Klient o słabych nerwach mógłby szybko zwątpić. Na pierwszy rzut oka urządzenia nie budzą zaufania: układ scalony jak z zestawu „młodego elektronika”, do tego instrukcja napisana łamaną polszczyzną. Obudowy wyglądają na wykonane metodą chałupniczą, a kable zasilające nie mogły kosztować więcej niż kilka zł...
Nic to, ktoś mądry powiedział kiedyś, żeby nie kierować się pierwszym wrażeniem, więc przystępujemy do testu bez żadnych uprzedzeń i z całkowicie otwartymi umysłami. Przed nami na stole leżą cztery power boksy, które kilka dni temu kupiliśmy przez internet.
Ceny? Od 179 do 549,99 zł. I tylko nasz zaprzyjaźniony fachowiec od chiptuningu ma niewesołą minę, bo urządzenia za chwilę będą zwiększały moc w jego samochodzie – Fiacie Marei Weekend 1.9 JTD/110 KM z 2003 roku. Podwyższenie mocy przy jednoczesnym obniżeniu spalania to kusząca perspektywa.
Często amatorzy dodatkowych koni mają jednak problem, bo profesjonalny chiptuning – czyli modyfikacja oprogramowania sterującego, wykonywana pod dany samochód – kosztuje co najmniej 1200 zł. Boksy są kilka razy tańsze, poza tym ich producenci zapewniają, że po pierwsze, z montażem każdy sam sobie poradzi, a po drugie – to jedyny bezpieczny sposób na podniesienie mocy w aucie (!).
Co ważne, boks można w każdej chwili wyjąć spod maski, na przykład wówczas, gdy samochód ma trafić do serwisu dilerskiego na przegląd. W ASO nikt się nie zorientuje, że coś było nie tak, a właściciel będzie bezkarnie cieszył się dodatkową mocą i superosiągami.
Pora więc sprawdzić, jak to działa. Z definicji odrzuciliśmy boksy kosztujące ponad 1000 zł, gdyż za niewiele większe pieniądze – jak wspomnieliśmy – można wykonać pełną modyfikację fabrycznego sterownika wraz z pomiarem na hamowni. Owszem, droższe boksy bywają nawet wstępnie dostrajane pod konkretny model auta, niektóre potrafią ponadto sterować ciśnieniem doładowania, ale w oczach ekspertów od tuningu i tak pozostają półśrodkiem.
W teorii sens mają więc tylko niedrogie urządzenia, pozwalające zaoszczędzić wymierne pieniądze. Na początek wgrywamy fabryczne oprogramowanie, bo na co dzień włoskie kombi korzysta z dość mocnego programu (152 KM, ponad 260 Nm). Fabryczny software jest potrzebny, gdyż będzie służył jako punkt odniesienia dla „czarodziejskich boksów”. Pomiar daje wynik na poziomie 125 KM i 221 Nm – nieźle jak na 12-letni samochód z przebiegiem 187 tys. km!
Czas na boksy. Pomiary z jednej strony wypadły imponująco, z drugiej – przerażająco. Przykładowo Chip Box CR marki ProRacing tak dobrze stuningował naszą biedną Mareę, że zakopciła ona całe pomieszczenie i przeszła w tryb awaryjny.
Opis z „sekcji zwłok” i komentarze odnośnie każdego z urządzeń zamieszczamy galerii. Trzy z czterech testowanych boksów (DS, ICK, ProRacing Chip Box) wpina się w listwę common rail. Ich zadanie polega na oszukiwaniu czujnika ciśnienia, co z kolei sprawia, że do komór spalania trafia paliwo pod wyższym ciśnieniem.
Sęk w tym, że bez modyfikacji innych parametrów (np. zasysane powietrze) oznacza to dobrowolne proszenie się o awarię. Pierwsza w kolejności jest pompa common rail, długotrwała jazda z którymś z testowanych boksów możeb też skończyć się problemami z rozrządem. Powstaje pytanie, ile wytrzymają wtryskiwacze i turbina...
Czwarte urządzenie należy podłączyć do gniazda OBD. To nie ma prawa działać – martwi się nasz ekspert. I ma rację.
Nasza opinia - Jeśli tuning, to tylko profesjonalny
Testowane urządzenia sprawdzą się tylko w sytuacji, gdy chcecie zajeździć auto. Dzięki opornikowi w układzie paliwowym nastąpi to szybko. Profesjonalny tuning wygląda inaczej.
Po rozszerzoną wersję testu zapraszamy do lutowego „Poradnika AŚ”!
