• Wśród agregatów z niższej półki cenowej dużo urządzeń różnych marek wygląda zadziwiająco podobnie
  • Nawet jeśli agregaty firmowane są przez europejskie marki, to są one produkowane w Chinach lub składane z azjatyckich części
  • Zbliżony wygląd i często identyczne deklarowane parametry nie oznaczają wcale, że są takiej samej jakości.

W dzisiejszych, niepewnych czasach posiadanie agregatu prądotwórczego to wcale nie taki głupi pomysł! Nie chodzi tu tylko o trwającą tuż za naszą granicą wojnę, czy o grożący nam kryzys energetyczny. Czynnikiem ryzyka są też coraz częstsze anomalie pogodowe – wystarczy czasem solidna burza czy wichura, żeby na wiele dni odciąć nas od sieci energetycznej. Jeśli lato będzie upalne, to w wielu rejonach kraju z prądem mogą być problemy, bo kiedy przychodzą susze, to w rzekach brakuje wody do chłodzenia bloków w elektrowniach, a zapotrzebowanie na energię gwałtownie rośnie, bo coraz chętniej korzystamy z klimatyzacji. Oczywiście, nie bądźmy czarnowidzami, własny agregat prądotwórczy przyda się także w przyjemniejszych okolicznościach, np. podczas imprez plenerowych, na biwakach.

Tyle że markowe, duże agregaty to już poważny wydatek rzędu kilku, a nawet kilkunastu tysięcy złotych. W dodatku zajmują dużo miejsca, są ciężkie, niewygodne w transporcie. Tym razem postanowiliśmy się więc przyjrzeć niedrogim, małym, lekkim agregatom do użytku w sytuacjach awaryjnych. To nie jest profesjonalny sprzęt do regularnego użytku! Testowane tym razem agregaty nie nadają się też jako sprzęt na budowę – choć są sprzedawane w sklepach budowlanych – to zupełnie inna kategoria urządzeń! Nie liczcie też na to, że awaryjnie zasilą wrażliwe i delikatne urządzenia elektroniczne, bo niestety sprzęt w tej klasie cenowej z reguły nie ma zaawansowanych układów stabilizacji napięcia.