Dziesiątki tysięcy kibiców z całej Polski co roku pasjonują się stojąc wzdłuż ulicy Karowej, kto dostarczy najwięcej wrażeń, pojedzie najładniejszymi poślizgami, uzyska najlepszy czas i zostanie „królem Karowej”. W tym roku emocje były wprost niezwykłe, a o zwycięstwie zadecydowała różnica zaledwie 0,06 s., dzieląca zwycięskiego Hołowczyca i drugiego na mecie Tomka Kuchara. Nowy "król" wraz z pilotem przejechali rundę honorową otwartym Nissanem Navara przy ogromnym aplauzie i chóralnych śpiewach kibiców. W centralnym punkcie Karowej, przy słynnej beczce zostały im wręczone pamiątkowe, bardzo efektowne puchary w kształcie warszawskiej Syrenki.
Oto co powiedział "Hołek":
- Jesteśmy z Łukaszem bardzo szczęśliwi, że udało nam się wygrać legendarną Karową. Pojechałem najszybciej, jak potrafiłem i do tego mieliśmy przysłowiowy łut szczęścia. Wygraliśmy z Tomkiem zaledwie o 6 setnych sekundy, a więc o kilkadziesiąt centymetrów. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek rywalizacja była tak wyrównana. Ale tak jest w sporcie, ktoś musi zwyciężyć. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem owacji, jaką zgotowali nam kibice na Karowej, nie myślałem, że jestem wciąż tak popularny wśród nich, bo przecież zbyt wiele w Polsce nie startuję, a jednak…
Rajd rozpoczął się dla nas z przygodami. Już na początku 1.oesu złapaliśmy kapcia, straciliśmy ponad 20 sekund, co w tym rajdowym sprincie jest nie do odrobienia. Do tego, nie ukrywam, nie mogłem zbytnio się porozumieć z naszym Subaru S10, który choć znakomicie prowadził się na szybkich łukach,to w wolniejszych i krętych partiach sprawiał mi duże kłopoty w prowadzeniu. Był bardzo podsterowny, wypychał mocno przednie koła do przodu, co szczególnie utrudniało pokonywanie licznych na Barbórce nawrotów. W trakcie rajdu zmienialiśmy kolejne ustawianie auta, bo to z przedrajdowego testu, który odbył się w piątek przy rzęsistej ulewie, okazały się zupełnie niewłaściwe.
Przed Karową już z grubsza „rozgryźliśmy” naszego potwora i zacząłem nad nim jako tako panować. Na Karowej postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Przecież to najważniejszy oes w roku! Ja byłem bardzo skoncentrowany i starałem się jechać jak najszybciej, a Łukasz zamiast dyktować skupiony był głównie na manipulowaniu przy ustawieniach dyferencjałów, tak żeby nawroty przy beczce i na górze za bramą wykonać jak najbardziej płynnie, bo nasz WRC wcale się do tego nie kwapił. Ostatecznie prawie wszystko zagrało jak trzeba i mimo potrącenia na początku beczki, udało się uzyskać całkiem niezły czas. Potem już tylko czekaliśmy cali w nerwach na czasy pozostałych rywali i okazało się, jednak, że nikt nie poprawił naszego rezultatu.
Załoga Orlen Team i Automobilklubu Polski jechała samochodem Subaru Impreza WRC S10.
Fot.: Andrzej Ejnik, Tomasz Kaliński, Lesław Sagan, Michał Zmysłowski