Boksy podnoszą moc, ale robią to w sposób szkodliwy dla silnika. Ponoć obniżają
spalanie, ale nie sprawdzaliśmy...
To prawda, boksy okazały się skuteczne. Problem polega na tym, że te wpinane w listwę CR są nieco prymitywne – oszukują czujnik ciśnienia, co sprawia, że do cylindrów trafia paliwo pod wyższym ciśnieniem – i szkodliwe dla jednostki napędowej. Turbina nieustannie walczy o ustabilizowanie ciśnienia doładowania, poza tym samo zwiększenie dawki paliwa bez zmiany innych parametrów oznacza m.in. wzrost temperatury spalin. A boks OBD II? Odmówił współpracy.
Firma ProRacing z nieskrywaną dumą określa ten produkt mianem flagowego. Problem w tym, że flagowa to jest tu tylko cena – 550 zł to dużo, nie każdy będzie gotów na taki wydatek. W instrukcji czytamy, że urządzenie trzeba wpiąć do gniazda OBD, zresetować, a ono samo dopasuje się do zużycia silnika i jego osprzętu (!). Po przejechaniu 200 km, jak obiecuje producent, należy spodziewać się wzrostu mocy i obniżenia spalania. Wykonaliśmy dwa pomiary: jeden na początku, drugi – po kilkudziesięciu km. W obu przypadkach Marea miała mniej mocy niż na programie fabrycznym. Czy po 200 km byłoby inaczej? Raczej nie. Dobra wiadomość jest taka, że ten boks zapewne niczego nie zepsuje.
Producent nie chciał się chwalić pochodzeniem EPROM-u. Ciekawe...
Oto cichy bohater naszego testu. Cenowo produkt marki ProRacing plasuje się między oboma bezpośrednimi konkurentami, jednak tylko on potrafił zmienić spokojną rodzinną Mareę w prawdziwego potwora. Podczas badania na hamowni uzyskaliśmy niebywałe 150 KM i 265 Nm, czyli odpowiednio o 25 KM i 44 Nm więcej niż w serii! Czyżby wszystko pięknie? Niestety...
W trakcie pomiaru Marea tak zadymiła pomieszczenie, że przez chwilę nie widzieliśmy czubków własnych nosów, a co gorsza – w zestawie wskaźników zaświeciła się kontrolka awarii silnika. Jak się okazało, doszło do tzw. przeładowania turbiny. Idealny produkt dla tych, którzy nie lubią swojego auta.
Płytka scalona zalana gustowną czarną masą. Ktoś ma coś do ukrycia?
Pierwsze wrażenie jest bardzo dobre, ale im dalej w las, tym gorzej. Z zewnątrz urządzenie marki ICK wygląda całkiem nieźle, ma ładną metalową obudowę i nie trąci tandetą. Po zamontowaniu silnik miał moc 133 KM i 242 Nm, czyli odpowiednio o 8 KM i 21 Nm więcej niż w oprogramowaniu fabrycznym. Gdy mechanik próbował wyjąć boks ICK spod maski, w jego ręku zostały elementy jednej z wtyczek. Czyżby producent zakładał, że produkt jest tak dobry, że nikt nie będzie chciał go demontować? Po otwarciu obudowy zobaczyliśmy pokaźnych rozmiarów płytkę scaloną, wyposażoną w potencjometr i EPROM z wydrapaną scyzorykiem nazwą producenta. Calość wyglądała na dość amatorską robotę.
Prawie jak koło fortuny... Domyślnie urządzenia są ustawione na pełną moc
Boks firmy DS z zewnątrz nie wygląda może oszałamiająco, nie powala też jakością wykonania, ale podczas pomiaru na hamowni całkiem nieźle sobie poradził. 138 KM i 240 Nm to odpowiednio o 13 KM i 19 Nm więcej niż w serii. Poza tym DS Tuning nie wywołał trybu awaryjnego, nie wypadł też gorzej od pozostałych chipów (co nie znaczy, że dobrze!) pod względem zadymienia. Wewnątrz boksu marki DS znajduje się niewielki układ scalony, wyposażony w prosty potencjometr do regulacji mocy –konstrukcje rywali wyglądają dużo „poważniej”. Wniosek nasuwa się sam: jeśli chcecie popsuć swoje auto, nie przepłacajcie – DS zrobi to równie dobrze jak droższe chipy, za to sporo taniej!
Wszystkie boksy wpinane w listwę CR mają potencjometr do regulacji mocy