Działały bowiem wbrew Prawu o ruchu drogowym, które wyraźnie mówiło, że strażnikom nie wolno mierzyć prędkości aut. Podstawą funkcjonowania straży w tym zakresie było rozporządzenie nielegalnie wydane przez ministra spraw wewnętrznych i administracji. Kiedy wreszcie straże zaczęły regularnie przegrywać procesy sądowe z kierowcami, zaprzestały nielegalnych pomiarów. Fotoradary wyjęto na powrót z szaf, gdy do ustawy wpisano nowe, rozszerzone uprawnienia straży.
Fotoradary zaczęły pojawiać się masowo na polskich drogach w chwili, gdy z racji postępu technologicznego i malejących cen stały się bardziej dostępne dla organów ścigania. Producenci skrzynek z obiektywem, lobbując na rzecz popularyzacji tych urządzeń, zachwalali je jako sposób na poprawę bezpieczeństwa. Szare skrzynki – jak żaden inny wynalazek – pełnią funkcję prewencyjną, zmuszając kierowców do zdjęcia nogi z gazu. Mają działać trochę jak czarne punkty, czyli zachęcać prowadzących pojazdy do zmniejszania prędkości w miejscach niebezpiecznych – mimo że to pierwsze rozwiązanie całkiem się nie sprawdziło.
Artur Mrugasiewicz z GDDKiA przyznaje, że czarne punkty są stopniowo likwidowane, pozostało ich obecnie 100. Analiza prędkości pojazdów w okolicach czarnych punktów wykazała, że 60 proc. kierowców nie zwalniało wcale, ignorując oznakowanie, 30 proc. redukowało prędkość, a 10 proc. przyspieszało. Z fotoradarami jest inaczej: trzeba wziąć pod uwagę to, że w skrzynce jest aparat fotograficzny, który jeśli nie zwolnimy, zrobi nam zdjęcie, a potem zaczną się kłopoty: korespondencja ze strażą gminną, tłumaczenie się, mandat.
A jednak fotoradary jako narzędzie prewencji też nie wywiązują się z zadania, choć niewątpliwie działają na kierowców, którzy tuż przed słupem gwałtownie zwalniają, często poniżej dopuszczalnego limitu, aby tuż po minięciu szarego słupa wcisnąć gaz.
Żeby zwiększyć prewencyjną rolę fotoradarów, przed większością z nich stawia się tabliczkę informacyjną, czasem z wyprzedzeniem nawet 2-3 kilometrów. Ma to sprawić, że kierowcy zwolnią na dłuższym odcinku. Nie działa to oczywiście w przypadku tych, którzy trasę i rozmieszczenie słupów znają na pamięć. Wpadkę zaliczają osoby, które jadą nieuważnie, nie widzą tabliczki i szarego, zlewającego się z tłem słupa, ale w takim przypadku funkcja prewencyjna też się nie sprawdza. Niektórzy zarządcy dróg słusznie zauważyli, że w nadmiarze znaków drogowych niebieskie tabliczki po prostu łatwo przeoczyć i przed fotoradarami stawiają wielkie, jaskrawo pomalowane tablice, a same słupy malują na pomarańczowo. Jednak z prewencji gmina nie wyżyje, dlatego tam, gdzie rzeczywiście wykorzystuje się fotoradar i powołana jest jednostka straży do jego obsługi, słupy raczej stawia się tak, aby stanowiły pewną niespodziankę dla kierowcy.
Niekoniecznie umieszcza się je w miejscach niebezpiecznych, ale zawsze tam, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości i gdzie łatwo można się rozpędzić. Chodzi bowiem przede wszystkim o... kasę.
(Krzywe) dokręcanie śruby Tzw. ustawa fotoradarowa, która – gdyby nie upadła pod koniec 2009 roku po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego – obowiązywałaby od maja br., zawierała wiele fatalnych pomysłów, w tym możliwość konfiskaty samochodu osobie, która nie uiściła mandatu, i praktycznie pozbawiała możliwości odwołania się od nałożonej kary. Ustawa sankcjonowała też sytuację, w której sprawca przekroczenia prędkości zarejestrowanego przez fotoradar, jeśli posłusznie zapłaciłby nałożony mandat, nie dostałby punktów grożących utratą prawa jazdy. To oburzające – powie wielu – przecież to właśnie groźba utraty „prawka” mobilizuje piratów drogowych do zdjęcia nogi z gazu, niezależnie od statusu finansowego. A tymczasem z przyznawaniem punktów karnych, z ustawą czy bez, różnie bywa!
Ratowanie budżetów - Kierowca „ustrzelony” przez fotoradar – jeśli zapłaci mandat – zasili budżet gminy (to fatalny pomysł!), do której należy jednostka policji czy straży gminnej obsługująca urządzenie. To duża pokusa, aby – w przypadku gmin, przez które przebiega ruchliwa droga – postawić prawdziwy, działający fotoradar i podbudować w ten sposób miejscowe finanse. W tym celu na terenie wielu gmin powołano małe jednostki odpowiednio wyposażonych straży gminnych – i do dzieła! Z korespondencji, jaką prowadzą niektóre jednostki straży gminnej z właścicielami sfotografowanych aut, wynika wyraźnie, że priorytetem nie jest eliminacja piratów drogowych, tylko pieniądze. Posiadacz auta uwiecznionego na zdjęciu otrzymuje pismo z odpowiednimi rubrykami do wypełnienia.
