W wielu miejscach gdzieś przy drogach, czy na osiedlach widywało się specjalne konstrukcje, pełniące rolę kanałów, na które można było najechać i dostać się do auta od spodu. W takich miejscach często gromadzili się miłośnicy motoryzacji, którzy każdą wolną chwilę poświęcali na "grzebanie" w swoich samochodach. Wśród automobilistów starszej daty krąży opowieść o pewnym kierowcy, który Syrenę 104 rozebrał, potem złożył, uszył nową, ładniejszą tapicerkę i zmienił drzwi na otwierane, jak w Syrenie 105. Obecnie produkowane samochody skutecznie uniemożliwiają podobne zabiegi. Dlaczego?

Sam niczego nie naprawisz

- Wszystkie auta nowej generacji, są sterowane elektroniką. Została wyeliminowana "praca prądu", tak jak to było kiedyś, czyli cewka, iskra itd. Teraz wszystko jest sterowane elektroniką, a każda elektronika ma swój komputer. Ten zaś zapamiętuje błędy, skoki napięcia czy też jakiekolwiek inne usterki, tak jak nasz domowy komputer. Jeżeli wychwyci błąd, to natychmiast wyświetla komunikat na desce rozdzielczej. To może dotyczyć awarii ABS-u, zużycia klocków hamulcowych czy wielu innych. Każda z tych usterek zgłasza się w postaci komunikatu na desce rozdzielczej jako błąd. Żeby skasować ten komunikat, trzeba mieć do tego specjalne przyrządy. Inaczej nawet usunięcie usterki nie spowoduje skasowania komunikatu na desce rozdzielczej. Tego sami nie zrobimy w domu - wyjaśnia Norbert Nowak, mechanik z wieloletnim stażem.

- Są przypadki, kiedy bez komputera nie da się nawet wymienić klocków hamulcowych. Nie tylko z powodu komunikatu na desce rozdzielczej. Bez niego, nie da się cofnąć cylinderka tylnych hamulców. Dzieje się tak dlatego, że w autach nowego typu, zwłaszcza takich jak Audi czy Renault, tylne klocki hamulcowe sterowane są elektronicznie. Dawniej robiono to ręcznie, wciskano cylinderek i sprawa załatwiona, dziś potrzeba do tego komputera - opowiada Marek Handwerker właściciel warsztatu samochodowego i mechanik, od lat związany z nowoczesnymi technologiami stosowanymi w sporcie samochodowym.

To tylko jeden z przykładów, kiedy coś, co było prostą częścią zamienną do samochodu, zmienia się w naszpikowane elektroniką urządzenie. Ciekawym przykładem jest rygiel, blokujący kierownicę w Renault. Ma on swój procesor, o czym mało kto wie, a wielu kierowców dowiaduje się w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach. Tak właśnie było z Pawłem Sołtysikiem, którego samochód pewnego dnia nie zapalił.

Powszechna elektronika

Paweł jest dziennikarzem, a także miłośnikiem elektroniki i samochodów. Sam potrafi naprawić prawie wszystko, ale nie tym razem. Wymagania francuskiej marki okazały się bardzo wysokie. Sam Paweł barwnie i z lekkim przymrużeniem oka, tak opisuje swoją przygodę z Renault Espace.

- Jeżdżę samochodami francuskimi od lat. Jak wiadomo, gdy coś się psuje to trzeba to wymienić na nowe lub używane. Czasami uszkodzoną część da się naprawić. Za pomocą forum internetowego poświęconego elektronice oraz mojemu pojazdowi, szybko zidentyfikowałem usterkę. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na blokadę kierownicy. Postanowiłem ją zdemontować i naprawić lub po prostu dokupić. Droga do blokady kierownicy prowadziła przez deskę rozdzielczą. Trzeba ją w całości zdemontować. Nieco już zdenerwowany tym zajęciem, na 10 stopniowym mrozie, przełożyłem niemal cały kokpit do bagażnika. Miałem dużo szczęścia, bo blokada uszkodziła się w pozycji ze schowanym ryglem, co pozwoliło ją wyciągnąć po odkręceniu zaledwie jednej śruby. W innym wypadku trzeba wrócić z kimś o bardzo zręcznych palcach lub szlifierką kątową. Taka blokada jest w każdym samochodzie i służy temu, by ktoś, kto nie ma kluczyka, nie odjechał naszym samochodem. Blokada niestety okazała się być nie tylko urządzeniem mechanicznym, ale także elektronicznym. Zawierała szereg układów w tym procesor i pamięć, niestety niezawodną. Okazało się bowiem, że zakup takiej blokady nic nie da. Chyba, że kupimy prosto z fabryki lub ASO (za zaledwie 1,8 tys. zł). Taka blokada, przy pomocy owej niezawodnej pamięci, "uczy się" kodu immobilizera i robi to raz. Jej przekładanie z innego pojazdu, nie ma więc większego sensu. Tu moje umiejętności się zakończyły. Zostałem więc z blokadą w ręce, deską rozdzielczą w bagażniku i najtańszą nieruchomością na osiedlu. W krótkim czasie dowiedziałem się, że jest teraz coraz więcej samochodów z podzespołami, które po zakolegowaniu się z pozostałymi, nie będą pracować w żadnym innym samochodzie. Pozostaje ASO - opowiada Paweł

