• Śledczy ustalili, że bezpośrednią przyczyną zderzenia się pociągu towarowego i osobowego, było zignorowanie przez 62-letniego maszynistę "towarniaka" sygnału "stop" i wjazd na tor, którym pędził 120 km na godz. drugi skład
  • Pośpieszną "Pogorią" z Gdyni do Bielska-Białej wracali ostatni urlopowicze łącznie ponad 200 osób. Szczęśliwie obyło się bez ofiar śmiertelnych. Pomocy medycznej potrzebowało 28 osób
  • W akcji ratunkowej brało udział ponad 70 strażaków, którzy wraz z innymi służbami musieli zaopiekować się zdenerwowanymi i rannymi pasażerami. Skala akcji była potężna opowiadał reporterowi Auto Świata mł. bryg. Tomasz Nowak, który początkowo dowodził akcją.
  • Więcej podobnych wiadomości znajdziesz na stronie głównej Onetu

Był środowy wieczór. Kociewie spowiła już czarna zasłona nocy, a powietrze było gorące i ciężkie. Lekko po godz. 22.00 chciałem iść spać, gdy nagle zabrzęczał mój telefon. "Stary, w Smętowie Granicznym wykoleił się pociąg. Na miejsce ściągają karetki z całego powiatu" usłyszałem od przyjaciela. Sen odszedł, jak ręką odjął. Wiedziałem, że szybko spać nie pójdę.

Wsiadłem w samochód i ruszyłem do oddalonego o 40 km od mojego Starogardu Smętowa. Po drodze próbowałem ustalić, co właściwie się tam stało. Po kilku próbach telefon odebrała rzeczniczka starogardzkich strażaków kpt. Karina Stankowska, która tylko potwierdziła, że w Smętowie doszło do zderzenia pociągów. Liczba ofiar i rannych nie była wtedy jeszcze znana.

To była taka godzina, że praktycznie cały dom szedł już spać. Z akcji zapamiętałam szczególnie jeden obrazek. Przechylone na bok, stojące w nieładzie wagony, pootwierane w przedziałach okna i ruszające się w nich od przeciągu zasłonki. Tak, jakby nic się nie stało, tylko nagle ktoś zrobił przeciąg mówi mi kpt. Stankowska.

"Próbowałem otworzyć drzwi i zobaczyłem ogień"

Gdy dojechałem na miejsce, panował nieopisany hałas. Pasażerowie w zdenerwowaniu biegali po peronie. Szukali swoich bliskich, czy żyją. To od nich dowiedziałem, że pociąg zderzył się z "towarniakiem".

Poczułem nagłe szarpnięcie i smród spalenizny. Próbowałem otworzyć drzwi i zobaczyłem ogień opowiadał mi na miejscu zdarzenia jeden z pasażerów pociągu. To było straszne, wszystko było w ogniu. Widziałem małe dzieci, które przestraszone krzyczały. Otworzyliśmy szeroko okna i udało się nam wyskoczyć wtórował mu inny z pasażerów.

Szkic sytuacyjny wypadku Foto: PKBWK
Szkic sytuacyjny wypadku

"Skala akcji była potężna"

Natychmiast wraz z ratownikami namiot triażowy postawił ówczesny kierowniku SOR w starogardzkim szpitalu dr Sławomir Wilga. Medycy mieli co robić. "Pogorią" z Gdyni do Bielska-Białej jechało ponad 200 osób. Trzeba było szybko ocenić ich stan zdrowia i udzielić pomocy wedle gradacji potrzeb. Szczęśliwie okazało się, że nikt nie zginął, a 10 osób zostało ciężko rannych. Lekkich obrażeń ciała doznało 18 osób.

Skala akcji była potężna. Brało w niej udział prawie 70 ratowników z państwowej i ochotniczej straży pożarnej. Dowodzenia tak dużą ilością osób oraz pozostałych służb, które nas wspierały, było trudnym zadaniem opowiadał mi mł. bryg. Tomasz Nowak ze starogardzkiej straży pożarnej, który początkowo dowodził akcją.

Poszkodowani trafili do szpitali w Kwidzynie, Gdańsku, Grudziądzu oraz Starogardzie Gdańskim Foto: Tytus Żmijewski / PAP
Poszkodowani trafili do szpitali w Kwidzynie, Gdańsku, Grudziądzu oraz Starogardzie Gdańskim

"Pasażerowie szukali siebie nawzajem, a gdy znaleźli, płakali"

Osobom, które mogły i chciały kontynuować podróż, zorganizowano transport zastępczy do Bydgoszczy, gdzie czekał specjalnie podstawiony pociąg. Jednak nim ok. drugiej w nocy przyjechały autobusy, trzeba było zaopiekować się podróżnymi. Nagle skrzyknęła się cała wieś. W środku nocy otworzył się dla podróżnych sklepy.

Urzędnicy i strażacy otworzyli dwa punkty opieki. W urzędzie gminy ruszyła tymczasowa sala zabaw dla dzieci. Na miejscu pojawił się też psycholog. Drugim punktem była remiza miejscowej OSP. Strażacy szykowali tam miejsca do spania, gdyby autobusy zastępcze przyjechały później. Było coś troskliwego i opiekuńczego w zachowaniu wójt Smętowa Granicznego, która osobiście rozdawała poszkodowanym ciepłą herbatę i kanapki.

Praktycznie spałam. Obudziło mnie dopiero brzęczenie telefonu. Naciągnęłam tylko dres i ruszyłam na miejsce. Błyskawicznie udało się nam zorganizować sztab kryzysowy. Jednak na zawsze zapamiętam widok grupki pasażerów. Szukali siebie nawzajem, a gdy znaleźli to stali i płakali. Płakali ze stresu i emocji, ale też ze szczęścia, że żyją i są cali i zdrowi wspomina w rozmowie z Auto Światem Anita Galant, wójt Smętowa Granicznego.

Wykolejona "Pogoria" Foto: Tytus Żmijewski / PAP
Wykolejona "Pogoria"

Co stało się w Smętowie Granicznym — wyjaśniamy

Do wyjaśnienia przebiegu katastrofy w Smętowie Granicznym kolejarze powołali swoją komisję. Oddzielne śledztwo prowadziła prokuratura. Śledczym jako winnego wskazali 62-letniego maszynistę składu towarowego, który nie zatrzymał się przed sygnalizacją kolejową wyświetlającą sygnał "stop". W efekcie wymusił pierwszeństwo, a rozpędzona do 120 km na godz. "Pogoria" uderzyła w skład.

To widział tuż przed katastrofą maszynista "Pogorii" Foto: PKBWK
To widział tuż przed katastrofą maszynista "Pogorii"

Siła pędu była tak duża, że pociąg pasażerski zatrzymał się dopiero po przejechaniu prawie 200 m, dewastując po drodze całe torowisko. Po zatrzymaniu okazało się, że wykoleiła się lokomotywa i siedem z jedenastu wagonów pociągu osobowego. W chwili zdarzenia maszynista "towarniaka" był trzeźwy, podobnie jak jego wszyscy koledzy z obu składów. Kolejarze straty wycenili na prawie 25 mln zł. Żadna z lokomotyw nie wróciła już do służby.

Usuwanie wagonów i naprawa 400 metrów torowiska trwała jeszcze kilka dni Foto: Jan Dzban / PAP
Usuwanie wagonów i naprawa 400 metrów torowiska trwała jeszcze kilka dni

Źródło: Auto Świat