Korespondencja zawiera instrukcję, jak uniknąć punktów karnych i co się z tym wiąże. Mamy więc do wyboru: przyznać się do prowadzenia w danym miejscu oraz dniu swojego pojazdu i przyjąć mandat za wykroczenie drogowe wraz z punktami karnymi lub też wskazać innego kierującego i wówczas to on (jeśli się zgodzi) dostanie mandat oraz punkty albo... wybieramy rubrykę trzecią, oświadczając tym samym, że: nie wiemy, kto w danym dniu prowadził auto, czujemy się poinformowani o tym, że nasza odmowa wskazania sprawcy jest wykroczeniem, i zgadzamy się na ukaranie mandatem w wysokości np. 300 zł. Jednocześnie autor kwestionariusza wyraźnie informuje, że to trzecie wykroczenie nie podlega wpisowi do ewidencji punktów karnych. „Przyjmuję wszystkie takie mandaty bez mrugnięcia okiem – zdradza nam pewien przedsiębiorca. – Moi pracownicy, często jeżdżący za szybko, zwracają mi pieniądze jeszcze przed terminem. Komunikat, jaki do nich kieruję, jest prosty: płacicie bez szemrania albo powiem, kto kierował”.
I znów wpadka! To jednak niezwykle cyniczne wysłać właścicielowi auta, często kilka tygodni po zdarzeniu, list z niewyraźnym zdjęciem i żądaniem, aby wskazał, kto jest na fotografii, samemu nie ruszając tyłka zza biurka. Jeśli udostępniam pojazd żonie, pracownikowi albo komukolwiek znajomemu, po paru tygodniach zazwyczaj nie pamiętam sytuacji. Odmowa wskazania sprawcy traktowana jest przy tym jak wykroczenie drogowe, tyle tylko że karane wyłącznie finansowo, a nie „punktowo”. Straże gminne wykazują podczas swojej pracy niezwykłe lenistwo, nawet nie wzywając właściciela auta, aby porównać jego twarz z wizerunkiem lepiej lub gorzej uwiecznionym na zdjęciu.
A tymczasem to właśnie organy ścigania, a nie właściciele aut, są zobowiązani do szukania i wskazywania sprawców wykroczeń drogowych. Nie sposób ocenić, jak powszechny jest to proceder, ponieważ MSWiA nie dysponuje takimi danymi: wykroczenia ujawnione i ukarane przez straże gminne (miejskie) wrzucane są do jednego worka jako „wykroczenia przeciwko bezpieczeństwu i porządkowi w komunikacji”. Nie tylko więc nie da się określić, ile z rosnącej liczby mandatów wlepianych przez strażników dotyczy zdarzeń zarejestrowanych przez fotoradary (choć wiadomo, że liczba ta rośnie kaskadowo), lecz także: ile z nich to mandaty za zbyt szybką jazdę, a ile za niewskazanie kierującego przez właścicieli aut.
Jaki procent kierowców nie ujawnia, kto jechał? Takie pytanie zadaliśmy szefowi jednostki straży w gminie Mykanów, o której wiemy, że rozsyłała właścicielom sfotografowanych aut formularze-samouczki z określoną z góry karą za niewskazanie sprawcy – tylko zgódź się i zapłać, a punktów karnych nie będzie. Jednak na zadane pytanie – pomimo spoczywania na jednostce samorządowej takiego obowiązku – nie otrzymaliśmy odpowiedzi przez 2 miesiące, choć korespondencja do niej dotarła.
Już będziemy grzeczni - Nagabywany telefonicznie komendant powiedział w końcu, że takich danych nie ma (to bardzo ciekawe, prawda?) i że już – ze względu na niekorzystne dla straży gminnych wyroki sądów – takiej praktyki nie stosuje. Albo więc podejrzany przyjmuje mandat, albo sprawa trafia do sądu.
O jakie wyroki chodzi? Kierowcy, którzy odmówili przyjęcia mandatów za niewskazanie kierującego, zaczęli wygrywać procesy: sądy przyznawały im rację, ponieważ faktycznie niektórzy nie byli w stanie rozpoznać sprawcy, bo niewskazanie kierującego to nie przestępstwo przeciwko bezpieczeństwu w ruchu drogowym, aż wreszcie sąd w Kościerzynie stwierdził, że nie jest wykroczeniem niepodanie wiadomości o sobie samym. W celu ustalania sprawców wykroczeń powołano policję i straże gminne – i basta!
