Coraz częściej o stanie oleju w silniku informuje nas komputer pokładowy auta. W wielu modelach nie ma już nawet tradycyjnego bagnetu. Czy elektronice można zaufać?
Już w latach osiemdziesiątych w autach z wyższej półki nikogo nie dziwiły układy elektronicznej kontroli poziomu oleju. Ich budowa była bardzo prosta – w misce olejowej znajdował się czujnik z pływakiem, jeśli oleju było za mało, na desce rozdzielczej zapalała się kontrolka wzywająca do zrobienia dolewki. Takie rozwiązania można spotkać np. w Mercedesie W124 czy BMW E30.
Mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się pierwsze elektroniczne wskaźniki „inspekcji”, wzywające na przegląd i wymianę oleju. Najczęściej były one po prostu powiązane z licznikiem przebiegu, choć zdarzały się też i układy uwzględniające warunki pracy silnika, np. długotrwałą pracę na wysokich obrotach.
Od tamtego czasu sporo się jednak zmieniło. Producenci aut prześcigają się w wyznaczaniu coraz dłuższych interwałów między wymianami oleju. Skoro olej trzeba wymieniać co np. 35 tys. km, to czy w ogóle warto jeszcze do niego zaglądać?
Producenci środków smarnych zachwalają swoje nowe produkty, twierdząc, że mają one coraz wyższą trwałość i parametry. To jednak tylko jedna strona medalu! Z drugiej strony warto pamiętać, że we współczesnych silnikach oleje pracują w znacznie trudniejszych warunkach niż w starszych, mniej wysilonych konstrukcjach.
Normą stały się jednostki turbodoładowane, w dieslach stosowane są układy oczyszczania spalin z cząstek sadzy, których skutkiem ubocznym jest rozcieńczanie oleju paliwem. Kiedyś typowym problemem turbodiesli było to, że zużywały znaczne ilości oleju, co można było łatwo wykryć, używając prostych czujników w misce olejowej. Teraz w wielu silnikach stan środka smarnego wraz z przebiegiem robi się coraz wyższy – tyle że nie jest to już sam olej, ale jego mieszanina z paliwem, która ma zbyt słabe parametry, żeby skutecznie smarować wysiloną jednostkę.
Czujniki poziomu oleju w silniku są coraz popularniejsze, w wielu modelach zrezygnowano nawet z tradycyjnego bagnetu olejowego – użytkownik w razie wątpliwości może wejść do odpowiedniego menu komputera pokładowego i odczytać wskazania z czujnika poziomu. Oczywiście, jeśli oleju będzie zbyt mało, układ sam powinien zaalarmować o tym kierowcę.
W zależności od konkretnego modelu, a nawet wersji silnika, stosowane są różne rozwiązania układów kontroli jakości oleju. W prostszych modelach sterownik silnika na podstawie odpowiednich algorytmów, uwzględniając przebieg i warunki jazdy (obciążenie silnika, liczbę cykli dopalania filtra DPF, temperaturę i poziom oleju), określa, czy olej nadaje się jeszcze do dalszego użytku, czy trzeba go natychmiast wymienić. Taki system ma oczywiście wady.
Algorytm zakłada, że silnik nie ma usterek, a w układzie zamontowany jest wysokiej jakości filtr oleju. Jeśli np. filtr oleju zatka się wcześniej, niż to przewidział producent, elektronika tego nie wykryje, bo olej popłynie zaworem przelewowym, omijając filtr. Konstruktorzy wychodzą z założenia, że brudny olej jest lepszy od braku smarowania, ale na dłuższą metę szkodzi on smarowanym podzespołom, m.in. turbosprężarce.
W bardziej skomplikowanych konstrukcjach, obok elektroniki wyliczającej teoretyczną trwałość środka smarnego, stosuje się czujniki, które kontrolują rzeczywistą ilość oleju i jego właściwości. Kontrola jakości oleju odbywa się z reguły na zasadzie pomiaru parametrów elektrycznych oleju – zmieniają się one w zależności od zawartości opiłków metalu w zawiesinie czy też wytrącania się dodatków uszlachetniających z oleju. W taki sposób da się też m.in. wykryć zanieczyszczenie oleju paliwem. Niektóre czujniki pozwalają na bieżąco kontrolować lepkość oleju.
Galeria zdjęć
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.