Maluchem po bezdrożach Boliwii
Aktualności

Maluchem po bezdrożach Boliwii

Lekcja kooperacjiPierwsze minuty na granicy boliwijskiej przyniosły nowe, nieznane dotąd problemy. Nie byliśmy wyposażeni w boliwijskie ubezpieczenie komunikacyjne, bo takowe chcieliśmy wykupić jak to się to zazwyczaj robi - na granicy. Zazwyczaj. Uprzejmi policjanci zapewne bardzo chętnie by nam pomogli gdyby takowe mieli, ale na najbardziej popularnym wśród turystów punkcie kontroli granicznej w Boliwii takiego ubezpieczenia zakupić nie można - tak twierdzili. Mogliby nas jednak nauczyć, i to w miarę niedrogo, bardzo cennej umiejętności - kooperacji. Kooperacja polega na tym, że w uznaniu za niewielki grant finansowy przychylni Boliwijczycy pomagają nam rozwiązywać różne błahe lub mniej błahe problemy. Mundurowi lekcji kooperacji udzielili nam ze zniżką, a my z odpowiednimi pieczątkami ruszyliśmy przed siebie. Od razu zrobiło się jasne z jakim typem państwa mamy do czynienia - w Boliwii panuje spora samowolka w każdej sferze życia publicznego, administracji czy handlu. Politycznie Boliwia obrała kurs rewolucyjny i stąd wynikają nasze różne problemy ze zrozumieniem bądź akceptacja panujących tu zasad. Szybko dostrzegliśmy jednak, że nie wszystkie ale te najdurniejsze i irracjonalne procedury państwowe wzbudzają wśród Boliwijczyków respekt i jak na złość tych właśnie procedur lokalni przestrzegają nadzwyczaj ochoczo. W Boliwii to nie drogi, choć fatalne, ale podwójne standardy, specjalna dla gringosów cena benzyny oraz ustawiczne i błyskawiczne zmiany cen najprostszych towarów w lokalnych sklepach najbardziej dały się nam we znaki. Ciężar na drewnianych barkachCieśninę Tiquina na jeziorze Titicaca przekracza się barką - to jedyne 850 m, które trzeba przebyć aby dotrzeć na drugi brzeg. Drewniane barki nie wzbudzały zaufania. Rozchwierutane, dziurawe, przygnite, drewniane tratwy na nasz gust nie powinny przewozić nawet boliwijskich baranów. Właśnie dlatego nie podobało nam się to czego dopuszczają się przewoźnicy. Dość prędko - przed załadunkiem -  doszło do ostrej wymiany zdań. Broniliśmy zasad zdrowego rozsądku oni natomiast swoich procedur. Napisali bowiem urzędnicy biednym Boliwijczykom, że na barkę można załadować ni mniej ni więcej ale 2 auta. Dlatego też biedni Boliwijczycy za wszelka cenę chcieli dokooptować jeszcze jedno - nasze auto na barkę, gdzie stała już 10-tonowa ciężarówka, ale za nic w świecie nie wpuścili trzech małych samochodów na dużą pustą barkę czekającą obok. Cała sytuacja wydała się absurdalna z punktu widzenia Europejczyka, ale wiatr ma tutaj zapach socjalizmu - należy się nim delektować, a nie doszukiwać problemów. Będzie to autentyczne, dobre do filmu - stwierdziliśmy i ostatecznie celowo zaparkowaliśmy trabanta za wielka ciężarówką, a z pokładu drugiej rozchwierutanej barki wycelowaliśmy obiektywy kamer na tą pierwszą - przeładowaną. To już nie pierwszy raz hasłem "dobre do filmu" tlumaczymy sobie nasze uczestnictwo w takich dziwnych sytuacjach. Niechlujnie porozrzucane deski pokładu nie tworzyły nawet zwartej powierzchni. Jeden z trabantów wpadł kołem do środka barki. Cała przeprawa zakończyła się ponowną wielką awantura, tyle ze na drugim brzegu.- Nie zdążyliśmy się zreflektować i zaproponować kooperacji na czas, a Boliwijczycy zrobili tak jak im nakazują procedury. Kierowca barki poskąpił odszkodowania za porysowanego trabanta i otrzymał od nas zapłatę za kurs i to z małym napiwkiem na nowe deski. Dla niego ta sytuacja to przecież chleb powszedni. autor: Tomasz Turchan

