Nie od dziś wiemy, że kierowcy uchodzą za dojne krowy dla narodowej gospodarki. Drogie paliwo czy wysokie podatki  od lat napełniają kieszenie polityków i krezusów branży motoryzacyjnej.

Nowy podatek - jak zwał, tak zwał

Niebawem mogą przyjść jeszcze gorsze czasy bowiem pod pretekstem ekokrucjaty opracowywany jest nowy podatek, który mielibyśmy płacić przy pierwszym rejestrowaniu samochodu w Polsce.

- Nie lubię określenia "podatek ekologiczny", a "podatek uzależniony od parametrów ekologicznych". Naszym zdaniem powinno się zlikwidować akcyzę, a opłaty uzależnić od pojemności skokowej, normy Euro lub emisji CO2. To będzie promowało kupowanie nowszych samochodów - mówi Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.

Czyli zdaniem Jakuba Farysia, za każdy kilkuletni, sprowadzony zza granicy samochód, który nie spełnia parametrów przyjętych przez polityków, a wskazanych przez branżę musielibyśmy dodatkowo płacić.

Idea wydaje się słuszna. Auta mocno wysłużone znikałyby z naszych ulic, a zastępowałby je "nówki sztuki". A po pięknych, równych autostradach jeździłyby piękne samochody. Idylla!

Czyj interes?

Ta wizja rysuje się w głowach przedstawicieli i członków PZPMot. Wydaje im się, że jedną opłatą zwiększy się kilkukrotnie sprzedaż nowych samochodów.

Jednak czas się obudzić i otworzyć oczy. Żyjemy w Polsce, gdzie przeciętny obywatel zarabia nie więcej niż 2 tys. złotych, a na utrzymaniu jest rodzina, hipoteka oraz coraz mniej popularne dziecko.

Jeśli już jest samochód to taki, który pamięta ubiegłe tysiąclecie. Na nowsze nas nie stać. To znaczy teoretycznie może byłoby stać, gdyby Kowalski zrezygnował z jedzenia serka topionego czy pasztetu na rzecz kolejnej raty kredytowej.

Jeśli wejdzie w życie nowa ustawa nie będzie zmiłuj. Będziemy musieli kupować albo nowsze, droższe samochody, albo starsze… też droższe. Choć jak zapewnia Faryś - opłaty będą społecznie akceptowalne.

Opłaty społecznie akceptowalne

Jeżeli zrezygnujemy z mięsa na niedzielny obiad, a i tak nie będzie nas stać na kupno auta  i opłacenie wszystkich podatków, to przecież nie będziemy jeździć autem. Podatki zapłacą Ci, którzy to zaakceptowali. A my staniemy się zakładnikami ekoterrorystów.  Choć prefiks "Eko" w tym projekcie ma tyle wspólnego z ekologią co "krzesło elektryczne" ze zwykłym krzesłem.

Proponowany podatek ma tylko łudzić nas, że w jakikolwiek będziemy działać na rzecz Matki Ziemi, a w rzeczywistości jego głównym celem jest zapewnienie zbytu nowych samochodów, poprzez ograniczenie w sprzedaży starych.

Co dostaniemy w zamian? Podobno tańsze, nowe samochody. Ale wiemy z lekcji fizyki, że nic w przyrodzie nie ginie. Koncerny motoryzacyjne ewentualną obniżkę cen nowych samochodów odbiją sobie w koszcie eksploatacji.

Kto z polityków da nam popalić?

Na nowej daninie stracą również drobni przedsiębiorcy, pałający się obecnie sprowadzaniem wynalazków niemieckiej myśli technologicznej. Każdorazowa rejestracja i opłata podatku ekologicznego będzie kosztowała ich tyle, co właśnie sprowadzone "marzenie Kowalskiego". Nie wspominając już innych modeli, które pod maską będą miały tyle wspólnego z normami unijnymi co kosiarka do trawy z samochodem wyścigowym.

Ale jeszcze nie jesteśmy na straconej pozycji. Jeszcze będziemy mogli podróżować na miarę naszych portfeli.  Teraz wszystko leży w rękach polityków, którzy już kilkukrotnie brali udział w debatach na temat ekopodatku lub jak woli Jakub Faryś "podatku uzależnionego od parametrów ekologicznych". Za każdym razem, bez względu czy rządzili politycy: SLD, PO, PiS, PSL, LPR czy Samoobrony, w różnej konfiguracji raz byli ekoterrorystami, raz przeciwnikami daniny. Za każdym razem projekt upadał, bo nie mogli dojść do porozumienia z własnymi myślami.  Czy teraz będzie podobnie? Czas pokaże.

Co jeśli politycy posłuchają lobbystów?

Czekać będą nas opłaty, których wysokość będzie uzależniona od parametrów ekologicznych auta. Prawdopodobnie od normy Euro, emisji CO2 oraz pojemności skokowej  auta. Nie wiadomo ile i jak to będzie wyliczane, ale zwykłego kierowcę, który  zamierza kupić 10-letnie auto ma uderzyć po kieszeni.

- Branża motoryzacyjna w Polsce jest jedną z najistotniejszych w Polsce. Gdybym to ja odpowiadał za politykę gospodarczą państwa, zadbałbym o to, żeby doprowadzić do stanu, gdzie Polacy będą wybierali nowe samochody - kończy Faryś.

Ale naszym czytelnikom przypominamy, że Pan Faryś nie odpowiada za politykę gospodarczą państwa, a tym bardziej za zasobność naszych portfeli. Jeśli będziemy odpowiednio dużo zarabiać, to prawdopodobnie sami wybierzemy lepsze i nowsze auta. Bez konieczności bycia zakładnikiem lobbystów.