- Audi A4 jest popularnym modelem samochodu sprowadzanym z zagranicy, a Avant to jego najpraktyczniejsza wersja
- Model występuje w szerokim wyborze wersji: od oszczędnych diesli, aż po ekstremalnie sportowe benzyniaki
- Postanowiliśmy poszukać wersji nadającej się do codziennego użytku, oglądaliśmy zarówno benzyniaki, jak i diesle
- Zdecydowaliśmy się na poszukiwanie samochodu na Mazowszu. Zaczęliśmy od komisów w okolicy Gostynina, ale szybko okazało się, że zasięg poszukiwań trzeba poszerzyć
- Przemek, Jerzy i Helena z Gostynina handlują samochodami, więc muszą oszczędzać na telefonach
- Jest nasze Audi A4, ale czy perfekcyjne?
- Każdy jest idealny, śliczny i zadbany, dopóki nie pojedziesz go kupić
- Komis samoobsługowy: norma w Gostyninie?
- Mamy go: Audi A4 ze Szwecji. Przegląd zrobiony korespondencyjnie?
- Nie tylko w Polsce brakuje dobrych blacharzy i lakierników
- Może nie bezwypadkowe, ale przynajmniej zardzewiałe
- Tym razem prawie terenowe Audi A4 – Allroad
- Auto dużo jeździło, a później trafiło do garażu?
- Pojechaliśmy po perfekcyjne Audi A4 i wracamy z niczym
Budżet wstępnie ustawiliśmy na 30 tys. zł, niemniej gdyby udało się kupić taniej, to znakomicie. Wiadomo: gdy kupisz auto, wypadałoby je przejrzeć i przeserwisować, wymienić olej, filtry, może hamulce. Mogą wyjść na jaw usterki, nawet jeśli drobne, to niekoniecznie dające usunąć się małym kosztem. Niech to auto – pomyśleliśmy – będzie nawet ciut starsze, ale dobre.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo:
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoA dlaczego Gostynin? Bo byliśmy niedaleko, bo wokół tego miasteczka jest zagłębie komisowe, bo mają dobre oferty. Wcale nie trzeba sięgać po najdroższe. Przykład pierwszy z brzegu: Audi A4 Avant z 2-litrowym dieslem z 2005 r. "w manualu" (w przypadku starszych aut ręczna skrzynia biegów to zaleta, mniejsze ryzyko kłopotów) w stanie – jak to określił sprzedawca – "perfekcyjnym". Żeby nie było, że tak się właścicielowi powiedziało, czytamy dalej, że przebieg jest "nieoszukany", auto "w 100 proc. bezwypadkowe", "utrzymane w oryginalnym stanie", "bez potrzeby nakładu finansowego". "Stan salonowy". Nieoszukany przebieg wynosi 240 tys. km, to bardzo rozsądna wartość. Dokładnie czegoś takiego szukamy, zwłaszcza, że cena bardzo dobra: 21 tys. 900 zł.
Przemek, Jerzy i Helena z Gostynina handlują samochodami, więc muszą oszczędzać na telefonach
Auto wyposażone w niemieckie tablice rejestracyjne na zdjęciach w ogłoszeniu naprawdę wydaje się idealne. "!!!! Świeżo sprowadzony z NIEMIEC !!!!" – krzyczy ogłoszenie. Jedziemy więc, ale dopadają nas wątpliwości: kim jest Przemek? Tak podpisał się sprzedawca oferujący Audi na Otomoto oznaczony jako osoba prywatna, ale to jednak dziwne, że ktoś sprowadza z Niemiec samochody i sprzedaje je właśnie jako osoba prywatna, nie jako firma. Srebrne Audi to chyba nie jest Przemka pierwszy raz, bo na Otomoto jest oznaczony jako sprzedający od 2017 r.
Uspokajamy się, że pewnie wszystko OK, a na wszelki wypadek, już z trasy szukamy alternatyw w okolicy Gostynina, żeby nie wracać bez samochodu. No i są. Fajne Audi A4, niestety nieco droższe i nie kombi, oferuje Jerzy ogłaszający się na Otomoto, to też "osoba prywatna". Co szkodzi je zobaczyć, niemniej wypadałoby się umówić. Zaraz... numer telefonu Jerzego jest taki sam jak numer telefonu Przemka, do którego jedziemy. Sprawdzamy cztery razy – tak, nie ma pomyłki. No to nie będziemy dzwonić – pogadamy z Przemkiem-Jerzym na miejscu.