Na szczęście właściciel znalazł doskonałego elektronika, który spowodował "sklerozę" pamięci w zakupionej, używanej blokadzie, która nauczyła się pracować z samochodem Pawła.

Luksus to pułapka

- Tak zwane moduły luksusu, czyli od zamków w drzwiach, blokady bagażnika, przez rygle drzwi i kierownicy, działają sterowane przez komputer. Tych elementów jest naprawdę dużo. Kiedy któryś z nich ulega awarii, centralny komputer pokładowy odbiera sygnał czujnika i w najlepszym razie wyświetla komunikat "check engine", ale w wielu przypadkach, komputer nie dopuści do zapalenia silnika i dalszej jazdy. By to właściwie zdiagnozować i naprawić, konieczna jest wizyta w zakładzie, gdzie mechanik zrobi to wszystko za nas. Inaczej się nie da, bo kończy się to jak we wspomnianym wcześniej przypadku Pana Pawła. Oczywiście taka naprawa na ogół słono kosztuje - tłumaczy Marek Handwerker.

- Pętla immobilizera - dodaje Norbert Nowak - to wynalazek który sprawia, że coraz bardzie skomplikowane staje się uruchamianie pojazdu. Komputer sprawdza kolejno wszystkie ważniejsze obwody i układy. Dopiero na końcu, jeśli są sprawne, wysyła sygnał do rozrusznika. To coraz bardziej przypomina start promu kosmicznego.

Nie wymieniaj sam oleju w silniku

Awarie elektroniki i jej naprawy to jedno, ale jak się okazuje nowoczesne auta kryją więcej niespodzianek.

- To czasem kłopoty ze zwykłymi czynnościami związanymi z eksploatacją - tłumaczy mechanik Norbert Nowak. - Weźmy na przykład Skodę Fabię z silnikiem 1,4. Właściciel sam sobie spuści olej, wymieni filtr, przecież to proste. Tymczasem olej spływa z napinacza rozrządu, a ten jakby poluzowuje łańcuch rozrządu. Potem kierowca zakręca nowy filtr, nalewa świeżego oleju i odpala auto, a tu katastrofa. Okazuje się bowiem, że pierwsze odpalenie prowadzi do przeskoczenia rozrządu, co spowodowane jest przez zbyt luźny łańcuch i silnik jest do rozebrania. No i koszty tej operacji są bardzo wysokie.

Dlatego, tak naprawdę, dziś własnoręczna wymiana oleju w samochodzie wiąże się na ogół z wizytą w warsztacie. W przeciwnym razie, w niektórych przypadkach, ryzykujemy uszkodzenie auta. A dodatkowo po wymianie, zostaje nam kilka litrów zużytego oleju, z którym nie bardzo wiadomo co zrobić.

Żarówki wymieniaj w serwisie

Są naprawy, do których jesteśmy zobowiązani pod groźbą mandatu lub zatrzymania dowodu rejestracyjnego, ale producenci samochodów wcale tym się nie przejmują. Pan Robert wybrał się na weekend w góry. Był piękny, letni dzień, kiedy zamierzał wracać do domu zorientował się, że w jego nowym aucie, nie świeci żarówka w tylnym reflektorze. Samochód był prosto z salonu, więc ta na pozór drobna usterka irytowała właściciela. Szybko wyjął zapasowy zestaw żarówek i poszedł wymienić spalona lampkę…

