- Ceny wynajmu samochodów za granicą poza sezonem bardzo często są dużo niższe niż faktyczny koszt eksploatacji samochodu
- Więcej niż za sam wynajem płaci się z reguły za ubezpieczenie swojej odpowiedzialności za ewentualne szkody
- Ubezpieczenie zdecydowanie warto wykupić, i to w najwyższym możliwym wariancie. Model biznesowy niektórych wypożyczalni bazuje na pobieraniu opłat za uszkodzenia, które nierzadko są normalnymi śladami użytkowania
- Ubezpieczenie nie pokrywa wszystkich możliwych uszkodzeń, dlatego warto czytać, co się podpisuje. Może się zdarzyć, że zapłacimy kilkaset zł albo nawet więcej za drobiazg
- Wynajem samochodu za granicą: do ceny z reklamy dolicz opłaty dodatkowe
- Dolecieliśmy. Teraz szukamy wypożyczalni
- Wynajem samochodu za granicą: trwa to dłużej, niż zakładasz, ale wszystko działa
- Wynajem auta za granicą: obejrzyj samochód naprawdę dokładnie
- Jak się jeździ samochodem z wypożyczalni? Bardzo dobrze
- To na czym zarabiają tanie wypożyczalnie samochodów?
- Czy pełne ubezpieczenie chroni cię przed wszystkim?
- Wypożyczalnie zarabiają na opłatach dodatkowych
- Nie mieliśmy problemów, ale...
- Reasumując...
Kupno biletów lotniczych poszło gładko, potrzebny był mi jeszcze samochód. Ofert nie trzeba szukać daleko – po załatwieniu i opłaceniu biletów zawsze wyświetla się mnóstwo ofert wynajmu samochodów. Mnie w każdym razie wyświetliły się oferty bardzo korzystne finansowo: cena wynajmu Fiata 500 lub podobnego małego auta (o tym, jaki model dostaniesz, dowiesz się na miejscu) to niecałe 35 zł za trzy dni. Słownie: trzydzieści pięć złotych za trzy dni, od piątku rano do niedzieli wieczorem. Cóż... wchodzę w to.
- Przeczytaj także: Ta Toyota wygryzła nawet Yarisa. Wejście smoka zanotował chiński SUV. Sprawdziłem, które auta kupują klienci indywidualni w Polsce
Wynajem samochodu za granicą: do ceny z reklamy dolicz opłaty dodatkowe
Oczywiście, nie liczyłem, że będzie aż tak pięknie. Okazuje się bowiem, że masz możliwość (możesz z niej zrezygnować) kupna pełnego ubezpieczenia. Jeśli coś stanie się z autem – kolizja czy np. stłuczenie szyby – nie poniesiesz kosztów. Najwyraźniej szkodowość w tym biznesie jest duża, bo jeden dzień takiego ubezpieczenia kosztuje więcej niż koszt wynajmu samochodu przez całe trzy dni. Ostatecznie jednak i tak rachunek ma sensowną wysokość: wyszło mi 185 zł. To opcja ekonomiczna, ale wybrana świadomie. Większy samochód kosztuje nieco więcej, ale wciąż niedrogo, jednak jeśli zamierzamy zwiedzać włoskie miasta takie jak Florencja, trzeba brać pod uwagę problemy z parkowaniem. W tym kontekście wielkość auta ma znaczenie: lepiej przemęczyć się na autostradzie w małym samochodzie, niż próbować zaparkować większy pojazd w miejscu, gdzie najmniejsze auto mieści się "na grubość kartki". To się może nie udać.
Dolecieliśmy. Teraz szukamy wypożyczalni
Na lotnisku w Bolonii orientujemy się, że do punktu wydawania samochodów trzeba jakoś dotrzeć i to, że choć wypożyczalnia formalnie znajduje się na lotnisku, wcale nie znaczy, że da się do niej dotrzeć piechotą. W dokumentach wynajmu zaznaczony jest "bezpłatny transfer z lotniska" – cokolwiek by to miało znaczyć. Ale skąd dokładnie rusza ten transfer? Tego ktoś zapomniał dodać.
W lotniskowej informacji miła pani kojarzy nazwę firmy wynajmującej samochody, którą podaję, od razu też mówi, że pod wskazany adres nie da się dojść piechotą – to gdzieś na tyłach lotniska, nie ma po drodze chodników. Pokazuje bardzo z grubsza kierunek, w którym mamy iść, aby dotrzeć do busa, który zawiezie nas pod adres. To nie jest parking, to gdzieś za parkingami widocznymi w oddali.
