• W Chinach rocznie sprzedaje się ponad 30 mln elektrycznych jednośladów. A ile u nas? Tego nikt nie wie, bo nie są rejestrowane
  • Jeśli rower ma silnik o mocy ponad 250 watów i manetkę gazu, to... przestaje być rowerem. Należy go zarejestrować jako motorower
  • Na Zachodzie nikogo nie dziwi tablica rejestracyjna na mocnym rowerze elektrycznym

Elektromobilność w Polsce rozwija się znacznie szybciej, niż nam się wydawało, choć nie do końca w takim kierunku, jakiego się spodziewaliśmy. Samochodów z napędem elektrycznym wciąż mamy jak na lekarstwo, ale za to rowery, monocykle i hulajnogi elektryczne biją rekordy popularności. Ile ich już jeździ po polskich drogach? Tego tak naprawdę nikt nie wie, bo tylko znikomy ułamek elektrycznych jednośladów jest rejestrowany, a dosłownie z dnia na dzień na ulicach widać ich coraz więcej.

Za granicą moda ta wybuchła już kilka lat temu i pod względem liczby elektrycznych jednośladów wciąż daleko nam do europejskiej czołówki. W Holandii spośród ok. 900 tys. sprzedawanych rocznie rowerów niemal 1/3 to już pojazdy ze wspomaganiem elektrycznym, a w Niemczech aż 3,86 mln ludzi deklaruje, że są użytkownikami rowerów wyposażonych w napęd elektryczny. W samych tylko Chinach roczna sprzedaż elektrycznych jednośladów przekracza 30 mln sztuk!

Rower elektryczny - czyli, szybko, tanio i niebezpiecznie

Foto: Auto Świat

Tej modzie trudno się dziwić, bo z punktu widzenia użytkownika elektryczny jednoślad ma mnóstwo zalet. Jest relatywnie dostępny (ceny „niezabawkowych” hulajnóg elektrycznych zaczynają się od mniej niż 1000 zł), jego eksploatacja kosztuje grosze, pozwala poruszać się znacznie szybciej niż na piechotę czy zwykłym rowerem, i to bez zmęczenia. W mieście korki przestają być problemem, a zasięg (kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów) w zupełności wystarcza. A jeśli skończy się prąd, elektryczną hulajnogę można przecież wziąć pod pachę i wsiąść z nią do autobusu lub tramwaju. W czym więc problem?

Na Zachodzie rowery elektryczne początkowo były popularne głównie wśród starszych osób. Okazuje się, że seniorzy często mają problemy z ich opanowaniem, a inni uczestnicy ruchu – z przyzwyczajeniem się do tego, że starszy człowiek na rowerze może poruszać się z prędkością typową dla sprawnego kolarza. Efekty? W ubiegłym roku na niemieckich drogach mimo ogólnego spadku liczby wypadków liczba zabitych „elektrorowerzystów” wzrosła o niemal 10 proc. w stosunku do roku 2016 (68 ofiar śmiertelnych), przy czym większość z nich miała 70 lub więcej lat.

Tyle tylko, że u naszych zachodnich sąsiadów znakomita większość e-rowerów to pojazdy z silnikami o mocy 250 watów, w których wspomaganie elektryczne wyłącza się powyżej 25 km/h i przestaje działać też wtedy, gdy rowerzysta nie pedałuje. Tylko takie maszyny mieszczą się jeszcze w obowiązującej w krajach Unii Europejskiej definicji rowerów i można nimi jeździć tak, jak na zwykłych rowerach, czyli po ulicach i ścieżkach rowerowych, bez żadnych uprawnień (dotyczy osób dorosłych).

Rowery elektryczne - często są szybsze niż ustawa przewiduje

Foto: Auto Świat

W Polsce ograniczeniami mocy i siły wspomagania polscy e-rowerzyści zwykle się nie przejmują, a znaczna część elektrycznych jednośladów jeżdżących po naszych drogach jest po prostu nielegalna. Jeśli rower elektryczny ma silnik o mocy powyżej 250 watów i manetkę gazu, to staje się pojazdem należącym do kategorii „L1e”, czyli motorowerem.

