Tymczasem w Polsce nadal najpopularniejsze są stare, używane samochody sprowadzane z zagranicy, które z ekologią nie mają nic wspólnego. Nie oferują też żadnego wsparcia producentom, dystrybutorom i potencjalnym klientom zainteresowanym autami przyjaznymi środowisku.
Samochody ekologiczne oznaczają nie tylko walkę z globalnym ociepleniem. Stawką jest komfort życia obywateli. Nowoczesne pojazdy zużywają mniej paliwa, a więc koszt ich eksploatacji jest niższy – argument nie do pogardzenia, gdyż statystycznego Polaka stać na zakup mniejszej ilości paliwa w stosunku do obywateli państw starej Unii.
Auta ekologiczne emitują mniej zanieczyszczeń. „Jeszcze 20 lat temu mieliśmy do czynienia ze smogiem zimowym, będącym efektem pracy małych kotłowni ogrzewających budynki. Dziś to zjawisko wyeliminowaliśmy, za to smog pojawia się latem, gdy spaliny unoszą się w ulicznych kanionach” – tłumaczy prof. Maciej Nowicki, minister ochrony środowiska. Problem spalin samochodowych jest tym większy, że dla transportu drogowego w Polsce nie ma alternatywy. „80 proc. towarów i aż 90 proc. pasażerów przewozi się samochodami, ciężarówkami i autobusami” – wylicza Andrzej Wojciechowski, dyrektor ITS.
Promocja samochodów ekologicznych mogłaby to zmienić. Wbrew pozorom takie auta to nie tylko drogie samochody hybrydowe i wciąż raczkujące konstrukcje elektryczne. To także pojazdy zasilane CNG (gazem ziemnym) lub biopaliwami. Są to samochody o najniższej emisji CO2 na kilometr, co przekłada się na zużycie paliwa. Niestety, w Polsce brakuje infrastruktury do tankowania CNG i biopaliw. „We Włoszech jest już kilkaset takich stacji i można przejechać na CNG cały Półwysep Apeniński. Dlatego co czwarta Panda produkowana w Polsce jest już przystosowana do spalania CNG” – mówi Enrico Pavoni, szef Fiat Auto Poland. Wszystkie trafiają na eksport.
Także w Polsce nie przyjęły się biopaliwa. Zabrakło przepisów, które sprawiłyby, że ich produkcja na dużą skalę stałaby się opłacalna. Nie ma też żadnych zachęt do kupowania samochodów zasilanych biodieslem B20 (20 proc. zawartości stanowią estry kwasów tłuszczowych) czy etanolem E85 (85 proc. czystego etanolu), tak jak ma to miejsce np. w Skandynawii. Trudno mówić o jakiejkolwiek promocji nowoczesnych pojazdów, gdy import używanych „aut z poprzedniej epoki” trzykrotnie przewyższa sprzedaż nowych samochodów w salonach.
Taki trend utrzymuje się od 5 lat, czyli od przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. „Trzeba natychmiast zahamować sprowadzanie złomu ekologicznego do Polski, a zakup nowoczesnych aut powinien wiązać się z ulgami dla kupująceo” – wskazuje prof. Antoni Szumanowski, prezes Polskiego Towarzystwa Pojazdów Ekologicznych. W tym kierunku zmierzała rządowa propozycja wprowadzenia podatku ekologicznego, która jednak upadła w kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego.
Próbą zdiagnozowania sytuacji oraz wskazania, jakie działania należałoby podjąć na poziomie rządowym, była konferencja na temat pojazdów ekologicznych, zorganizowana na początku września na Politechnice Warszawskiej. Uczestniczyli w niej: wicepremier Pawlak, Minister Środowiska, wielu naukowców oraz przedstawiciele instytucji i firm związanych z szeroko rozumianą motoryzacją. Wszyscy byli zgodni, że jak najszybciej trzeba w Polsce utworzyć rynek pojazdów ekologicznych, zbudować system zachęt finansowych i podatkowych towarzyszących zakupowi pojazdów o zmniejszonej emisji CO2. Bez udziału i pomocy państwa będzie to niemożliwe. Niestety, ani premier, ani żaden z jego ministrów nie wykazują zainteresowania sprawami ekologicznych samochodów.
Skoro nie ma mowy o prostym promowaniu nowoczesnych aut, trudno myśleć o zachętach finansowych, takich jak np. we Włoszech, gdzie firma kupująca elektryczny samochód dostawczy może liczyć nawet na 2,5 tys. euro dopłaty od państwa. „Jeśli mamy o tym rozmawiać z Ministrem Finansów, potrzebne są argumenty przekonujące o tym, że takie rozwiązania mogą być porównywalne lub nawet korzystniejsze dla budżetu. Wiemy, że w Japonii, kraju bez zasobów naturalnych ropy i gazu, to się opłaciło” – mówi wicepremier Waldemar Pawlak. Podpowiadamy rządowi, że Polska też praktycznie nie ma własnych zasobów ropy, więc… mogłoby się opłacić.