Na lotnisku w Bolonii działa wiele firm wynajmujących samochody, jest tu wiele parkingów z samochodami na wynajem, ale akurat logo "naszej" firmy nigdzie się nie pojawia. Mija już jakieś pół godziny poszukiwania busa, kończą nam się rezerwy czasowe, postanawiamy zadzwonić pod numer telefonu podany w dokumentach. Nie znając języka obcego mielibyśmy problem... oczywiście to problem rozwiązywalny, zawsze można pojechać taksówką pod wskazany adres, choćby nawet ta przejażdżka miała kosztować więcej niż cały wynajem samochodu. Ale próbujemy tego uniknąć.
Tymczasem ktoś po drugiej stronie odbiera telefon i tłumaczy, gdzie się kierować. Uwierzcie: to nie takie proste, zwłaszcza jeśli właściwy bus zatrzymuje się w odległości kilometra od terminala lotniskowego. Druga próba trafienia na miejsce udaje się: za płotem, niewidoczny od strony terminala, stoi bus oznakowany w taki sposób, że nie może być pomyłki. Widać, że firma wynajmująca ma sporo klientów, bo po chwili bus zapełnia się i ruszamy. Kierowca ma pas zapięty za plecami, by nie słyszeć piszczenia alarmu. Nie zapnie się, jak należy, bo musiałby się co parę minut odpinać... Włochy.
Wynajem samochodu za granicą: trwa to dłużej, niż zakładasz, ale wszystko działa
Jako że wcześniej dokładnie przeczytałem warunki wynajmu, jestem gotowy na wszystko: mam dowód osobisty i prawo jazdy, mam więcej niż 19 lat i mniej niż 75 (to warunek), mam kartę kredytową ważną jeszcze co najmniej pół roku i jestem gotów na to, że firma zablokuje mi na niej kwotę 650 euro w ramach kaucji.
Tak, jak uprzedzała firma pośrednicząca w wynajmie, w której rezerwowałem samochód (to taki rodzaj "bookingu"), dostaję ofertę ubezpieczenia, ale – też zgodnie z sugestią pośrednika – rezygnuję z niej, bo już zapłaciłem za ubezpieczenie. Włoch, który wydaje auto, woli rozmawiać z moją żoną, która mówi po włosku, najwyraźniej obce języki mu się nie podobają. Pyta, czy może być Fiat Panda. Pewnie, że może być – odpowiadam – wszystko jedno, jaki model samochodu. Serio, jest mi to całkiem obojętne. Dostaję dokumenty, podpisuję bez czytania, mogę iść do samochodu.
Wynajem auta za granicą: obejrzyj samochód naprawdę dokładnie
Na parkingu czeka na nas szary Fiat Panda w wersji "nicniemającej" wyposażony w dość strasznie działający 70-konny silnik hybrydowy. Mniejsza, co on ma – pomyślałem – przede wszystkim ma mnie dowieźć do celu. Nawet nie mając doświadczenia w wynajmie samochodów, wiem, że trzeba auto obejrzeć. Widzę, że jest w bardzo dobrym stanie, nieuszkodzony, nie ma co nawet robić zdjęć, bo żadnych wad po prostu nie widać. Auto zatankowane jest do pełna i ma wrócić zatankowane do pełna. Widzę, że kołpaki mają minimalne otarcia, ale chyba nie ma o czym mówić; to tylko kołpaki. Na tym etapie nie wiedziałem jeszcze, że w internecie krążą całkiem świeże opinie o firmie, z której wyjeżdżam wypożyczonym samochodem i nie są one pochlebne. Przykładowo:
Całe szczęście, że nagrałem wideo i można zobaczyć na filmie, w jakim stanie był samochód w chwili odbioru, więc mam nadzieję, że odzyskam 157 euro za 1-calową rysę na kołpaku felgi. Tak robią interesy.
