stąd wniosek, że planując podróż, warto tych godzin unikać. Jak rozpoznać zmęczenie? Jeżeli kierujesz autem na długiej trasie, szczególnie w godzinach, kiedy zwykle śpisz, zwróć uwagę na typowe objawy: ciężkie powieki, niespójne myśli i wyraźnie opóźnione reakcje. Jeśli jedziesz jako pasażer i widzisz, że kierowca zaczyna prowadzić mniej płynnie, a przy tym łatwo się irytuje, to sygnał, że czas zrobić przerwę.