Volkswagen już bardzo długo dozuje informacje o odświeżonym Golfie siódmej generacji. Wszak pierwsze wiadomości o zmianach podano już w październiku minionego roku. Modyfikacje nie są przy tym rewolucyjne. Tak naprawdę spoglądając na auto z zewnątrz, mało kto zorientuje się, że ma do czynienia z Golfem, którego generację można nazwać „siedem i pół”. W porównaniu z samochodem z 2013 roku mamy jedynie nieznacznie przeprojektowane zderzaki z wlotami powietrza o nieco innym niż dotąd kształcie oraz minimalnie zmodyfikowane, halogenowe reflektory z LED-ami do jazdy w dzień.
Prawdę mówiąc, podobnie jest też w kabinie, która pozostała niemal identyczna, jak w aucie sprzed liftingu. Jakość tworzyw nadal jest bardzo dobra, a ułożenie poszczególnych elementów kokpitu pozostaje w zgodzie z zasadami ergonomii. Po prostu nie ma się do czego przyczepić, co zresztą jest typowe dla Golfa już od dobrych kilku generacji. Inna rzecz, że w kompaktowym Volkswagenie nie ma też czym się zachwycać. Brak tu designerskich smaczków albo sprytnych rozwiązań zwiększających funkcjonalność. Można powiedzieć, że wnętrze Golfa to przeciętność, ale doprowadzona do perfekcji.
Oczywiście znajdziemy w otoczeniu kierowcy drobne nowinki. To choćby dostępny w opcji 12,3-calowy ekran, który zastępuje tradycyjne wskaźniki. Ma on rozdzielczość 1440x450 pikseli, czyli przeciętną jak na ten rozmiar, ale to i tak wystarczy, by pokazywane na nim informacje były wyraźne i kontrastowe. Na tym wirtualnym kokpicie – znanym już z Passata, Tiguana i wielu modeli Audi – można mieć standardowe, okrągłe wskaźniki, lecz równie dobrze mogą się na nim pojawić mapa nawigacji albo statystyki dotyczące jazdy.
Nowością jest też topowy system multimedialny nazwany Discover Pro. Wykorzystuje on 9,5-calowy ekran dotykowy (zamiast 8-calowego w prostszej wersji), a oprogramowanie pozwala korzystać też z gestów i poleceń głosowych. Można również podłączyć smartfon za pomocą interfejsów Android Auto, Apple CarPlay oraz Mirror Link, dzięki czemu nie ma kłopotu z uruchamianiem na dużym ekranie aplikacji, które są do tego przystosowane. Pod adresem tego systemu można mieć jedno zastrzeżenie: brakuje pokrętła do regulacji głośności. Można to robić albo za pomocą przycisków na kierownicy, albo używając ekranu dotykowego. To niezbyt wygodne.
Tak naprawdę o designie Golfa nie ma co się więcej rozwodzić, bo najważniejszą zmianą jest wprowadzenie silnika EA211 EVO, czyli 1,5-litrowej jednostki na benzynę wspomaganej turbodoładowaniem. Powstała ona z silnika 1.4 TSI po dodaniu 103 cm3 pojemności skokowej. To odwrócenie dotychczasowego trendu, zgodnie z którym inżynierowie powinni raczej ściąć kolejnych kilkaset centymetrów sześciennych albo nawet usunąć cały cylinder. Żeby było bardziej ekonomicznie. Na szczęście już tak się nie robi. Mamy więc teraz 1.5 TSI o mocy 150 KM i momencie obrotowym równym 250 Nm, a dostępnym od 1500 do 3500 obr./min.