Ale oto jest w Gostyninie do obejrzenia jeszcze jedno Audi A4 kombi "w tedeiku", też z 2005 r., nawet trochę tańsze – 18 tys. 900 zł. Tańsze, ale równie dobre, jak to, po które jedziemy: "nieoszukany przebieg", "stan wizualny perfekcyjny", "stan techniczny idealny" (hmmm... co jest lepsze?). "Auto na dzień dzień dzisiejszy nie wymaga najmniejszego nakładu finansowego"... Gdzieś już to chyba czytaliśmy, ale nic to. Sprzedawcą jest Helena, zadzwońmy więc do Heleny, umówmy się na oględziny. Okazuje się jednak, że Helena ma ten sam numer telefonu co Przemek i ten sam numer co Jerzy.
Jakże biedni muszą być ci gostynińscy handlarze, że dzielą się jednym numerem telefonu. Nie szukamy już, kto jeszcze używa tego jednego numeru telefonu (Wojtek, Ania, Grzegorz?), bez sprawdzania wiemy, że Wielka Księga Imion była tu w użyciu nie raz.
Nic to, dojeżdżamy do Gostynina, jesteśmy prawie na miejscu.
- Przeczytaj także: Pojechaliśmy po używane auto do Radomia: "mój opis wiarygodny i zgodny z rzeczywistością"... Serio?
Jest nasze Audi A4, ale czy perfekcyjne?
Dojeżdżamy o umówionej godzinie pod umówiony adres. To tzw. komis, czy jak kto woli – "autohandel". Lekki bałagan, tabliczka z zakazem fotografowania. Nie ma żywej duszy, ale brama otwarta, biuro również otwarte na oścież. Przemek to pewnie uczciwy człowiek, więc sam też nie boi się pozostawić interesu bez dozoru. Wchodzimy, idziemy pomiędzy autami, na końcu jest i srebrne Audi A4 2.0 TDI Avant.
Auto stoi pod płotem częściowo na hałdzie potłuczonej ceramiki, jakiegoś gruzu. Otoczenie w sam raz do prezentowania "idealnych" samochodów.
Inna rzecz, że obiektywnie rzecz biorąc, srebrne Audi nie jest w stanie "salonowym" i świetnie pasuje do miejsca, w którym stoi. Jest trochę matowe i leciutko łaciate, jakby ktoś mył je pianą aktywną w pełnym słońcu tak, że zaschła przed spłukaniem. Auto nie jest też blacharsko idealne – bez wątpienia było lakierowane, przynajmniej jeden bok i maska. Szyba przednia nieoryginalna – powiedzmy, że wymieniono ją z powodu odprysku. Tylna szyba też raczej była wycinana i wklejana, ale tak jakby na koniec trochę zabrakło kleju. Auto wygląda nie jakoś bardzo źle, no może poza maską, na której są jakieś partackie zaprawki, niemniej jesteśmy zawiedzeni. Dzwonimy do Przemka/Jerzego.
- Przeczytaj także: Pojechaliśmy do komisu w Zwoleniu po idealną Skodę Superb. Chcieli nas naciągnąć na 40 tys. zł
Sprzedawca (choć to w tym przypadku nieprecyzyjne określenie), pojawia się po kilku minutach, odnajduje kluczyki do interesującego nas samochodu. Z rozmowy wynika, że to nie jego pojazd, on osobiście ma do zaoferowania młodszy, ale też droższy, który stoi na tym samym placu. Decydujemy się jednak najpierw na oględziny Avanta, do którego tak nas zachęciła treść ogłoszenia.
W środku auto jest niedomyte, zapiaszczone, ale technicznie wydaje się w porządku. Są TUV-y – potwierdzenia z niemieckich przeglądów, w oryginale. Na ich podstawie oceniamy, że przebieg auta jest wiarygodny. Pod maską znów: poprawnie i w stanie adekwatnym do wieku auta, ale na pewno nie "salonowo", bo ktoś mył ten samochód po handlarsku – pianą i to już dosyć dawno temu, metalowe części zdążyły się utlenić. Silnik z lekkim oporem odpala, potem pracuje normalnie. Pewnie troszkę sobie tu już postał, w końcu "świeżo sprowadzone" Audi upchnięto na samym końcu placu, pod płotem.
