Gdyby podobna awaria przytrafiła się komuś z nas, pewnie zadzwonilibyśmy do „aniołów drogowych”. Jednak kiedy staje 6-tonowa „Limousine ONE” najmocniejszego człowieka świata George’a W. Busha, trzeba wszcząć alarm, a rodak z Connecticut może być szczęśliwy, że nie jest na walecznej ścieżce z Cosa Nostrą.

Awaria zdarzyła się w miniony weekend w Rzymie. Kiedy amerykański prezydent zbliżał się ze swoją obsadą do ambasady Stanów Zjednoczonych, Cadillac DTS po prostu stanął. Kiedy ani po kilku próbach nie udało się włączyć silnika, Bush wysiadł z samochodu i przeszedł przez bramę ambasady na piechotę. Bush nie był z tego powodu zbyt zaniepokojony, według świadków zachowywał się zupełnie naturalnie. A ponieważ obstawa prezydencka przygotowana jest do podobnych sytuacji, Bush odjechał z ambasady rezerwową limuzyną „Limousine TWO”.