I tu zaczynają się problemy, bo takim pojazdem nie wolno poruszać się po chodnikach ani po ścieżkach rowerowych, a żeby można jeździć nim po drogach publicznych, musi mieć on homologację (samoróbki odpadają), spełniać odpowiednie wymogi, a ponadto musi być zarejestrowany i mieć ważne OC, a kierowca powinien mieć stosowne uprawnienia oraz kask. Bez tego (teoretycznie) grożą takie kary, jak za jazdę niezarejestrowanym pojazdem i bez prawa jazdy.

Na tym jednak nie koniec. Jeżeli elektryczny rower ma silnik o mocy powyżej 4 kW, to już zupełnie nie mieści się w przepisach pozwalających na użytkowanie go na drogach publicznych. O ile w przypadku motorowerów ustawodawca przewidział możliwość stosowania napędu elektrycznego (wg Kodeksu drogowego motorower to pojazd dwu- lub trójkołowy, zaopatrzony w silnik spalinowy o pojemności skokowej nieprzekraczającej 50 cm3 lub w silnik elektryczny o mocy nie większej niż 4 kW, którego konstrukcja ogranicza prędkość jazdy do 45 km/h), o tyle motocykl jest zdefiniowany jako pojazd samochodowy zaopatrzony w silnik spalinowy o pojemności skokowej przekraczającej 50 cm3, dwukołowy lub z bocznym wózkiem – wielośladowy. O silniku elektrycznym ani słowa!

Elektryczne hulajnogi - jazda poza prawem

Foto: Auto Świat

A co z coraz popularniejszymi hulajnogami na prąd? Tych polskie prawo na razie nie przewiduje wcale. Nie są rowerami elektrycznymi, bo nawet gdy wyposażono je w silnik o mocy poniżej 250 watów, to przecież wspomaganie nie jest uruchamiane „naciskiem na pedały”. Na hulajnogach elektrycznych nie wolno poruszać się ani po ścieżkach rowerowych, ani tym bardziej po jezdni – w jednym i drugim przypadku grozi to mandatem.

Zresztą jazda wśród pieszych po chodniku na hulajnodze, która rozpędza się nawet do 30 km/h, jest skrajnie niebezpieczna. Od dłuższego czasu zapowiadane jest dopisanie do polskich przepisów kolejnej kategorii pojazdów, tzw. urządzeń transportu osobistego, zdefiniowanych jako urządzenia (ale nie pojazdy) o szerokości do 0,9 m, których prędkość jest ograniczona konstrukcyjnie do 25 km/h. Do tej grupy mogłyby trafić wspomniane elektryczne hulajnogi i deskorolki – być może wtedy zostaną one wpuszczone na ścieżki rowerowe.

Podsumowując: elektryczne jednoślady to świetne rozwiązanie, ale tylko wtedy, gdy są rozsądnie używane. Jeśli elektrykiem bez wysiłku da się jeździć ponad 25 km/h, to nie ma on czego szukać na ścieżce rowerowej. Większość użytkowników takich pojazdów na razie nie widzi problemu, bo policja się nimi nie interesuje. Warto sobie jednak uświadomić to, że jazda rowerem elektrycznym mocniejszym, niż „ustawa przewiduje”, stanowi takie samo złamanie prawa, jak poruszanie się po drodze niezarejestrowanym autem lub motocyklem.

A co zrobić, jeśli nas taki „zawodnik” rozjedzie albo uszkodzi nam auto? Wezwać policję! Zrobić zdjęcie, upewnić się, czy w pojeździe jest manetka gazu. Jeśli jest, to nie jest to rower, tylko niezarejestrowany motorower (powinien mieć OC). Trzeba zgłosić sprawę do UFG, domagać się odszkodowania (w ostateczności wprost od sprawcy). To są szlaki, które dopiero trzeba przetrzeć, ale taka konieczność pojawi się wcześniej czy później.

Naszym zdaniem

„Elektrorowerzyści” bronią swojej wolności i nie chcą rejestrować ani ubezpieczać własnych jednośladów, ale za to chętnie jeżdżą pojazdami o osiągach wykraczających poza to, na co prawo pozwala. Niestety, wcześniej czy później prawdopodobnie skończy się to tak, że po kilku spektakularnych wypadkach politycy wprowadzą nowe drakońskie zasady. Lepiej nie dawać im do tego pretekstu!