- Zacząłem szukać miejsca, gdzie można dostać się do klosza. Wcześniej jeździłem innym modelem, a w nim były drzwiczki, które otwierały dostęp do żarówek. W nowym aucie tego nie znalazłem. Pech chciał, że nie miałem ze sobą instrukcji obsługi, zadzwoniłem zatem do ASO i zapytałem, jak to zrobić. Mechanik powiedział, że muszę z tym przyjechać. Bardzo się zdziwiłem, że taki drobiazg jak zmiana żarówki, wymaga interwencji serwisu. Wyjaśniłem, że jestem około 100 kilometrów od Krakowa, i że będę wracał po zmroku, co narazi mnie na mandat za niedziałające światło. Pan pomyślał chwilę i kazał mi przygotować odpowiednie klucze oraz śrubokręt i zadzwonić po skompletowaniu tych narzędzi. Z narzędziami w jednej i z telefonem w drugiej ręce zadzwoniłem po wskazówki specjalisty. Porada zaczynała się od słów: "Żeby wymienić żarówkę należy wyjąć cały reflektor. W tym celu proszę zdemontować tapicerkę z tyłu…". - opowiada Robert - Przyznaję, że myślałem przez chwilę, że to żart, ale jak się okazało wcale nie. Po zdjęciu tapicerki odkręciłem śrubę mocującą lampę, wymontowałem ją, a następnie przy pomocy zatrzasków otworzyłem reflektor. To było zadziwiające rozwiązanie. Od tej pory modliłem się by taka przygoda nie spotkała mnie zimą, na pustkowiu, bo nie wyobrażałem sobie takiej naprawy

To tylko jedna z wielu opowieści kierowców współczesnych aut. Takich pułapek jest coraz więcej i nie są one wcale związane z rozwojem technologicznym, jak wspomniane wcześniej cudeńka elektroniczne.

- Doszło już do tego, że konstruktorzy wprowadzają tak skomplikowane, niepraktyczne rozwiązania, że jeszcze kilka lat temu trudno było sobie to wyobrazić. Chowają za zderzakiem, za błotnikiem, trudno znaleźć miejsce dostępu do żarówek. Natomiast silniki zajmują coraz więcej miejsca, obudowane licznymi oprzyrządowaniami jak czujniki, sterowniki, pompy ABS-u itd. - mówi Norbert Nowak. - Współczesne samochody są wyposażane w coraz większe ilości systemów, pozwalających nam bezpiecznie jeździć, a to potrzebuje coraz więcej miejsca pod maską. Te wszystkie elementy są bardzo "upchane", a jeśli do tego dołożyć reflektory, które są coraz większe, to naprawdę miejsca zaczyna brakować, nawet w dużych autach. Dlatego szuka się innych rozwiązań - konkluduje Nowak. I dodaje, że w niektórych przypadkach wymiana żarówki wymaga wymontowania akumulatora, a to natomiast może być niebezpieczne dla elektroniki auta, jeśli zostanie zrobione w niewłaściwy sposób, dojdzie do skoku napięcia i awarii sterownika. Do czego to prowadzi? Do konieczności składania częstych wizyt w serwisach, z błahymi nawet usterkami.

- To nakręca ekonomie świata. Tak wprowadza się w obieg pieniądze, które wcześniej leżały w portfelach, albo w szafkach z bielizną. To sprawia, że zarabiają serwisy, mechanicy, konstruktorzy i producenci. Części do samochodów są piekielnie drogie. Gdyby spróbować złożyć całe auto z części kupowanych w serwisach, to byle kompakt, kosztowałby setki tysięcy. Nie trudno więc zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależy producentom na naszych wizytach w serwisach. Bo na tym zarabiają, w serwisach na ogół korzysta się z części oryginalnych i daje to potężny dochód producentom. Większy nawet niż sama produkcja aut. Dlatego czasem, żeby wymienić żarówkę musimy zdjąć zderzak albo tapicerkę - dodaje Norbert Nowak.

Pułapki na klientów, czyli sprytna strategia

To wszystko sprawia, że coraz częściej jesteśmy bezradni wobec różnych mniejszych czy większych awarii, czasem wręcz nie mamy pojęcia co dolega naszym samochodom. Czy ostrzegawcza kontrolka na desce rozdzielczej chce nam powiedzieć, że właśnie za chwilę rozleci się silnik, czy informuje nas o niedopompowanym kole w samochodzie. To wszystko prowadzi do nakręcania koniunktury, do budowania i rozwijania rynku motoryzacyjnego. Do stwarzania potrzeb i metod ich zaspokajania. Kiedyś samochody produkowane były na lata. Można było nimi jeździć niemal bez końca, bo wszystko dawało się tanim kosztem naprawić lub wymienić. Ale wtedy samochody były bardzo drogie i niewiele ich się sprzedawało. Rynek światowy zaczął się napełniać, a to groziło bankructwem wielkich firm. Wtedy wprowadzono sprytny plan, który działa do dziś i jest rozwijany. Sprzedajmy auta jak najtaniej, ale potem odbijmy to sobie na cenach części. Produkujmy auta, które nie będą tak trwałe i stwórzmy rodzaj mody, gdzie samochody jak suknie będą modne jeden sezon i koniec.

