To, na co się zanosi w najbliższym czasie, może zmienić poglądy na działalność ubezpieczycieli. Dotychczasowe podwyżki wobec tej, jaka się szykuje, będą tylko kosmetycznymi zmianami. Projekt ryczałtowych opłat na rzecz kas chorych jest ostro krytykowany przez specjalistów z Krajowego Instytutu Ubezpieczeń. Twierdzą oni, że zmiana ta nie da nic poza tym, iż coraz więcej kierowców nie będzie wykupywać polisy OC. Ponieważ w sytuacji, gdy sprawcą wypadku jest kierowca nieubezpieczony, koszty szkód pokrywa Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny, na który z kolei składają się wszyscy płacący OC, w praktyce spowoduje to wzrost obciążenia uczciwych kierowców. Do tego dochodzi drugi fakt, który nie umknął uwagi ekspertów. OC jest, według prawa, ubezpieczeniem mającym pokrywać naprawę szkód spowodowanych przez sprawcę poruszającego się samochodem. Wynika z tego, że z OC powinny być także płacone koszty leczenia ofiar wypadków. Kasy chorych często występowały już do sądów o wyrównanie poniesionych nakładów i otrzymywały pieniądze z OC sprawców. Nowy projekt zakłada, że teraz kasy nie będą musiały tego robić. Pieniądze znajdą się na ich koncie od razu, zanim jeszcze dojdzie do wypadku. Rzecz w tym, że za ewentualne leczenie poszkodowanych zapłacą zarówno sprawcy wypadków, jak i kierowcy, którzy jeżdżą ostrożnie i nikogo nie potrącili. To nic innego jak zbiorowa odpowiedzialność, a jak uważają niektórzy, swoisty podatek zdrowotny płacony z tytułu posiadania samochodu. Rzecznik prasowy PZU Adam Taukert oświadczył, że ewentualne podniesienie kosztów z powodu dodatkowych świadczeń finansowych ubezpieczyciela zostanie przerzucone na kierowców. Najprościej mówiąc, należy spodziewać się podwyżek. Tutaj jest jednak drugie dno. Przyzwyczailiśmy się do ciągłych narzekań firm ubezpieczeniowych na nierentowność polis OC i AC. Minister zdrowia uważa, że jest to fałszowanie rzeczywistości. W lutym oświadczył, iż firmy sprzedające polisy OC zebrały ze składek 4,5 mld zł. Wypłaty odszkodowań wyniosły 2,6 mld zł. Powinno więc zostać 1,9 mld zł. Dlaczego ich nie ma? Według ministra mechanizm tworzenia strat jest taki, że owo 1,9 mld zł trafia na lokaty finansowe. W ten sposób nie są wykazywane jako zyski, bo dopiero na nie pracują, leżąc np. na oprocentowanych kontach jako lokaty terminowe. Gdyby je policzyć, to bez wprowadzania żadnych podwyżek polis do kas chorych można by przekazywać 600 mln zł rocznie. Jak będzie przebiegać scenariusz ubezpieczeniowy, jeśli planowane zmiany wejdą w życie? Najpierw zapłacimy ogromną składkę z tytułu OC. Pesymiści twierdzą, że opłaty mogą zdrożeć nawet o 20 proc. Potem, jeśli sprawdzą sie przepowiednie ekspertów z Krajowego Instytutu Ubezpieczeń, po roku przyjdzie zapłacić jeszcze więcej. Stanie się tak, ponieważ zmniejszy się liczba kierowców płacących za polisy i tym samym zmaleją zasoby Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego. Firmy sprzedające polisy będą musiały go uzupełnić, więc podniosą składki. Ci, którzy spowodują wypadki, też będą mieć ciężkie życie. Jeśli ktoś obetrze sąsiadowi na parkingu bok i trzeba będzie go polakierować za kilkaset złotych, może dostać taką podwyżkę, że nie będzie go stać na zapłacenie polisy w następnym roku. Kto zaś obije się nawet delikatnie o inne auta kilka razy w ciągu roku, będzie mógł liczyć się ze wzrostem składki np. o 200 proc., bo prawo tego nie zabroni.Sposobem, który pozwoliłby uniknąć całego zamieszania, jest stworzenie rejestru kierowców płacących OC. Pozowliłoby to oszacować wpływy i wydatki z polis oraz złapać tych, którzy jeżdżą bez ubezpieczenia. A jest ich już kilkaset tysięcy.
Nabici w OC
Od lat firmy ubezpieczeniowe narzekają, że ubezpieczenia komunikacyjne przynoszą im straty. Kierowcy narzekają na ciągłe podwyżki.