Silnik ten chętnie bierze się do roboty praktycznie w każdej chwili. Nie ma problemu z przyspieszaniem, gdy tylko potrzebne jest zwiększenie prędkości. Turbodoładowanie załatwia sprawę momentu obrotowego potrzebnego przy niskich obrotach silnika. Co więcej, właściwie nie istnieje zjawisko turbodziury. Najwyraźniej nieznaczne powiększenie pojemności skokowej wystarczyło, by je wyeliminować niemal do zera. Krótko mówiąc, 1.5 TSI świetnie sobie radzi i na autostradzie – przy dużych prędkościach – i na drogach niższej kategorii, gdy od czasu do czasu trzeba wyprzedzić ciężarówkę lub kierowcę, który akurat postanowił oszczędzać na paliwie i snuje się poniżej dozwolonej prędkości. Ręczna skrzynia o sześciu przełożeniach jest dobrze dopasowana do charakterystyki 1.5 TSI, a zmiana biegów jest precyzyjna i odbywa się z miłym dla ucha „klik”. Może nie aż tak jak w Hondzie Civic, ale i tak jest dobrze. W opcji jest oczywiście 7-biegowe DSG – jedna z najlepszych przekładni dwusprzęgłowych. Jeśli pieniądze nie są problemem, warto tę skrzynię mieć na pokładzie, bo to wygoda i oszczędności – auto z DSG pali nieco mniej.
Ciekawe natomiast, że nowy silnik 1.5 TSI, choć ma 150 KM jak starsza jednostka, to pozwala się rozpędzić do setki w 8,3 s, czyli o 0,1 s wolniej niż Golf 1.4 TSI. To oczywiście niezauważalna różnica. Jak wyjaśniają inżynierowie VW, to kwestia przełożeń i dostosowania ich do bardziej elastycznego charakteru silnika. Podkreślają oni, że choć czas sprintu od 0 do 100 km/h nieznacznie pogorszył się, to przyspieszanie w trasie jest szybsze. Dla porządku dodajmy jeszcze, że silnik 1.5 TSI ma zmniejszający zużycie paliwa system aktywnego odłączania cylindrów. Jeśli więc jednostka ta pracuje pod małym obciążeniem, wyłącza dwa środkowe cylindry, oszczędzając tym samym benzynę. Zmiana ta jest właściwie niezauważalna dla kierowcy.
A jak jeździ Golf siódmej generacji po liftingu? Cóż, niczym nie zaskakuje, co zresztą nie dziwi, bo w układzie jezdnym nie poczyniono żadnych istotnych modyfikacji. Auto prowadzi się więc bardzo przyjemnie, z odpowiednio dobraną siłą wspomagania kierownicy oraz niezbyt sztywno ustawionym zawieszeniem. Kiedyś powiedzielibyśmy, że pod względem stabilności na drodze Golf jest tuż za Fordem Focusem. Ostatnio jednak kompaktowy Ford stał się nieco bardziej komfortowy, zbliżając się tym samym do Golfa. W konsekwencji Volkswagena ustawilibyśmy teraz ex aequo na pierwszym miejscu wraz z Focusem – przynajmniej gdy chodzi o zwinność na drodze i jakość prowadzenia.
Na koniec warto jeszcze wspomnieć o dodatkowym wyposażeniu, które można sobie zażyczyć, konfigurując Golfa. Jedna z ciekawostek to system, który uprzyjemnia jazdę w korkach. Otóż w Golfach ze skrzynią DSG, do prędkości 60 km/h można jechać, nie trzymając rąk na kierownicy. Samochód automatycznie hamuje i przyspiesza oraz utrzymuje aktualny pas ruchu. Cóż, to kolejny krok do samochodów autonomicznych. Oczywiście nie zabrakło też systemu pozwalającego samodzielnie dobrać sposób jazdy, zależnie od własnego gustu. W odpowiednio wyposażonym Volkswagenie możemy skorzystać z trybów Comfort, Normal i Sport. W wersji z regulowanym zawieszeniem DCC wybór ten determinuje też stopień tłumienia amortyzatorów.
Odnowiony Golf wchodzi do sprzedaży właściwie już teraz. Ceny są znane, a produkcja ruszyła. Czy warto było na niego czekać, rezygnując z niezłych ofert wyprzedażowych na model sprzed liftingu? Raczej nie, bo różnice są znikome. To nadal „das auto”, czyli po prostu kawał dobrego samochodu. Bez fajerwerków, ale i bez istotnych wad.