Oglądamy faktury przeglądowo-serwisowe i znajdujemy ciekawostkę. Otóż jak na auto "świeżo sprowadzone z Niemiec" jest ono już dość długo serwisowane w Polsce. Już po terminie ostatniego niemieckiego badania technicznego, jakieś dwa lata temu pojawiło się w warsztacie w Polsce, gdzie ktoś najwyraźniej diagnozował trapiące je problemy, m.in. ze świecami żarowymi, przepływomierzem, klimatyzacją. Bywało "na gościnnych występach" w Polsce czy po prostu jeździ nieprzerejestrowane od ponad dwóch lat? Tego się już nie dowiemy. Auto stoi na "handlarskich" tablicach, czyli mówiąc wprost – na podróbkach niemieckich rejestracji, bez znaków legalizacyjnych czy informujących o aktualnym przeglądzie. Pytamy więc, czy jest opłacone? "Cena jest po opłatach" – odpowiada miły pan, ale na pytanie, czy samochód jest po opłatach, w końcu nie odpowiada. Rozmowa przebiega miło, handlarz/pracownik/członek "komisowej spółdzielni" (niepotrzebne skreślić) dopytuje o wrażenia z oględzin. Dziękujemy za poświęcony czas, jedziemy dalej, szukać ideału.
Werdykt: auto jest kompletne, ma oryginalny przebieg, jego stan mniej-więcej koresponduje z ceną. Nie jest jednak "w stanie salonowym" ani nawet "idealnym jak na swój wiek". Jest niedomyte, wygląda, jakby od dłuższego czasu serwisowane było wyłącznie objawowo. Żadna okazja, choć dobry specjalista od detailingu mógłby z tego egzemplarza wykrzesać jeszcze trochę uroku.
Ze służbowego obowiązku z drugiego telefonu dzwonimy jeszcze do "Heleny" z pytaniem o takie same tańsze Audi A4 Avant – za 18 tys. 900 zł. Handlarz (w słuchawce słychać znajomy, męski głos) chyba nie ogarnął, o które auto nam chodzi, zaprasza na plac, gdzie byliśmy przed chwilą, że niby jest dostępne. Byliśmy tam przed chwilą – nie było.
Każdy jest idealny, śliczny i zadbany, dopóki nie pojedziesz go kupić
Widzimy już, że opieranie się na opisach ogłoszeń przy poszukiwaniu dobrego egzemplarza popularnego modelu auta nie ma sensu. Na pewno nie w tej okolicy. Wszystkie są "perfekcyjne", "idealne", "jedyne takie" i "bezwypadkowe". Wybór auta naprawdę w porządku to trochę jak szukanie igły w stogu siana. Postanawiamy, że kierując się w stronę Warszawy, odwiedzimy po drodze kilka komisów wystawiających Audi A4 w wersji kombi. Ewentualnie – mijając po drodze place z samochodami – zatrzymamy się, widząc z daleka model, który nas interesuje.
Komis samoobsługowy: norma w Gostyninie?
Nie ujechaliśmy daleko – zza szyby auta widzimy komis i ciemne Audi A4 kombi. Brama otwarta, wchodzimy, choć na placu nie ma żywej duszy. Ciemne Audi jest dużo droższe, ale i młodsze. Rocznik 2011, ale przebieg wyższy – 251 tys. km. Cena 36 tys. 500 zł. Na pierwszy rzut oka warto dopłacić – auto wygląda jak "żywy" samochód, nie widać z daleka, że malowane i myte nie wiadomo czym. Taki normalny samochód będący w ciągłej eksploatacji.
Dzwonimy pod numer na drzwiach biura komisu – nikt nie odbiera. Numer podany na kartce przy samochodzie niedostępny. Już wiemy, jak to prawdopodobnie działa: otóż panowie w kilku gostynińskich komisach tworzą spółdzielnię: dzielą się placami, nawzajem pokazują klientom swoje samochody, za dnia gromadzą się na rozmowy, załatwiają swoje sprawy, a jak dzwoni klient, to ktoś jedzie (nie ma daleko) podać mu kluczyki. Ale zdarza się i tak, że nie ma komu odebrać telefonu – trudno, klient zadzwoni jeszcze raz.