Maluchem na Machu Picchu - SlowRide w akcji
Aktualności

Maluchem na Machu Picchu - SlowRide w akcji

SlowRide, Peru Polski Maluch, dwa dwusuwowe Trabanty czeskiej załogi i "słowacka" Jawa 250 w Amazonii. To brzmi jak żart ale polsko-czesko-słowacka załoga wylądowała w Gujanie, przedarła się przez puszczę słynną Transamazoniką i odlicza kolejne kilometry do końca świata, który wg nich znajduje się na ziemi ognistej w Argentynie. Za nimi już wspinaczka na wysokie andyjskie przełęcze w Peru, a przed nimi drift po słonych jeziorach Boliwii, rejs chilijską Panaamericaną i brodzenie w stepach argentyńskiej Patagonii. Ekipa wyprawy składa się również z kamerzystów i fotografów, którzy zbierają materiały do dokumentu o ekspedycji, który pojawi się czeskiej i polskiej wersji językowej. Trudne początki Po zespawaniu bloku silnika uszkodzonego na trasie amazońskiej jeszcze dwukrotnie zaoponował względem planów udania się do Peru, początkowo wypluwając uszczelkę głowicy, a ponownie w dniu wyjazdu - zrywając szpilkę mocującą tzw. klawiaturę zaworową. Do kompletu robót musieliśmy dołożyć jeszcze gwintowanie głowicy. Carretera Interoceánica Wyjątkowo ciężko było nam opuścić Brazylię... i to z kilku powodów. Najtwardszych argumentów do pozostania w tym cudownym, słonecznym i pogodnym kraju dostarczył jednak mały Fiat. Mięliśmy szczęście, że do tych pechowych awarii dochodziło podczas pobytu w brazylijskim Porto Velho - mieście, którego przedmieścia pełne są najróżniejszych i dobrze wyposażonych warsztatów. W ciągu 4 godzin od ostatniej awarii szpilki silnik był gotów i jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy w kierunku Peru. W ciągu dwóch dni minęliśmy setki kilometrów karczowanej i wypalanej po obu stronach drogi dżungli. Nie mogliśmy narzekać na brak wrażeń spod znaku 126p. Kolejną awarią na długiej już liście był wyciek spod rurki - osłony popychacza. Nocna naprawa przy świetle czołówek polegała na zabazgraniu nieszczelności silikonem i powiodła się doskonale. Przekroczenie granicy z Peru nie stanowiło większych kłopotów, bo sympatyczni Peruwiańczycy ani nie są formalistami, ani też lubują się w utrudnianiu i tak ciężkiego już żywotu Gringos. Odmierzając kilometry "Carretera Interoceánica" na próżno wypatrywaliśmy benzyny 95 okt. by "zaprawić" malucha przed wysoooookogórskim etapem. W Peru jedynie w większych miastach można znaleźć 90-oktanowe paliwo - a standardem jest natomiast 84 i takie też byliśmy zmuszeni wlać do baków zanim rozpoczęliśmy całodniową wspinaczkę w Andy. Wspomniana trasa między-oceaniczna to świeżo ukończony trakt umożliwiający dostęp z nizinnych obszarów Amazonii przez terytorium Peru do Pacyfiku. Świeży gładki asfalt dziesiątkami kilometrów wcina się z surową dżunglę, by potem stopniowo piąć się w górę dolinami i wreszcie wić się ostrymi serpentynami po starasowanych stokach na wysoko położone przełęcze. Maluch i górale W ciągu jednego dnia wspięliśmy się drogą wiodącą przez Puerto Maldonado położone na wysokości ok. 200 m n.p.m. na 4725 m n.p.m.!!! Tak!!! Maluch na 4725 m i lodowce wysokogórskie w tle! Zawroty głowy, nudności, bezsenność i szron na namiotach były ceną za pomysł rozbicia obozu na przełęczy. Poranne ostre światło zaprezentowało nam krajobraz zupełnie inny od amazońskich nizin, do których już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Peruwiańskie wioski, które mijamy, zbudowane są z prostych budulców - takich jak glina, kamienie, trawa. Domy są maleńkie. Dachy kryje się prostą glinianą dachówką lub blachą. Mury z glinianych suszonych cegieł zabezpieczone są trawą przed rozmyciem przez deszcz. Ludzie lokują swoje pasterskie kamienne chaty nawet powyżej 5000 m n.p.m. Ciężko nam uwierzyć jak można przetrwać w takich warunkach. Potomkowie Inków musieli doskonale dostosować się do tego ekstremalnego otoczenia. Tutejsi górale są bardzo niscy i krępi, ubrani w kolorowe lokalne stroje, kobiety z okrągłymi szerokimi sombreros na głowach, a mężczyźni w kapeluszach lub rzadziej w tradycyjnych szpiczastych czapkach. Po kamieniach drepczą w wykonanych z gumowych podeszew i gumowych pasków sandałach. Poruszają się bardzo szybkim krokiem, często podbiegając w specyficzny sposób. W charakterystycznych wzorzystych chustach wiązanych i noszonych na grzbiecie -"mantach" - dźwigają towary, narzędzia do pracy w polu lub... dzieci. autor: Tomasz Turchan

