Niemal każdy, kto wybiera się latem na wakacje do Europy Zachodniej, rozważa wynajęcie samochodu. Słabnący, ale wciąż utrzymujący się kryzys gospodarczy, który sprzyja potanieniu usług, oraz przerzucenie większości ciężaru pracy firm typu “rent a car" do internetu sprawiły, że usługa ta jest tańsza niż kiedykolwiek. Wystarczy, bagatela, 10 tysięcy rubli (ok. tysiąca złotych), by móc napawać się idealnie nowym pojazdem z automatyczną skrzynią biegów, klimatyzacją i rozbudowanym pakietem ubezpieczeniowym. I nawet, jeśli nasz entuzjazm słabnie na widok "klasy pojazdu", określonej uczciwie w ofercie terminem "supermini", i zdamy sobie sprawę, że pod pokrywą silnika pracują zaledwie trzy cylindry - powróci, gdy zdamy sobie sprawę, że w kabinie zmieści się bez większych niedogodności pięcioosobowa rodzina, do bagażnika załadujemy dwie walizki rozmiaru XXL, zaś na drodze szybkiego ruchu uda nam się wyciągnąć (inna rzecz, że z rykiem dającego z siebie wszystko silnika) do 130-140 km/godz.

Przeciętnemu Europejczykowi, który nie mieszka w zatłoczonej stolicy lub na jej obrzeżach, i nie przeciska się codziennie do biura ze szkła i betonu, żadne giganty nie są potrzebne. Nie uda się ich upchnąć gdzieś w szczelinie za śmietnikiem, w cieniu sąsiedzkiego balkonu lub między dwoma słupkami, w intencji władz municypalnych zniechęcającymi do wjazdu. Na bruku starych europejskich miast, na uliczkach, na których w chwili ich wytyczania, w głębokim średniowieczu, nie przewidziano żadnych chodników, nawet współczesne Nissan Micra czy VW Polo wydają się słoniami w składzie porcelany, a nie najbardziej przecież rozbudowana "terenówka" Renault Duster przypomina jacht Romana Abramowicza, który ugrzązł w zakolu sielskiej rzeczki.

W modzie jest miniaturyzacja, to jednak sprawia, że kolejne parkingi stają się w oczach goszczącego na Zachodzie Rosjanina, który zwykł szczycić się znajomością wszystkich marek, prawdziwą terra incognita, Podobnych "środków transportu" nie zwykło się sprowadzać do naszej ojczyzny, milczą o nich recenzenci - można wręcz powiedzieć, że pod naszą szerokością geograficzną nie uważa się ich za samochody. Przybysz z kraju terenówek patrzy więc zdumiony, jak hydraulik w kombinezonie usiłuje wypełznąć z kabiny samobieżnego pojazdu, który przypomina nade wszystko wózek elektryczny z zaprzyjaźnionego klubu golfowego. W bagażniku rozmiarów schowka na rękawiczki mieszczą się dwa wkrętaki i płaskie szczypce (flachcęgi), ale już klucz francuski trzeba dopychać kolanem. Mija nas student w rozkołysanym na wszystkie strony od wibracji czymś wyraźnie krótszym i węższym nawet od SmartForTwo. W "zatoczce" szerokości biurka ktoś podłączył do gniazda szybkiego ładowania akumulatorów jednoosobowy pojazd marki Pasquali z kierownicą umieszczoną pośrodku jaskrawożółtej kabiny. Zaopatrzeniowiec dotarł wreszcie do restauracji - styropianowe kontenerki kryjące świeże krewetki wyładowywane są z trzykołowego mopedu, na oko mniejszego od typowej indyjskiej rikszy dostawczej.

Jeśli komuś mało byłoby tego widoku, reklamy na bilboardach pozwalają pozbyć się wszelkich wątpliwości w kwestii trendów w europejskiej branży samochodowej. Bohaterem dnia jest Renault Twizzy, produkowany seryjnie czterokołowy mikropojazd imponuje już na pierwszy rzut oka: wydaje się, jakby w projektowaniu jego karoserii brał udział któryś ze scenografów "Mad Maxa". W przypadku podstawowej wersji Twizzy, wyposażonej w silnik elektryczny o mocy 5 KM w niektórych krajach Starego Świata nie jest nawet wymagane prawo jazdy, choć mamy do czynienia z pełnowartościowym samochodem dla dwojga - z kierownicą, pedałem gazu i hamulcem, bagażnikiem o pojemności aż 55 litrów, hamulcami tarczowymi, ba! - poduszką powietrzną dla siedzącego przed pasażerem kierowcy.

"Pojazd samobieżny"  o rozmiarach kartonu, w jakim zwykliśmy dostawać nową lodówkę (2,3 x 1,2 m) ma zdumiewająco wielu konkurentów, którzy już podbijają rynek lub zamierzają tego dokonać w najbliższym czasie. Do najpoważniejszych wydaje się należeć zdobywca wielu nagród mikropojazd VW up! i produkowane na jego bazie Skoda Citigo oraz Seat Mii. Włoski designer karoserii Zagato we współpracy z Romano Artioli, byłym właścicielem Buagtii i twórcą Lotus Elise również postanowił przedstawić autorską wersję "kapsułki transportowej" pod nazwą Zagato Volpe, której najbardziej charakterystycznymi cechami są otwierane do góry drzwiczki oraz hybrydowy agregat napędowy, zdolny do pracy z wykorzystaniem benzyny, gazu oraz (oczywiście) prądu.

Pytanie brzmi, czy już w te wakacje mamy szanse poczuć się człowiekiem przyszłości? Niekoniecznie: sieciowe wypożyczalnie samochodów jak na razie niechętnie kupują podobne cudeńka, a niszowe firmy, specjalizujące się w oferowaniu klientom szansy na prowadzenie czegoś wyjątkowego, wciąż jeszcze odstraszają cenami. Jeśli zaś dysponujemy naprawdę dużymi pieniędzmi, lepiej tydzień czy dwa pojeździć Porsche: wygląda na to, że zbliża się czas, kiedy wszyscy kierowcy świata chcąc nie chcąc przesadzeni zostaną na ekologiczne wózki golfowe z napędem akumulatorowym…

Vedomosti, Aleksandr Wierszynin

Przekład: Wojciech Stanisławski