Ciemne Audi za 36 tys. 500 zł po chwili znajdujemy w ogłoszeniu. Rzekomo jest bezwypadkowe, a przebieg ma udokumentowany. Niestety, całkiem sporo elementów karoserii ma na sobie drugi lakier. Słabe opony. Ogólnie auto dużo, duuużo ładniejsze niż poprzednie, ale sporo droższe i też nieidealne. Raczej to też nie okazja – tak nam się w każdym razie wydaje, na tym etapie jesteśmy pewni, że zaraz znajdziemy coś o wiele lepszego. Jedziemy dalej.
Mamy go: Audi A4 ze Szwecji. Przegląd zrobiony korespondencyjnie?
Kolejny samochód, który chcemy obejrzeć, mamy upatrzony blisko Płońska. Białe kombi jest droższe od wcześniej oglądanych, ale ze zdjęć i opisu wynika, że warto jechać. Opis suchy, ale konkretny: "bezwypadkowy, serwisowany w ASO, zarejestrowany w Polsce". Oprócz tego dowiadujemy się, że przebieg (221 tys. km) jest potwierdzony, sprzedawca ręczy. Auto jest ze Szwecji, co widać już z zewnątrz nie tylko po nalepkach, ale też m.in. po wystającym z grilla gnieździe elektrycznej grzałki silnika. W przypadku aut ze Szwecji przy przebiegach kręcą tylko wyjątkowo bezczelni handlarze, bo znając tylko VIN lub szwedzkie numery można z łatwością sprawdzić na rządowych stronach historię auta – to, jak było wykorzystywane (np. czy nie było taksówką), przy jakich przebiegach i z jakimi wynikami zaliczało kolejne przeglądy. Tu mamy do czynienia z profesjonalnym sprzedawcą.
Pana nie ma na placu (czystym, zadbanym, wypełnionym umytymi na błysk autami), ale może być za kwadrans – poczekamy. Biała "aczwórka" jest wersją z napędem 4x4. Im dłużej się przyglądamy, tym bardziej mamy ochotę uciekać. No bo tak: na masce mnóstwo odprysków, które ktoś przynajmniej częściowo zamalowywał pędzelkiem, co na pierwszy rzut oka wygląda jak malunek sprejem. Krawędź błotnika pomalowana pędzlem wprost na korozję. Cały bok malowany warsztatowo, szczególnie grubo w okolicy nadkoli, cieniowanie przechodzi aż na słupki. Na tylnej klapie widać niezbyt profesjonalnie uzupełniony ubytek lakieru. Czyżby ktoś usuwał ślady po bagażniku rowerowym mocowanym na klapie? Na klapie w użyciu był papier ścierny, pędzelek, lakier zaprawkowy.
Auto stoi na polskich tablicach rejestracyjnych. Ale zaraz... jak ono zaliczyło przegląd, przecież stoi – jak to auto ze Szwecji – na sparciałych oponach z kolcami, na których po polskich drogach jeździć nie wolno. Diagnosta nie zauważył? Nie usłyszał grzechotu stalowych kolców na betonie? Wolne żarty!
Pan sprzedawca okazuje się niezwykle miły i kulturalny, gdyby przy kupnie auta był to podstawowy parametr, już pisalibyśmy umowę. Zapewnia, że jego auta ma katalizator, a nie jak inne – zastępczą puszkę, on nie handluje katalizatorami, on sprzedaje samochody. U niego nie giną dokumenty potwierdzające przebieg, nie jak u innych. Tak, auto jest bezwypadkowe, może pokazać zdjęcia z miejsca, w którym je kupował – było całe tak jak i jest teraz. On sam jedynie zainwestował w wymianę rozrządu, nie oszczędzał, kupił markowe części.
Nie tylko w Polsce brakuje dobrych blacharzy i lakierników
"Ja nie kupuję rozbitych. Wolę takie, które da się naprawić w miarę bezinwazyjnie. Takie na przykład z rozrządem do naprawy albo z dwumasą. Napraw blacharsko-lakierniczych nie robię. Trudno teraz od specjalistów od tego, którzy zrobiliby to dobrze" – deklaruje sprzedawca. Jak widać, w Szwecji też ich brakuje. W przypadku oglądanego przez nas egzemplarza ta bezinwazyjna naprawa miała dotyczyć hałasującego rozrządu. Na plus: pod maską nie widać, że "nasi tam byli".