Jak się jeździ samochodem z wypożyczalni? Bardzo dobrze
Pomijając kiepskie osiągi hybrydowej Pandy i jej zupełnie podstawowe wyposażenie (żeby mieć nawigację, przezornie wziąłem własny uchwyt na telefon), auto okazało się bardzo dobre na fatalne włoskie drogi. To, że pod górę trzeba jechać z gazem wciśniętym w podłogę, że rzuca na nierównościach, że nie jest przesadnie cicho, to nic. Świadomość, że przejeżdżasz cudzym samochodem po dość kiepskich drogach kilkaset kilometrów, płacąc za to niecałe 200 zł, wynagradza niedogodności. Zużycie własnego samochodu w takich warunkach byłoby więcej warte, a jeszcze trzeba by dojechać do Włoch. Fiatem Pandą łatwo się parkuje – większym samochodem nie wjechałbym w takie luki, w jakich udało mi się zaparkować tym małym Fiatem. Inna rzecz, że nie mając czujników parkowania i kamery, musiałem prosić o pomoc żonę.
To na czym zarabiają tanie wypożyczalnie samochodów?
Trudno mieć wątpliwości: jeśli firma wynajmująca samochód na trzy dni dostaje za to kwotę rzędu 10 euro (reszta ceny wynajmu to ubezpieczenie – w moim przypadku "skasowane" przez pośrednika), to nie ma szans, aby na tym uczciwie zarobić. Prawdopodobnie (prawdopodobnie, bo nikt tego oficjalnie nie przyzna) najwięcej zarabia się na szkodach – im one mniejsze, tym lepiej. Właściciel samochodu, na co zgadzamy się własnym podpisem, oczekuje zwrotu samochodu w stanie idealnym. Z licznych opinii na temat "mojej" firmy wynajmującej auta, zamieszczanych w internecie przez jej klientów, dowiedziałem się (przyznam: po fakcie), że wielokrotnie obciąża ona wynajmujących kosztem znalezionych rys czy obić, które tak naprawdę nie są uszkodzeniami, tylko naturalnymi śladami użycia. I pewnie jedna ryska zarabia na siebie wiele razy. Klient:
Pomimo pozytywnego pierwszego wrażenia, niestety nie mogę polecić tej firmy, gdyż próbowali mnie oszukać po zwróceniu samochodu. Dali mi samochód z niedziałającym dolnym światłem i wieloma drobnymi uszkodzeniami tu i ówdzie, w tym kilkoma drobnymi rysami na jednym z kół (inna firma prawdopodobnie nawet by się tym nie przejmowała). Po powrocie próbowali obciążyć mnie dodatkowymi 215 euro za te zadrapania. Na szczęście zrobiłem zdjęcia auta przed wyjazdem. Mimo to musiałem wywierać na nich dużą presję za pośrednictwem strony internetowej, przez którą wynajmowałem samochód oraz banku, aby zwrócili pieniądze.
Wśród opinii powtarzają się takie, które opisują obciążenie kart kredytowych klientów za spowodowanie minimalnych uszkodzeń, które – ich zdaniem – istniały wcześniej. Albo tak małych, że trudno je uznać za uszkodzenia.
Pojechaliśmy do celu, gdzie zaparkowaliśmy na noc w pomieszczeniu. Następnego dnia wróciliśmy do domu w Padwie, gdzie zaparkowaliśmy na własnym miejscu parkingowym. Następnego dnia o godzinie 8 rano zwróciliśmy samochód w takim samym stanie, w jakim został odebrany.
3 dni później pobrano od nas odszkodowanie w wysokości 280 euro. Kiedy zadzwoniliśmy do firmy, aby zrozumieć, co się stało, krzyczano na nas. Nie byli w stanie przedstawić dowodu dodatkowych uszkodzeń (zadrapań) i wyśmiali nas.
Coś w tym jest: gdy spojrzałem w dokumenty dokumentujące stan mojej Pandy w chwili, gdy go odbierałem, na protokole zaznaczono kilka uszkodzeń nadwozia. Tak powinno być, prawda? A jednak nie do końca, bo uszkodzenia te – poza kołpakami kół – były naprawdę niewidoczne.
Czy pełne ubezpieczenie chroni cię przed wszystkim?
Nie do końca tak jest, że kupując pełne ubezpieczenie, możemy czuć się bezpieczni. Warto czytać dokładnie oferty, bo niektóre polisy nie pokrywają np. uszkodzeń szyb czy opon, inne mówią, że z ochrony wyłączone są zdarzenia związane z korzystaniem z samochodu w sposób niezgodny z umową. Poczytajcie umowę – w mojej stoi m.in., że nie mam prawa zostawiać w samochodzie cennych rzeczy. Jeśli więc ktoś wybije szybę, a ja zgłoszę dodatkowo kradzież choćby reklamówki z jakimś przedmiotem, to znaczy, że postąpiłem niezgodnie z umową. Wtedy zapłacę za wszystko z nawiązką i żadne ubezpieczenie mnie nie ochroni.