Zawsze spóźnieni - Ustawodawca – jak zwykle o dwa kroki za rzeczywistością – próbuje wypełnić luki prawne i dać służbom drogowym prawo do podejmowania działań, które właśnie są kwestionowane przez sądy. W Sejmie jest kolejna „ustawa fotoradarowa” (patrz ramka), która ma ułatwić karanie kierowców (w tym także umożliwić „karanie za niewskazanie”), a nawet dać prawo policji do używania wideorejestratorów, które – co nie każdy wie – są użytkowane właściwie bez żadnej podstawy prawnej. Szeroki zamach może się jednak znów nie udać. Już na pierwszy rzut oka można mieć wątpliwości, czy wszystkie założenia ustawy są konstytucyjne.
Amatorszczyzna tu i tamKupowanie i sprzedawanie punktów karnych przez internet to działanie bez sensu. Przyjęcie na siebie odpowiedzialności za niepopełnione wykroczenie lub nakłanianie do tego to duże ryzyko, a można po prostu powiedzieć: „nie wiem, nie rozpoznaję się”. Z czytelnością zdjęć bywa różnie. Większość urządzeń używanych w Polsce prezentuje, delikatnie mówiąc, średnią jakość. Polscy producenci fotoradarów (pozostałość po złotych czasach zbrojeniówki) są zacofani. Od blisko 20 lat niewiele się zmieniło – w każdym razie Czesi i Rosjanie radzą sobie o niebo lepiej. Jakiś czas temu byliśmy z wizytą w Zuradzie (producent fotoradarów), by przekonać się, jak czytelne zdjęcia robi najnowszy polski fotoradar. Po pokazie dostaliśmy płytę ze zdjęciami, których ktoś najwyraźniej nie przejrzał. Na żadnym nie było widać twarzy kierowcy! Gdyby były to fotki robione „na poważnie”, mandat przyjęłaby zapewne 80-letnia staruszka. Strażnicy prawa i tak byliby zadowoleni.
URZĄDZENIA OSTRZEGAJĄCE
- Nawigacja z listą fotoradarów i punktów pomiaru prędkości ostrzega o zbliżaniu się do miejsc, gdzie zainstalowano fotoradar lub zgłoszono okresowe punkty kontroli – czyli gdzie ustawiają się „radarowcy”. Z reguły urządzenia mają w pamięci więcej punktów pomiarowych, niż służby używają w rzeczywistości. Pomagają zwolnić w porę, ale nie dają gwarancji. Po pierwsze, dane w nawigacjach z reguły są nie w pełni aktualne, a po drugie, położenie punktów pomiaru prędkości może być nieco inne niż na mapie elektronicznej.Lokalizator radarów – malutkie urządzenie wyposażone w odbiornik GPS i pamięć, w której przechowywane są punkty pomiaru prędkości oraz lokalizacje stałych fotoradarów, pobierane ze strony producenta urządzenia. Ma te same wady, co nawigacje GPS, a ponadto komunikacja z urządzeniem jest fatalna. Ostrzeżenia mają formę sygnałów akustycznych. Położenia fotoradaru nie widzimy na ekranie, bo lokalizator go nie ma. Lokalizator trzeba ładować i okresowo aktualizować. W sumie dużo zachodu, a korzyść umiarkowana.CB-radio to urządzenie pozwalające zapytać innych kierowców o zagrożenia na trasie. Dowiemy się, gdzie „suszą”, gdzie fotoradar robi zdjęcia, gdzie na drodze doszło do utrudnień w ruchu. Wady: CB-radio okropnie szumi, eter jest przeciążony, nie każdemu będzie odpowiadać chamstwo panujące wśród użytkowników. W sumie CB-radio dobre jest dla przedstawiciela handlowego – w drogę z rodziną nadaje się średnio. CB-radia ostatnio bardzo staniały, tani model można więc kupić w hipermarkecie już za mniej niż 200 zł.Antyradar – wykrywa działanie urządzeń radarowych. W przypadku fotoradarów jest skuteczny, ponieważ emitują one fale mikrofalowe przez cały czas. Tylko najlepsze fotoradary emitują tak słaby sygnał, że większość wykrywaczy ostrzega zbyt późno. Antyradary okazują się nieskuteczne wobec „suszarek”, które wysyłają mikrofale tylko w chwili wykonywania pomiaru.Jammer – zakłócacz. Ma uniemożliwić pomiar prędkości lub sprawić, że wynik będzie niezgodny z rzeczywistością (zaniżony). Uwaga: nie ma na rynku jammera skutecznie unieszkodliwiającego mierniki radarów, są natomiast działające zakłócacze ręcznych mierników laserowych, w tym używanych przez polską policję mierników Ultralyte. Mandat za używanie to 300 zł.Nakładki na tablice rejestracyjne. Mają uniemożliwić identyfikację sfotografowanego auta. Uwaga: nakładki, które spełniają swoją rolę, są widoczne z daleka. Samochód ma też naklejkę identyfikacyjną na szybie, na której również znajduje się numer rejestracyjny. Całkowicie nieskuteczne są spreje do tablic. To towar oszustów (tak jak jammery radarowe) – nie działa!