Golf I, wersja LX, rocznik 1983, silnik 1.5 (70 KM), z pierwszej ręki, przebieg zaledwie 86 tys. km – na widok takiej oferty serce każdego miłośnika youngtimerów zabije szybciej. Samochód po dziadku, prawie nieużywany – przecież on musi jeździć zupełnie jak nowy! Poszukiwaczy okazji musimy rozczarować – widoczny na zdjęciach egzemplarz znalazł już nowego właściciela.
Tylko czy rzeczywiście po tylu latach samochód pozostawiony w oryginalnym stanie, który z racji niskiego przebiegu nadal ma większość oryginalnych podzespołów, może jeździć jak nowy? Optymistycznie nastraja wnętrze – wiekowy pierwszy właściciel nie wyciął gigantycznych otworów na głośniki w drzwiach i tylnej półce, kierownica jest niewytarta, fotele bez dziur, plastiki w pięknym stanie. W bagażniku nie ma śladów rdzy, a elementy mocowania zawieszenia też prezentują się świetnie.
Komu przeszkadza lekko wypłowiały lakier? Patyna dodaje temu autu specyficznego uroku. Czyżbyśmy mieli rzadką okazję, żeby znów przypomnieć sobie, jak jeździły auta z lat 80. XX w.? Sprawdziliśmy to. Za kierownicą usiadł Gerald Schadendorf – kierowca testowy „Auto Bilda”, a zarazem doświadczony mechanik. Ponieważ zależało nam na dokładniejszym sprawdzeniu auta, a nie tylko na flegmatycznej przejażdżce, nasze próby postanowiliśmy wykonać na zamkniętym torze, na którym przeważnie testowane są nowe auta.
Pogoda piękna, tor suchy, czas zaczynać! Kierowca testowy zaczyna spokojnie i... bardzo dobrze! Już przy pierwszym łuku, który zwykle da się pokonać z prędkościami przekraczającymi 100 km/h, auto niemal wymyka się spod kontroli. Czyżby stary Golf aż tak źle się prowadził? Ówcześni kierowcy byli innego zdania! „Dla niedoświadczonego kierowcy takie auto jest po prostu niebezpieczne” – ocenia nasz ekspert.
Pakujemy więc Golfa na lawetę i jedziemy przyjrzeć się dokładnie jego podzespołom. Najpierw na rolki do testowania hamulców. Wynik? Koszmarny! Później auto trafia na podnośnik w celu oględzin zawieszenia. Dobra wiadomość: z leciwego Volkswagena nic jeszcze nie odpadło, wszystkie części są na swoich miejscach. Zła wiadomość: są, ale w fatalnym stanie. Nadgryzione przez rdzę podwozie zostawmy na później, ale co z resztą? Wahacze: zardzewiałe i wybite. Łożyska piast: do wymiany. Amortyzatory: działają tak, jak stara pompka rowerowa.
Przewody hamulcowe: porowate i spuchnięte. Do tego skorodowane tarcze i bębny hamulcowe, łuszczące się klocki i szczęki. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniają cztery spękane opony, z których najmłodsza ma 12 lat. Dlaczego auto w ogóle jeszcze jeździło? Bo nic się gwałtownie nie zepsuło, a poszczególne elementy stawały się z czasem po prostu coraz bardziej wyeksploatowane. Kierowca miał mnóstwo czasu, żeby się do tego – całkowicie nieświadomie – przyzwyczaić.
Gdyby przesiadł się z nowego auta, Golf natychmiast trafiłby do warsztatu. Która z wykrytych usterek najbardziej zagraża bezpieczeństwu? Sprawdziliśmy to dokładnie! Teraz już wiemy, że auto „zachowane w 100 procentach w oryginale” nadaje się do muzeum, a nie do jazdy, a nagromadzenie drobnych usterek jest bardzo groźne w skutkach.
Podsumowanie
Oryginalne, 40-letnie opony, mechanika nietknięta ludzką ręką, od kiedy auto wyjechało z fabryki - dla fetyszystów oryginalności to niewątpliwy atut.
Takie detale mogą robić furorę na zlotach i pokazach, ale dyskwalifikują auto, które ma być użyte w normalnym ruchu.
Jeśli zamierzacie jeździć samochodem, a nie tylko wozić go na lawecie, odświeżcie przynajmniej elementy ważne dla bezpieczeństwa.