No tak: wnętrze samochodu wygląda bardzo ładnie, jest jak nowe, bagażnik suchy, czyściutki. "Klima działa" – mówi handlarz, aż sprawdzamy. A jednak nie działa, w ogóle się nie włącza. Robimy wspólnie z panem partyzancki test – naciskamy zaworek pod maską, by dowiedzieć się, czy po prostu spadło ciśnienie (wtedy syknie), czy jest pusta (nie syknie). Jest pusta, a więc dziurawa. Sprzedawca obiecuje, że naprawi.
"Ja wszystkie auta rejestruję – (rzeczywiście, na placu, jak okiem sięgnąć, auta mają polskie tablice, a nie handlarskie wyklejanki) – ode mnie samochód wyjeżdża z legalnymi tablicami i ubezpieczeniem, a nie tak jak u innych, na jakichś lewych, gdzie od razu po wyjechaniu z komisu, jak zatrzyma policja, to auto ląduje na lawecie i jeszcze 3 tys. kary trzeba zapłacić" – zachęca sprzedawca, po raz kolejny pijąc do niezbyt uczciwych kolegów po fachu. Godne to i sprawiedliwe. Gdyby jeszcze auto było trochę lepsze...
Zaglądamy jeszcze pod samochód – choć z daleka wygląda świetnie, to z bliska ma sporo deficytów w kwestii lakieru, no i jeszcze korozja aż krzyczy od spodu... Na dziś rdza jest na razie powierzchowna, ale to nie jest auto, z którym chcielibyśmy się związać na lata. Jak już samochód zacznie rdzewieć, to nie tak łatwo ten proces powstrzymać bez poważnych ingerencji blacharza i lakiernika.
Może nie bezwypadkowe, ale przynajmniej zardzewiałe
Później, dla zasady, weryfikujemy historię samochodu. Faktycznie, auto było serwisowane w ASO, przebieg ma oryginalny, ale... miało też dwie szkody likwidowane z ubezpieczenia, być może nawet naprawiane w ASO. Niestety, szwedzki klimat – sól, szuter na drogach – dobrze mu nie zrobiły.
Werdykt: za takie auto ze Szwecji jednak dziękujemy, jego stan blacharski – jak na ten model, wiek i cenę – jest dla nas niezadowalający. To niestety przykład tego, że umiarkowany przebieg i wiarygodna historia serwisowa to jeszcze nie gwarancja idealnego stanu. Niemniej jednak doceniamy, że na miejscu sprzedawca nie kręci i że ma porządne podejście do kwestii formalnych – nie udaje "osoby prywatnej", nie proponuje umów "na Szweda" ani kombinacji z lewymi tablicami. Na pytanie, czy w aucie na dziś jest coś do zrobienia, przyznaje z własnej nieprzymuszonej woli, że trzeba usunąć z opon kolce.
"Te kulki da się wydłubać. Kilka godzin roboty, odciski na dłoniach i będzie można legalnie jeździć. No bo zimą na tych kolcach jeździ się fajnie, ale w Polsce w zasadzie nie wolno."
Może po prostu mieliśmy pecha w przypadku tego konkretnego egzemplarza, może inne na placu są lepsze? Z drugiej strony, profesjonalny sprzedawca, zanim zadeklaruje, że auto jest bezwypadkowe (czy bezkolizyjne, jak kto woli) powinien to sprawdzić, jeśli nawet nie weryfikując historii serwisowej i ubezpieczeniowej sprzedawanego samochodu, to przynajmniej "oblatując" auto z miernikiem.
Tym razem prawie terenowe Audi A4 – Allroad
Kolejny komis w Płońsku i kolejne Audi A4 kombi – tym razem wersja 4x4 Allroad. Szybkie oględziny z zewnątrz dają nadzieję – auto jest raczej "niebite", ale jeszcze droższe – 140-konny diesel z 2010 roku kosztuje 40 tys. 900 zł – czyli pewnie równe 40, może 38.
Sprzedawca zachęca, aby zajrzeć do środka, więc zaglądamy. Auto jest na pierwszy rzut oka bardzo w porządku, ale... wnętrze nie pachnie zbyt świeżo, choć na fotelu leży duża pucha pachnącego "plaka". W bagażniku... no cóż, bagażnik poobijanego i podrdzewiałego "szweda", którego widzieliśmy przed chwilą, wyglądał jak nowy. Tu m.in. we wnęce na akumulator mamy ślady wilgoci. Czy to auto było jakoś zalane, a może tylko ktoś wykorzystywał je zgodnie z przeznaczeniem, jeżdżąc po błocie? A może było parkowane w jakimś wilgotnym pomieszczeniu?