Maluch na trasie transamazońskiej
Aktualności

Maluch na trasie transamazońskiej

SlowRide w Amazońskiej dżungli! Polski Maluch, dwa dwusuwowe Trabanty czeskiej załogi i "słowacka" Jawa 250 w Amazonii. To brzmi jak żart ale polsko-czesko-slowacka załoga wylądowała w Gujanie, przedarła się przez puszczę słynną Transamazoniką i odlicza kolejne kilometry do końca świata, który wg nich znajduje się na ziemi ognistej w Argentynie. Czeka ją jeszcze wspinaczka na wysokie andyjskie przełęcze w Peru, drift po słonych jeziorach Boliwii, rejs chilijską Panaamericaną i brodzenie w stepach argentyńskiej Patagonii. Ekipa wyprawy składa się również z kamerzystów i fotografów, którzy zbierają materiały do dokumentu o ekspedycji, który pojawi się czeskiej i polskiej wersji językowej. Oto, co przesłał nam prosto z trasy wyprawy jeden z jej polskich uczestników, jadący Fiatem 126p Tomasz Turchan: Legendarna transamazonika, bo o niej tu mowa, oznaczona jest nr BR319 i łączy miasta Manaus i Porto Velhho. Okoliczni mieszkańcy dobrze wiedzą o jej istnieniu lecz niewielu nią podróżowało. Próbując zasięgnąć od nich informacji o trasie spotkaliśmy się z różnymi opiniami, każdy jednak twierdził że będzie ciężko z takimi małymi autami. Mieli racje. Trakt wybudowany został w latach 70 i prosta linią przeciął puszczę. Rzadko jednak uczęszczany i naprawiany popadł w ruinę. Dziś na połowie swojej długości nie przypomina juz normalnej drogi. Rozmyta podbudowa, sterczące strzępy asfaltu, głębokie dziury i wyrwy, obsuwające się pobocza ciągną się przez blisko 400 km. Najbardziej niedostępna i niebezpieczna jest BR319 podczas deszczu - staje się piekłem nawet dla dużych terenowych pojazdów. Uroku transamazonice dodają stare drewniane, często zbutwiałe mosty, które mogę zawalić się nawet pod ciężarem samochodu osobowego. Minęliśmy ich sto kilkadziesiąt a na felerny most trafiła załoga czeskiego trabanta którego musieliśmy wyciągać z rozpadliny. Zmagania z BR 319 trwały 4 dni. Trudność polegała na dobraniu zapasów prowiantu, wody i paliwa, tak by udało się bezpiecznie przejechać odcinek, bez przeciążenia samochodów. Na trasę wyruszyliśmy z wyładowanym po brzegi bagażnikiem dachowym, gdzie umieściliśmy 60 litrów paliwa, 25 litrów wody, blisko 15 kg części zamiennych i koło zapasowe. Podobnie nasi przyjaciele z Czech, którzy dodatkowo zabrali ze sobą specjalne wafle pod koła, umożliwiające wyciąganie samochodów z błota i latanie dziurawych mostów. Juz w  pierwszego dnia na BR319 postanowiliśmy zdemontować pokrywę silnika w fiacie ze względu na chłodzenie. Motory wszystkich naszych pojazdów są chłodzone powietrzem. Przy temperaturach rzędu 30 - 35 st. C, i ciężkich warunkach terenowych spalanie detonacyjne praktycznie uniemożliwiało jazdę maluchem. Z identycznym problemem borykały się trabanty. Kolejne dni przynosiły kolejne problemy. Trabanty miały problem z blokującymi się hamulcami, a maluch pozbawiony płyty pod silnik ze względu na chłodzenie zbierał ciosy od BR319 na swój tłumik. Jazdy nie ułatwiała ulewa która sprawiała, że pokonanie każdego kilometra przychodziło z ogromną trudnością. To właśnie silny deszcz zmusił nas do wypróbowania dynamicznej liny przeznaczonej do wyciągania samochodów z błota. Pod koniec trzeciego dnia przeprawy zauważyliśmy wyciek oleju spod silnika. Okazało się, że awaria jest poważna, bo nisko i sztywno osadzony tłumik uszkodził blok silnika na skutek uderzenia o nawierzchnie. Naprawę musieliśmy zorganizować w miejscu gdzie nie można się było opędzić od wybitnie natrętnych much i moskitów. Pęknięcie bloku silnika wyczyściliśmy śliwowicą i zakleiliśmy klejem epoxy, dla ochrony przed kolejnym uderzeniem zdemontowany został tłumik, a wmontowane zatyczki do uszu. Od tego momentu kontrolka stanu oleju była  obserwowana nieustannie. Do okolic Humaita dojechaliśmy na końcówce zapasów wody i z resztkami zapasów benzyny. O ekonomicznym spalaniu w takich warunkach można było zapomnieć. Aktualnie przebywamy w Porto Velho gdzie serwisujemy sprzęt i dochodzimy do siebie po dwudniowej jeździe maluchem bez tłumika. 300 km na pękniętym bloku silnika przez dżunglę to jest coś.  Długo będziemy to wspominać. Dzięki czeskiej śliwowicy i epoxy SlowRide trwa nadal! Nie powinniśmy mieć problemów z naprawą motoru i wyruszeniem w dalsza drogę - kierujemy się do Peru.

