Maluchem po bezdrożach Boliwii
Lekcja kooperacjiPierwsze minuty na granicy boliwijskiej przyniosły nowe, nieznane dotąd problemy. Nie byliśmy wyposażeni w boliwijskie ubezpieczenie komunikacyjne, bo takowe chcieliśmy wykupić jak to się to zazwyczaj robi - na granicy. Zazwyczaj. Uprzejmi policjanci zapewne bardzo chętnie by nam pomogli gdyby takowe mieli, ale na najbardziej popularnym wśród turystów punkcie kontroli granicznej w Boliwii takiego ubezpieczenia zakupić nie można - tak twierdzili. Mogliby nas jednak nauczyć, i to w miarę niedrogo, bardzo cennej umiejętności - kooperacji. Kooperacja polega na tym, że w uznaniu za niewielki grant finansowy przychylni Boliwijczycy pomagają nam rozwiązywać różne błahe lub mniej błahe problemy. Mundurowi lekcji kooperacji udzielili nam ze zniżką, a my z odpowiednimi pieczątkami ruszyliśmy przed siebie. Od razu zrobiło się jasne z jakim typem państwa mamy do czynienia - w Boliwii panuje spora samowolka w każdej sferze życia publicznego, administracji czy handlu. Politycznie Boliwia obrała kurs rewolucyjny i stąd wynikają nasze różne problemy ze zrozumieniem bądź akceptacja panujących tu zasad. Szybko dostrzegliśmy jednak, że nie wszystkie ale te najdurniejsze i irracjonalne procedury państwowe wzbudzają wśród Boliwijczyków respekt i jak na złość tych właśnie procedur lokalni przestrzegają nadzwyczaj ochoczo. W Boliwii to nie drogi, choć fatalne, ale podwójne standardy, specjalna dla gringosów cena benzyny oraz ustawiczne i błyskawiczne zmiany cen najprostszych towarów w lokalnych sklepach najbardziej dały się nam we znaki. Ciężar na drewnianych barkachCieśninę Tiquina na jeziorze Titicaca przekracza się barką - to jedyne 850 m, które trzeba przebyć aby dotrzeć na drugi brzeg. Drewniane barki nie wzbudzały zaufania. Rozchwierutane, dziurawe, przygnite, drewniane tratwy na nasz gust nie powinny przewozić nawet boliwijskich baranów. Właśnie dlatego nie podobało nam się to czego dopuszczają się przewoźnicy. Dość prędko - przed załadunkiem - doszło do ostrej wymiany zdań. Broniliśmy zasad zdrowego rozsądku oni natomiast swoich procedur. Napisali bowiem urzędnicy biednym Boliwijczykom, że na barkę można załadować ni mniej ni więcej ale 2 auta. Dlatego też biedni Boliwijczycy za wszelka cenę chcieli dokooptować jeszcze jedno - nasze auto na barkę, gdzie stała już 10-tonowa ciężarówka, ale za nic w świecie nie wpuścili trzech małych samochodów na dużą pustą barkę czekającą obok. Cała sytuacja wydała się absurdalna z punktu widzenia Europejczyka, ale wiatr ma tutaj zapach socjalizmu - należy się nim delektować, a nie doszukiwać problemów. Będzie to autentyczne, dobre do filmu - stwierdziliśmy i ostatecznie celowo zaparkowaliśmy trabanta za wielka ciężarówką, a z pokładu drugiej rozchwierutanej barki wycelowaliśmy obiektywy kamer na tą pierwszą - przeładowaną. To już nie pierwszy raz hasłem "dobre do filmu" tlumaczymy sobie nasze uczestnictwo w takich dziwnych sytuacjach. Niechlujnie porozrzucane deski pokładu nie tworzyły nawet zwartej powierzchni. Jeden z trabantów wpadł kołem do środka barki. Cała przeprawa zakończyła się ponowną wielką awantura, tyle ze na drugim brzegu.- Nie zdążyliśmy się zreflektować i zaproponować kooperacji na czas, a Boliwijczycy zrobili tak jak im nakazują procedury. Kierowca barki poskąpił odszkodowania za porysowanego trabanta i otrzymał od nas zapłatę za kurs i to z małym napiwkiem na nowe deski. Dla niego ta sytuacja to przecież chleb powszedni. autor: Tomasz Turchan