Dzisiejsze żarówki zużywają się bardzo szybko. Tak samo jest z częściami do samochodów. - Współczesne auta są coraz bardziej naszpikowane elektroniką. Im droższe auto, tym więcej takich pułapek. Tańsze auta są na ogół prostsze w budowie i mniej zaawansowane technologicznie, ale również mniej awaryjne. Co ciekawe, można pokusić się o jeszcze jeden interesujący wniosek, otóż auta tańsze kupują mniej zamożni użytkownicy, którzy są marnym celem do "łupienia" w serwisach. Ich auta po zakończeniu gwarancji, autoryzowanych warsztatów na ogół nie oglądają i naprawiane są często po jak najniższych kosztach.

- Elektronika wchodzi już bardzo głęboko w produkcję samochodów. Niedługo już w ogóle nie będziemy mogli "grzebać" w samochodach, bo po otwarciu maski nic nie zobaczymy. Dzisiaj, w większości przypadków nie naprawiamy już telewizorów, pralek, lodówek bo to się nie opłaca. Tak samo będzie z podzespołami w samochodach. Będzie się wymieniać w całości, niczego nie będzie się naprawiać. To wyraźnie widoczny proces. Co roku kolejne, wchodzące na rynek nowe modele, wyposażone są w takie elektroniczne rozwiązania, które uniemożliwiają jakąkolwiek naprawę - mówi Marek Handwerker.

To oczywiście prowadzi do tego, że coraz częściej pan Henio z warsztatu za rogiem, nie jest w stanie naprawić naszego auta. No chyba że kupi komputerowe urządzenia diagnostyczne, co jest bardzo kosztowną inwestycją, na którą nie każdy może sobie pozwolić. No ale bez tego nie da się funkcjonować.

Wszystko więc zmierza do tego, by auta z każdym głupstwem jeździły do ASO i by ich właściciele chętnie je zmieniali na nowe. Dlatego np. w niektórych samochodach, bagnet oleju schowany jest pod osłoną silnika i trzeba ją odkręcić żeby sprawdzić, co się tam dzieje. W nowym aucie taka potrzeba występuje rzadziej, ale w starszym częściej. No a jeśli auto wjedzie już do serwisu, to "przy okazji" można wyciągnąć od właściciela jeszcze kilka kolejnych złotych, pod pozorem uzupełniania płynów, pompowania kół czy innych tajemniczych działań widniejących potem na fakturze pod nazwą "normalia".

Niektórzy producenci, by poprawić kondycję swoich dealerów i ich serwisów dają wieloletnie gwarancje. Jednocześnie zmuszając klientów do robienia bardzo kosztownych przeglądów. Gwarancja na kilka lat oznacza co najmniej siedem przeglądów gwarancyjnych, za które płacimy nieraz znacznie powyżej tysiąca złotych.

- Zastanawialiście się kiedyś, co musiałoby się zepsuć w aucie, żeby naprawa była droższa niż pieniądze wydane na przeglądy gwarancyjne? Niewiele jest takich elementów. Ale magia gwarancji w autoryzowanym serwisie działa na wielu klientów. Zwłaszcza tych, którzy nie wiedzą, ile w sklepie kosztuje olej silnikowy czy filtr powietrza i płacą za to krocie przy przeglądach, bo nikt nie powiedział im, że mogą przyjechać z własnym olejem i filtrem, zaoszczędzając w ten sposób kilkaset złotych - wyjaśnia Marek Handwerker

Czy taka właśnie będzie przyszłość motoryzacji? Będziemy wymieniać całe elementy samochodów, a po kilku latach wyrzucać je na śmietnik jak starą lodówkę? Wszystko wskazuje na to, że tak właśnie się stanie. Ale to będzie inny świat i inna motoryzacja. Wielu jednak stanowczo woli stare, pachnące benzyną warsztaty i czasy kiedy przy kanałach i podnośnikach, w garażach i na wolnym powietrzu, gromadzili się mężczyźni, by podłubać w swoim aucie i pogadać z kolegami.