• Według GUS-u w 2020 r. wykonano o 40 proc. mniej przejazdów komunikacją miejską niż w 2019 r.
  • Popularność transportu zbiorowego najbardziej maleje na Śląsku
  • W przyszłości będziemy jeździć niskoemisyjną komunikacją miejską i kolejową

Spadek liczby pasażerów korzystających z komunikacji zbiorowej nie powinien dziwić. Prywatne samochody “miażdżą” transport publiczny pod względem bezpieczeństwa w dobie pandemii. Ale to niejedyny powód mniejszej popularności komunikacji miejskiej. Przyczyniły się do tego także zmiany w sferze mobilności społeczeństwa – generalnie przemieszczamy się teraz rzadziej niż jeszcze w 2019 r.

Nie musimy tego robić tak często, bo upowszechniły się zdalne formy kontaktu. I nie chodzi tu tylko o pracę, ale też zyskujące na popularności wirtualne rozrywki czy usługi e-commerce. Efekty są widoczne gołym okiem. PIE poinformował, że w 2020 r. wykonano o ok. 40 proc. mniej przewozów komunikacją miejską niż rok wcześniej (dane GUS z publikacji pt. “Regiony Polski 2021”).

Trend spadkowy

Po raz pierwszy od dekady (tj. lat 2010-2019) zaobserwowaliśmy w Polsce regres w pracy przewozowej naziemnej komunikacji zbiorowej (GUS nie uwzględnia warszawskiego metra). Do tej pory rocznie korzystało z niej 3,7-3,9 mld pasażerów. W 2020 r. operatorzy przewieźli zaledwie 2,3 mld pasażerów.

Spadek popularności komunikacji miejskiej można dostrzec też, ograniczając się do danych warszawskiego Zarządu Transportu Miejskiego. W raporcie za 2019 r. ZTM poinformował o wykonaniu 895 mln przewozów komunikacją naziemną i 242 mln przewozów metrem. Rok później liczby te spadły odpowiednio do 521 mln i 162 mln.

Najszybciej “zwija” się jednak transport zbiorowy na Śląsku – tu już w 2019 r. liczba przejazdów była mniejsza o 31 proc. niż w 2009 r. Ale żeby być uczciwym, trzeba dodać, że w tym samym czasie wzrosła popularność “zbiorkomu” w województwach: lubelskim (+47 proc.), łódzkim (+33 proc.) i małopolskim (+22 proc.).

Czym będziemy jeździć w przyszłości?

Jak to czym? “Elektrykami”! Ale niekoniecznie prywatnymi. PIE spodziewa się w najbliższych latach działań promujących niskoemisyjną komunikację miejską i kolejową, to bowiem istotny element działań na rzecz ograniczania emisji CO2 i zanieczyszczenia powietrza na terenach aglomeracji.

Do korzystania z transportu zbiorowego mogą zachęcić nas zatem (a raczej zmusić) “bodźce ekonomiczne związane z dekarbonizacją transportu”. Pod tym płaszczykiem ładnych słów skrywają się ograniczenia wjazdów, wyższe podatki i podwyżki cen paliw, które uderzą w kierowców aut spalinowych.

Z samochodów będzie nam jednak trudno zrezygnować ze względu na pracę. Zakłady przemysłowe coraz częściej przenoszą się poza obszary metropolii, a w samych miastach dominuje zatrudnienie w usługach, które często świadczone są zdalnie. Z powyższych powodów popularność komunikacji miejskiej może mimo wszystko maleć, a państwo będzie musiało przygotować dla kierowców alternatywę w postaci zbiorowego dojazdu do miejsc pracy zlokalizowanych poza trasami kolejowymi i największymi miastami.