Maluchem przez amazońską dżunglę
Aktualności

Maluchem przez amazońską dżunglę

SlowRide to znak rozpoznawczy najbardziej niezwykłego projektu motoryzacyjnego z udziałem Fiata 126p! Cztery youngtimery - komunistyczna Jawa, dwa Trabanty i Maluch. Do tego nieprzebyty las, kupa błota, wysokie góry, wulkany, pustynie, słone jeziora, antyczne cywilizacje Ameryki Południowej. Do akcji włączają się Trabanty 601 czeskiej załogi i Jawa Pionyr, którą jadą Słowacy. Ekipa SlowRide Team chce przejechać Amerykę Południową trasą TransAmazońską, przebić się przez Andy legendarną drogą śmierci, szusować Panaamericaną, brodzić w stepach Patagonii i zakończyć SlowRide w Buenos Aires w Argentynie. Tomek Turchan i Radek Jona są reprezentantami polskiej ekipy w międzynarodowym (polsko-czesko-słowackim) rajdzie starymi socjalistycznymi wehikułami do Ameryki Południowej. Startują Fiatem 126p. Tomek ze znajomymi wielokrotnie organizował wyprawy Fiatem 126p po Bałkanach oraz do Mongolii (Rajd Lajkonika). Radek z kolei Polskim Fiatem 125p do Stambułu, Ładami 2107 do Kirgistanu oraz non-FSO expedition do Maroko. Strona internetowa to www.slowriders.eu. Ich kompanami jest ekipa czeska w dwóch Trabantach 601 z Danem Pribanem na czele www.transtrabant.cz oraz ambasador Jawy Marek Slobodník ze Słowacji na Jawie Pionyr www.napionieri.sk Prosto z trasy wyprawy SlowRide relacjonuje dla nas Tomasz Turchan, członek polskiej ekipy jadącej przez ekstremalnie trudne szlaki Ameryki Południowej leciwym Fiatem 126p:SlowRide w Amazońskiej puszczy. Wcześniejszy, stanowiący również nie lada wyzwanie odcinek z Georgetown do granicy z Brazylią pozostawiliśmy daleko za sobą. Krótko przypominając: jazda przez Gujanę to blisko 500 km szutrów prowadzących przez dżunglę i sawannę. Drobne awarie i komplikacje należały do codzienności, ale rozwiązywanie ich było o wiele przyjemniejsze niż walka z lokalną biurokracją. 2 tygodnie spędziliśmy w samym Georgetown gdzie dostarczono kontener z naszymi pojazdami. Oczekując na rozładowanie kontenera spędziliśmy tam jednak 2 tygodnie. Dzięki interwencji ministerstwa spraw zagranicznych udało się wyruszyć na szlak. Kilka dni o jazdy trasa Georgetown - Lethem przypłaciliśmy jedynie poluzowanym łożyskiem przedniego kola. Strefę serwisową zorganizowaliśmy w Boa Vista. Obejmowała wymiany filtrów, oleju,smarowanie zwrotnic i mycie komory silnika. Droga z Boa Vista do Manaus wiodąca przez rezerwaty przyrody zrobiła ogromne wrażenie. Kilkaset kilometrów przez zupełnie dziewicze tereny po gładkim asfalcie. W Manaus przeprawiliśmy się przez największą rzekę świata barką, by rozpocząć zmagania z BR319...

