Nowym liderem klasy stał się Marc Coma. Jakub Przygoński, który rywalizuje z nim o tytuł Mistrza Świata niestety nie był w stanie dorównać dziś tempa bezkonkurencyjnie jadącemu Hiszpanowi.

- Odcinek specjalny był inny niż do tej pory spotykane podczas Rajdu Faraonów. Zamiast otwartych płaskich pustynnych przestrzeni, trasa została poprowadzona po pagórkowatym i bardzo kamienistym trenie. Było mnóstwo dziur i uskoków, gdzie motocykl był oderwany prawie cały czas od podłoża. Dobijało zawieszenie, co jest bardzo wyczerpujące fizycznie dla zawodnika. Jechało się ciężko. Klasę pokazał Mark Coma, po wczorajszym zwycięstwie nad Hiszpanem dzisiaj ciężko było mi utrzymać jego tempo. Jeszcze brakuje mi trochę doświadczenia by z nim cały czas wygrywać. Wydaje mi się jednak, że niedługo będzie to w zasięgu ręki – powiedział Jakub Przygoński.

Czachor i Dąbrowski ponownie na trasie odcinka jechali razem. Linię mety przekroczyli praktycznie równocześnie i dzieli ich zaledwie 13 sekund w klasyfikacji rajdu.

- Dzisiaj na trasie dogonił mnie Jacek, czyli doszło do odwrotnej sytuacji niż wczoraj. Znów jechaliśmy razem i na metę przyjechaliśmy w zasadzie jeden po drugim. Odcinek był bardzo niebezpieczny, ciężki i trudny fizycznie. Do tego bardzo mocno się kurzyło, uzyskałem jednak dobry czas i cieszę się, że jestem na mecie – powiedział Marek Dąbrowski.

- Zaraz na początku odcinka specjalnego mój motocykl zaczął pracować przeraźliwie głośno. Byłem przekonany, że w wydechu jest dziura. Dopiero na punkcie tankowani upewniłem się, że to nie usterka tylko wysunięta z ucha zatyczka jest przyczyną tego hałasu. Startowałem dwie minuty za Markiem. Jechałem w ogromnym kurzu. Spotkaliśmy się na 140 kilometrze i dalej jechaliśmy wyprzedzając się wzajemnie. Nie było to jednak łatwe ze względu na ograniczoną widoczność – powiedział Jacek Czachor.

W wyniku niepowodzeń Rafał Sonik dojechał na metę dzisiejszego etapu na 4 miejscu, ale jak sam powiedział był to nie lada wyczyn. Mimo tego jest zadowolony, kolejny test sprzętu na Dakar ma już za sobą.

- Najpierw złapałem gumę po raz pierwszy, potem próbowałem to naprawić, ale z boków wyszły sznurki i zmuszony byłem jechać 250 km na kapciu. Dojechałem zaraz po Dimie. Bardzo ciężkie to było. Najpierw te dwie naprawy, potem dochodzenie do stawki. Jestem bardzo zadowolony przede wszystkim z siebie, że udało mi się sprostać tym problemom i szczęśliwie dojechać do mety. Jeszcze do tego wszystkiego okropny bardzo silny wiatr.

Zwycięzcą w kategorii quadów był podobnie jak wczoraj Marcos Patronelli. Również dla niego był to ciężki egzamin.

- To był trudny etap. Przypomniał mi scenerię etapu "Antofagasta - Iquique" w Dakarze. To była piaszczysta i kamienista trasa, wiele nawigacji. Niestety zepsuł mi się roadbooka, więc musiałem radzić sobie jakoś sam. Jeden z moich zbiorników na paliwo chwycił dziurę i na 170 km musiałem go odciąć, aby kontynuować rajd. Teraz ważne jest, aby być w stanie utrzymać takie tempo do końca rajdu. – powiedział na mecie Marcos Patronelli.

Jutrzejszy etap wiedzie z Bir Karaween do Abu Mingar. Licząca 403 kilometry trasa został podzielona na dwa odcinki specjalne o długości 169 i 202 kilometrów.