Sezon off-roadowy trwa w najlepsze. Rywalizują nie tylko zawodnicy na trasie, lecz także organizatorzy – o jak najliczniejszą obsadę podczas swoich imprez. Co zaoferowali twórcy Lubuskich Mistrzostw Off-road, rozgrywanych w ramach cyklu „rajdy szybkie” Poland Trophy? Do zalet zaliczymy przede wszystkim doskonale przygotowaną trasę. Nie wszystkim co prawda odpowiada ściganie się na zamkniętej pętli przez dłuższy czas, ale Ci, którzy przyjechali do Drezdenka wyjeżdżali zadowoleni – tor był doskonałą kombinacją stromych zjazdów i podjazdów. Urozmaicały go liczne zakręty, nie brakowało też prostych oraz miejsc, na których spokojnie można było wyprzedzać konkurentów. Kolorytu dodawał pył, który dokuczał i zawodnikom, i kibicom. Charakterystykę imprezy uzupełniają jasne zasady rywalizacji z elektronicznym pomiarem ilości okrążeń i sprawna organizacja.
Przed startem jednak na zawodników czekał honorowy przejazd przez Drezdenko. Warto zaznaczyć, że impreza odbywa się nie tylko przy przyzwoleniu, lecz nawet wsparciu władz z burmistrzem na czele. Po ceremonii otwarcia na starcie ustawili się quadowcy, którzy walczyli przez 2,5 godz. Tu dominowały maszyny nie japońskie (jak to miało miejsce podczas poprzedniej rundy „rajdów szybkich” PT w Łazach), lecz kanadyjskie Can-Am. Rodzinny pojedynek Wiśniewskich ostatecznie na swoją korzyść rozstrzygnął – osiągając lepszy czas na ostatnim okrążeniu – Kamil. I on, i Tadeusz wykonali po 29 kółek. Do pechowców możemy zaliczyć Janusza Bobelę, któremu prawdopodobnie zaciął się (i bardzo rozgrzał) hamulec tylny.
Samochody miały przed sobą dokładnie 4 godziny rywalizacji. Tradycyjnie dla wyścigów na pętli przewidziano start równoległy. Ponieważ jednak trasa od razu wspinała się ostro pod górę, w pierwszym ciasnym zakręcie tłok nie był już taki duży. Równocześnie rywalizowały klasy Advance (silniki powyżej 2,0 l) i Challenge (mniejsze jednostki), ale to mocniejsze auta nadawały ton zawodom. Okazuje się jednak, że już 4-godzinne zmagania wymagają od kierowców przyjęcia odpowiedniej taktyki i oszczędzania samochodów. Doświadczeni przez awarie pechowcy zgodnie przyznawali, że sami są odpowiedzialni za uszkodzenia. Najczęściej można było oglądać pourywane amortyzatory, przy czym niektórzy twardo podążali do mety niesprawnymi autami, inni próbowali naprawiać pojazdy w łatwo dostępnej strefie serwisowej (oczywiście kosztem czasu jazdy).
Faktem jest, że na niektórych partiach trasy, przy szybszej jeździe zawieszenie „miało co robić”. W Drezdenku startowały również auta zbudowane bardziej z myślą o imprezach przeprawowych, jak np. dwie Suzuki Vitary „kosiarkowego” teamu NAC Car (z hasłem na szybie: „Formuła 1 w ogrodzie”).