SlowRide 2012 - rozładunek "żółtych bestii"
Aktualności

SlowRide 2012 - rozładunek "żółtych bestii"

4.10Nasz kontener w porcie w Georgetown. Ekipa od rana siedzi w porcie filmując rozładunek. Długo musieli się starać o... specjalne pozwolenie. Wciąż czekamy na zamknięcie procedury odbioru maszyn. Niestety lokalne urzędy celne i przepisy nie ułatwiają nam życia. Nasze pozwolenia wydawane są na szczeblu ministerialnym, więc wędrujemy od jednego ministerstwa do drugiego. Do zwiedzania ministerstw dochodzą jeszcze: wycieczka po posterunku policji i konsultacje telefoniczne z ambasadami Polski w Brazylii i Wenezueli. Żadna z lokalnych europejskich ambasad nie jest w stanie zainterweniować w naszej sprawie i wydać emergency travel document, więc ambasada w Caracas wyśle nam krótkoterminowy paszport pocztą. Potrzebują tylko komplet dokumentów i potwierdzenie zgłoszenia zagubienia paszportu z lokalnego posterunku Policji. Wizyta na policji i zgłoszenie zaginięcia paszportu tez nie należą do łatwych. Na wstępie oficerowie wyrzucają kamerzystę Dana za kręcenie filmu z komisariatu za bramę. Później twierdzą, że nie mogą Radkowi wydać potwierdzenia zgłoszenia zaginięcia dokumentu od ręki, bo na to jest specjalna procedura... 5 dni. Zalewa nas... pot, bo gorąco na zewnątrz. Jak ładnie poprosi to może być ew. na jutro. Polska ambasada w Wenezueli czeka na komplet dokumentów, ale w takim tempie nie zdążymy tego zorganizować do końca tygodnia. Takiego obrotu spraw nie spodziewał się nikt. 5.10 pt Nie możemy się doczekać decyzji z departamentu ds. turystyki ws. naszych samochodów, więc wyruszamy do siedziby, która mieści się w centrum ekspozycyjnym Gujany. Kobieta, z którą cztery dni temu ustaliliśmy sprawy zaczyna bredzić od nowa o procedurach importu samochodów, emisji spalin, rocznikach, które mogą być zarejestrowane w Gujanie. Naszego pisma nie mogła przekazać nikomu, bo nikogo odpowiedniego w ciągu ostatnich dni w departamencie nie było. Jeszcze na 3 miesiące przed przyjazdem wysłaliśmy jej serię emaili. Na żaden nie odpowiedziała. Upewniamy się, że nasz przypadek jest pierwszy, a ludzie z którymi rozmawiamy są zupełnie niekompetentni. Nie rozumieją co się dzieje i jakie są ich powinności. Nikt nie chce być za nic odpowiedzialny. Jakież to swojskie. 7.10 Wciąż czekamy na rozładunek kontenera w Georgetown. Sprawa utknęła na szczeblu ministerialnym, bo służby celne chcą nas obarczyć cłami za import pojazdów. Liczymy na to, że rządowa komórka ds. turystyki zainterweniuje w naszej sprawie. Jak widać niewielu jest turystów w Gujanie, którzy sprowadzają tu swój własny sprzęt, - bo nawet pojęcie Carnet de Passage lokalnym urzędnikom wydaje się obce. 11.10 SlowRide wciąż w Gujanie, ale nareszcie mamy dobre wieści. Po blisko dwóch tygodniach zmagań z urzędem celnym udało nam sie otrzymać dokument zawany temporary import licence. Tylko i wyłącznie dzięki naszej osobistej interwencji w ministerstwie spraw zagranicznych Gujany wydano nam dokument, który uprawnia nas do otworzenia kontenera i wypuszczenia żółtych bestii na wolność. Nie zostaną przy tym pobrane wymagane wcześniej absurdalnie wysokie cła. Zaginiony paszport Radka zostanie zastąpiony Emergency Travel Document wydanym przez konsulat Wielkiej Brytanii. Wygląda na to, że problemy formale mamy wreszcie za sobą. Z końcem tygodnia wyruszamy na trasę. Jeszcze w Gujanie czeka nas przeprawa przez liczący ponad 700 km szutru odcinek specjalny. 13.10Po blisko dwóch tygodniach zmagań otrzymaliśmy nareszcie nasze żółte bestie!!! Zobacz zapis Dzienników Maluchowych - początek przygody SlowRide 2012