W naszym aucie doszło do przebicia opony, więc zmieniliśmy koło na awaryjne i zwróciliśmy pojazd, wiedząc, że będziemy musieli zapłacić za uszkodzenie, uznaliśmy jednak, że będzie to rozsądna cena. Obciążyli nas kwotą 500 euro za oponę! W biurze nie powiedzieli nam, ile to będzie kosztować, naszą kartę kredytową obciążyli później.
Wypożyczalnie zarabiają na opłatach dodatkowych
Wiele skarg klientów się powtarza i wskazuje na pobieranie opłat, o których nie było mowy przy robieniu rezerwacji. Przykładowo, jeśli od godziny 23 obowiązuje dodatkowa opłata za odbiór samochodu w nocy, a pojawisz się w biurze o 22:30, możesz się spodziewać, że procedura zakończy się o 23:05 i zapłacisz 75 euro. możesz być zdziwiony, bo w umowie rezerwacji nie było o tym ani słowa, ale zapłacisz, bo jak nie, to nie pojedziesz. Jeśli nie masz karty kredytowej, a jedynie debetową, może cię to kosztować dodatkowe np. 100 euro. Też zapłacisz.
Nie mieliśmy problemów, ale...
Nie wszyscy klienci tanich włoskich wypożyczalni skarżą się, choć tych skrajnie niezadowolonych jest – w przypadku "naszej" firmy – nadspodziewanie dużo. My, mając auto zarezerwowane do godziny 18, przezornie pojawiliśmy się z nim godzinę wcześniej. Auto obfotografowałem, bardziej nawet po to, aby było widać, że robię zdjęcia. Miły Włoch obejrzał je bardzo dokładnie, oglądając dach przy pomocy lampy, zaglądając do wnętrza przez każde drzwi, szukając nawet rys na progach i krawędzi klapki paliwa. Kto wie, być może klienci potrafią uszkodzić i taki element? Nie było zastrzeżeń, bo poza tym, że przejechałem kilkaset kilometrów z pedałem wciśniętym prawie w podłogę, nic autu nie zrobiłem.
Z pewnością model biznesowy wielu firm opiera się na wystawianiu klientom bardzo wysokich rachunków za uszkodzenia, które często są zwykłymi, naturalnymi śladami używania. Pewnie nie zawsze tak jest, w wielu wypadkach koszty pokrywa ubezpieczyciel, choć często wynajmujący obciąża bez uprzedzenia kartę kredytową klienta i pieniądze trzeba odzyskiwać. Niejeden klient dziwi się (niesłusznie), że jeśli wpadnie na fotoradar, oprócz mandatu będzie miał do zapłaty 45 euro "opłaty administracyjnej" ze strony firmy wynajmującej samochód. Zdziwić można się też rachunkiem na 150 euro za gumę do żucia przyklejoną do dywanika, uzasadnionym "wyjątkowym zabrudzeniem wnętrza". Z jednej strony nie wolno być fleją, z drugiej jednak są granice takich dodatkowych opłat, prawda?
Ja, być może dlatego, że byłem z żoną znającą włoski, a być może jednak trafiłem na uczciwą firmę, która ma kłopoty z niesolidnymi klientami, nie miałem problemów ani przy odbiorze pojazdu, ani przy jego zwrocie. Trzy dni po zakończeniu wynajmu zdjęto mi też blokadę 650 euro założoną na karcie kredytowej.
Na wszelki wypadek jednak zastrzegłem w banku kartę i zamówiłem nową, by uniknąć niespodzianek np. po tygodniu. Strzeżonego...
Reasumując...
Nie wierzę, że da się uczciwie zarabiać, oferując wynajem auta na tydzień za 80 zł czy na trzy dni za 35 zł – co któryś klient musi zapłacić coś ekstra. Ryzyko można jednak zminimalizować: kupić pełne ubezpieczenie, sfotografować samochód przy odbiorze i podczas zwrotu. Warto też dbać o wynajęty samochód bardziej niż o własny, bo jeśli coś się stanie, rachunek może być zaskakująco wysoki.