W zeszłym roku Taddu również triumfował w Hell's Gate - wygrał nie tylko z rywalami, ale i z oczekiwaniami organizatorów, przejeżdżając trasę w śmiesznie krótkim czasie. Dlatego w tym roku zawody utrudniono, prowadząc trasę przez trudne, skaliste ostępy

Zawody składały się z dwóch etapów - pierwszy, przedpołudniowy to 5-godzinny rajd enduro, składający się z 4 pętli. Jego wyniki decydowały o kolejności startu do drugiego, najważniejszego etapu - popołudniowego, który trwał aż do wieczora.

Taddy rozpoczął jak zwykle od mocnego uderzenie - wygrał przedpołudniową część, wykręcając ponadto najlepszy czas jednego okrążenia. Drugi na mecie był Włoch Botturi (KTM), a trzeci drugi z Polaków - Bartek Obłucki (Husqvarna).

Finałowa część to bardzo szybka jazda Tadeusza, który od startu objął prowadzenie. Za plecami Polaka znów czaił się Botturi, który do drugiego okrążenia nadążał za Błażusiakiem. Taddy przyspieszył jednak tak bardzo na trzecim kółku, że zostawił Włocha daleko z tyłu. Na mecie Botturi stracił do Błażusiaka 8 minut. Do mety z 30 startujących w drugiej części zawodników dojechało tylko siedmiu.

- To były piekielnie trudne zawody - powiedział zmęczony Tadeusz Błażusiak. Tegoroczna trasa była o wiele bardziej wymagająca niż to, z czym spotkałem się w zeszłym sezonie. Panowały też zdradliwe warunki - częściowo trasę pokrywał lód, to znowu wjeżdżało się w błoto lub przejeżdżało przez śliskie kamienie i korzenie. Cały czas trzeba było być czujnym, drobny błąd mógł skończyć się upadkiem i odpadnięciem. W sumie na motocyklu spędziłem 10 godzin, ostatnie okrążenie pokonywaliśmy już po zapadnięciu zmroku. Jestem potwornie zmęczony i chyba cały następny dzień będę spał, by wypocząć po wysiłku.