Maluchem na podbój Ameryki Południowej
Aktualności

Maluchem na podbój Ameryki Południowej

CoJesienią 2012 wylądujemy w piekle, a później będzie już tylko gorzej! Będą cztery oldtimery: komunistyczna "motorynka", dwa Trabanty i nasz Maluch. Do tego nieprzebyty las, "kupa" błota, wysokie góry, wulkany, pustynie, słone jeziora, antyczne cywilizacje i wszystko to, co sprawia że rockowa muzyka wydobywająca się z półki głośnikowej Malucha brzmi jeszcze mocniej, a piwo po całodziennej przeprawie smakuje jeszcze lepiej! Na tapecie Ameryka Południowa. Do akcji włączają się czeskie Trabanty 601 i Jawa Pionyr. SlowRide to niekonwencjonalna formuła podróżowania bez presji czasu i bez autostrad. Im bardziej ekstremalne są warunki i niebezpieczna trasa tym większa satysfakcja, że udało się ją przejechać. Maluchem lub innym absurdalnym wehikułem. KtoTomek i Radek. Jesteśmy reprezentantami Polskiej ekipy w międzynarodowym (polsko-czesko-słowackim) rajdzie starymi socjalistycznymi wehikułami do Ameryki Południowej. Wystartujemy Fiatem 126p. Tomek ze znajomymi wielokrotnie organizował wyprawy Fiatem 126p po Europie, a nawet Azji (Rajd Lajkonika do Mongolii). Radek z kolei Polskim Fiatem 125p do Istambułu, Ładami 2107 do Kirgistanu, oraz non-FSO expedition do Maroko. EkipaZimą tego roku udało się nawiązać kontakt z podobną do nas grupą pasjonatów z Czech. Po pierwszym spotkaniu uznaliśmy, że zorganizujemy kolejną wyprawę wspólnie. I stało się. Czesi mają w dorobku wyprawy do Azji oraz Afryki. Koordynujemy całą akcję poprzez internet. Dzielimy się doświadczeniami i pomysłami, wiedzą, ustalamy razem trasę przejazdu i wspólnie wysyłamy samochody. Startujemy z początkiem września z Pragi. Następnie odwozimy Auta do portu w Rotterdamie. Dwa tygodnie później odbieramy je w Georgetown w Gujanie i zaczynamy przeprawę przez Amazonię. TrasaZamierzamy przejechać Amerykę Południową trasą Transamazońską, "przebić się" przez Andy legendarną drogą śmierci, odwiedzić tajemnicze znaki na płaskowyżu Nazca, szusować Panaamericaną, brodzić w stepach Patagonii i zakończyć SlowRide w Buenos Aires w Agrentynie. Tegoroczna trasa poprowadzi więc przez Gujanę, Brazylię, Boliwię, Peru, Chile i Argentynę - wyjaśnia Tomasz. SprzętSprzęt, którym jedziemy w tym roku to już mój drugi Fiat 126p. Został zrekonstruowany w 2010 r. Zorganizowaliśmy nim wtedy miesięczną podróż po 13 krajach Europy Środkowej i Turcji, z metą w Istambule. Na tegoroczną wyprawę do Ameryki południowej Maluch "AS" otrzymał specjalnie przygotowany silnik, zmodyfikowane przeguby, wzmocnione i podwyższone zawieszenie oraz różne akcesoria takie jak: bagażnik dachowy od firmy Thule, komplet 6 lamp dodatkowego oświetlenia Wesem, profesjonalne kubełkowe fotele rajdowe Bimarco, oraz specjalne żarówki i diody LED firmy Bosma. Warsztatowo wspomagają nas najlepsi maluchowi specjaliści jakich udało się znaleźć w Krakowie, pasjonaci i rekonstruktorzy włoskich samochodów, Marceli Jamróz i Andrzej Kowalski. SponsorzyBędziemy mieli do przebycia około 15-20 tys. km, dlatego wciąż jeszcze poszukujemy sponsorów którzy włączyliby się w naszą imprezę. Oferujemy miejsce reklamowe na Fiacie i promocję w mediach patronujących naszej wyprawie. Są to: National Geographic Traveler, Antyradio, Auto Motor i Sport. Wspierają nas również liczne portale internetowe z Onetem na czele. KontaktKontaktujcie się z załogą bezpośrednio: slowriders.eu@gmail.com. SlowRide jest też na Facebooku.