Na te pytania nie znajdujemy odpowiedzi, jednak tu i ówdzie odkrywamy podrdzewiałe śrubki, które nie powinny takie być i mocno utlenione elementy ze stopów lekkich. I ciekawostka: blacha wokół przedniej szyby jest podrdzewiała, wychodzi "ruda", a to oznacza, że trzeba by wyciąć szybę i zobaczyć, co tam się dzieje – zanim będą dziury na wylot. A podobno "ocynk" w Audi jest legendarnie odporny...
Z drugiej strony auto ma ładny lakier, silnik pracuje normalnie – kawał samochodu za rozsądną cenę. Na pierwszy rzut oka najpoważniejszą usterką nadwozia jest odpryskujący lakier na plastikowych poszerzeniach nadkoli. Pod jedną z listew, przy progu widać wgniecenie.
Auto dużo jeździło, a później trafiło do garażu?
W płatnym raporcie VIN na temat tego samochodu nie znajdujemy właściwie nic – jest wpis z przebiegiem 18 km ze stycznia 2010 r. i wpis ze stanem licznika z grudnia 2022 r. – 226 tys. 200 km.
Na pytanie o książkę serwisową, sprzedawca nam tłumaczy: "Wie pan, na Zachodzie to już od dawna nie ma papierowych książek serwisowych, wszystko jest cyfrowo, ale to można łatwo sprawdzić, wystarczy spytać w serwisie, tam wszystko będzie. U nas też już tak teraz robią".
No więc sprawdzamy w zagranicznych serwisach – ostatni wpis z maja 2018 roku mówi o stanie licznika 213 tys. km. Przez cztery i pół roku Audi A4 Allroad – jeśli wierzyć wskazaniom licznika – przejechało 13 tys. km, choć wcześniej było dosyć intensywnie użytkowane... Co się z nim działo w tym, czasie, gdzie stało i dlaczego, skoro wcześniej pokonywało ponad 30 tys. km w ciągu jednego roku?
Werdykt: kupując ten samochód, nieco ryzykujemy, gdyż w gruncie rzeczy na parę lat wymknęło się ono spod kontroli – trudno potwierdzić, co się z nim działo, czy było jakkolwiek serwisowane, czy nie miało przygód, które mogły się odbić na jego kondycji. To oczywiście nie dyskwalifikuje egzemplarza, ale wzbudza podejrzenia. By zmniejszyć ryzyko, należałoby wziąć je do warsztatu, gdzie mechanik (a może i blacharz) dokładnie obejrzą podwozie, także pod osłonami, zajrzą we wszystkie zakamarki, na wszelki wypadek zerkną do gniazd, obudów sterowników w poszukiwaniu piasku. Może też warto sprawdzić dokładniej zapisy w sterownikach, często mówią one więcej niż licznik przebiegu. Może akurat wszystko jest w porządku?
Pojechaliśmy po perfekcyjne Audi A4 i wracamy z niczym
Najwyraźniej jeden dzień to stanowczo za mało, żeby znaleźć ideał, mimo że szukaliśmy przecież auta, które od lat należy do najczęściej sprowadzanych do Polski modeli. Po obejrzeniu kilku teoretycznie obiecujących egzemplarzy jesteśmy zmęczeni i sfrustrowani. Niestety, polscy pośrednicy – w większości – sprowadzają do Polski głównie takie samochody, którym coś dolega. Idealne zostają tam, gdzie sprzedano je jako nowe – w Niemczech, w Belgii, Holandii, w Szwecji – dla nas dobre egzemplarze są za drogie. Pozostają nam samochody bez historii serwisowej, potłuczone, zaniedbane albo tylko zużyte lub zepsute. To nie tylko wina handlarzy, to efekt tego, że większość polskich nabywców ma nierealne oczekiwania wobec aut – mają być atrakcyjne, bezwypadkowe, z niskimi przebiegami, sprawne, serwisowane w ASO, a przy tym tańsze, niż w krajach, z których są sprowadzane. Przynajmniej z części tych oczekiwań trzeba zrezygnować.
Rada: na pewno wśród setek egzemplarzy popularnego modelu są i dobre – może nieco starsze, może droższe od innych, ale dobre. Warto uzbroić się w cierpliwość i nie kupować pod presją czasu.