Na początek dobre wiadomości: siedzenia są OK, a w kokpicie znajdzie się trochę miejsca nawet dla wysokich kierowców. Teraz zła: sprzęgło szarpie, ślizga się i śmierdzi. Ale o jakim sprzęgle mowa, skoro auto ma tylko dwa pedały? W LF-A zastosowano zautomatyzowaną skrzynię biegów, więc wszystko się zgadza.
Na torze ujawniają się też inne słabości. Pierwszą z nich jest masa – 1480 kg to niedużo jak na 560-konne auto, ale więcej niż w przypadku F430 Scuderii (1259 kg) czy Lamborghini Gallardo LP 550-2 (1455 kg).
Druga sprawa to ograniczona przydatność auta do codziennej jazdy z powodu charakterystyki silnika – 9 tys. obrotów przy pokonywaniu kolejnego zakrętu na torze to duża frajda, ale na ulicy przydałoby się, by moment był dostępny przy niższych obrotach.
Lexus LF-A to po prostu supersportowe auto: 20-calowe koła z oponami Bridgestone, supersztywne nadwozie z włókien węglowych, karbonowo-ceramiczne hamulce, motor V10 wytwarzający taki dźwięk, że aż dech zapiera. Z całym przekonaniem możemy powiedzieć, że żaden silnik na świecie nie brzmi lepiej! Do tego układ jezdny, który jest praktycznym uzupełnieniem teorii pola magnetycznego. Samochód zachowuje się tak, jakby był po prostu przyklejony do toru. Układ kierowniczy jest tak bezpośredni, jak tylko można to sobie wyobrazić. Rzadko spotyka się na tyle dopracowane auta!
Także dbałość o detale wnętrza jest godna uwagi. Zamiast klasycznych zegarów zastosowano wyświetlacz, a kierowca decyduje przyciskiem, czy chce widzieć prędkościomierz, czy obrotomierz. W zasadzie mamy tylko jedno ale: auto jest 4 razy droższe od Nissana GT-R, ale czy 4 razy lepsze?