Od 1 stycznia 2016 r. strażnicy miejscy i gminni stracili uprawnienia do korzystania z fotoradarów. Uchwalone przez posłów ubiegłej kadencji przepisy miały być przede wszystkim kiełbasą wyborczą, bo wszelkie działania wymierzone w powszechnie nielubianych strażników podobają się kierowcom.
W pośpiechu nikt nie przemyślał kwestii, co ma się stać z dotychczas używanym przez nich sprzętem. Fotoradarami zajmować się ma Inspekcja Transportu Drogowego, ale nie przewidziano ani procedur, ani środków na to, żeby np. odkupić urządzenia od samorządów. Zresztą, Inspekcji nikt o zdanie nie pytał.
Przydrożne fotoradary miejskie i gminne są demontowane, a maszty stoją owinięte czarną folią. Co z nimi będzie? Na razie nie wiadomo. Podłączenie ich do systemu CANARD (Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym) byłoby trudne, bo urządzeniom brakuje osprzętu do bezprzewodowej transmisji danych (urządzenia ITD są obsługiwane zdalnie). Zresztą, na razie nie wiadomo nawet, jaki będzie los samej Inspekcji Transportu Drogowego, bo nowe władze bardzo poważnie rozważają likwidację tej formacji i włączenie jej funkcjonariuszy w szeregi policji.
Tymczasem, mimo całego zamieszania przy drogach pojawiają się nowe urządzenia rejestrujące wykroczenia popełniane przez kierowców, m.in. zapowiadane od dawna systemy odcinkowego pomiaru prędkości i urządzenia rejestrujące przejazd na czerwonym świetle.
W galerii zobaczycie co nas czeka w tym roku.
Galeria zdjęć
Od kiedy rozniosło się, że straże miejskie nie mogą używać fotoradarów, wśród kierowców lubiących przycisnąć mocniej gaz zapanowało rozprężenie. Zupełnie niesłusznie.
Ok. 400 fotoradarów używanych dotychczas przez straże miejskie i gminne trafiło na razie do magazynów. Ich przekazanie policji czy Inspekcji Transportu Drogowego nie jest wcale takie proste – jest to sprzęt, który należy do samorządów, a nie do skarbu państwa. Zresztą, Inspekcja Transportu Drogowego nie kwapi się do przejęcia tych urządzeń, bo ledwie radzi sobie z obsługą swoich 400 fotoradarów. Policja też ich nie chce – jeszcze niedawno swój sprzęt przekazała Inspekcji Transportu Drogowego.
System odcinkowych pomiarów prędkości był zapowiadany od wielu lat, ale datę jego uruchomienia wielokrotnie odwlekano m.in. z powodu unieważnienia przetargów, niewłaściwą dokumentację czy problemy techniczne. Pod koniec ubiegłego roku ITD było przyparte do muru, bo sfinansowany ze środków unijnych system musiał zacząć działać, w przeciwnym wypadku trzeba by zwracać wydane na niego fundusze. Oficjalnie od nowego roku działa więc 29 odcinków pomiarowych. Jak działają pomiary odcinkowe? System rejestruje pojazdy na początku i na końcu odcinka pomiarowego. Na podstawie czasu przejazdu wyliczana jest średnia prędkość. Odcinki oznaczone są znakiem D51 („Kontrola prędkości. Fotoradar” – mimo że z technicznego punktu widzenia sprzęt ten nie ma nic wspólnego z fotoradarem) wraz z tabliczką „Kontrola średniej prędkości na odcinku... km”. Najkrótszy odcinek ma ok. 900 metrów, najdłuższy 6 km, w sumie wszystkich 29 nadzorowanych tras ma długość 81 km. Zgodnie z przepisami na całym odcinku pomiarowym musi obowiązywać takie samo ograniczenie prędkości.
Mapę lokalizacji odcinków można znaleźć na stronach CANARD-u.
Odcinki są oznakowane i mają długość od 900 metrów do 6 km, 81 km łącznie.
CANARD to skrót od Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym, a fakt, że to słowo po francusku znaczy „kaczka”, jest zapewne czystym przypadkiem. Na system ten składają się obok systemów odcinkowego pomiaru prędkości i monitoringu przejazdu na czerwonym świetle również fotoradary w różnych lokalizacjach rozrzuconych po całej Polsce (ok. 400 sztuk) oraz 29 tzw. mobilnych urządzeń rejestrujących, czyli mniej lub bardziej zakamuflowanych aut wyposażonych w fotoradary (mających również funkcję wideorejestratora). Zarówno fotoradary stacjonarne, jak i mobilne wyposażone są w urządzenia przeznaczone do bezprzewodowej transmisji danych. Informacje o zarejestrowanych wykroczeniach oraz zdjęcia są na bieżąco przesyłane do siedziby CANARD-u znajdującej się na warszawskim Wilanowie. Jeśli taki fotoradar zrobi zdjęcie, to np. spalenie go czy staranowanie ciężarówką nic nie da – zdjęcia są przechowywane zarówno na twardym dysku urządzenia, jak i na serwerach centrum.
Od niedawna ITD wraz z wezwaniami przesyła do właścicieli pojazdów zdjęcia dokumentujące wykroczenie; wcześniej Inspekcja długo twierdziła, że nie musi tego robić, a nawet, że to niezgodne z obowiązującym prawem – zdjęcia udostępniane były dopiero w sądzie. O ile fotoradary stacjonarne CANARD-u muszą być odpowiednio oznakowane (żółte obudowy, znaki informujące o kontroli prędkości, zlokalizowane w miejscach wytypowanych przez ekspertów), to już w przypadku urządzeń mobilnych takie wymagania nie obowiązują. Fotoradary ukryte są zarówno w autach cywilnych, jak i np. w samochodach udających pomoc drogową.
Od 1 stycznia 2016 r. strażnicy nie tylko stracili uprawnienia do obsługi fotoradarów, ale też nie mogą już wystawiać mandatów na podstawie zdjęć wykonanych wcześniej. Oficjalnie mówi się o tym, że zdjęcia zrobione przed 1 stycznia, na podstawie których nie wystawiono jeszcze mandatów, zostaną przekazane policji, która zajmie się ustaleniem sprawców i ich ukaraniem. Tyle że w większości przypadków to czcze groźby. W wielu gminach już od jesieni radary nie działały, bo obsługujący strażnicy nie chcieli wysilać się bez potrzeby, zamiast tego pracowicie wysyłali wezwania i wystawiali mandaty na podstawie starszych zdjęć.
Chodzi o to, że pieniądze z mandatów wystawianych przez strażników trafiały do kasy zatrudniającej ich gminy. Jeśli kierowca zostanie ukarany dopiero przez sąd lub sprawę przejmie policja, to pieniądze z grzywny zasilą budżet państwa, gmina i strażnicy nic z nich nie mają. Jest więc mało prawdopodobne, żeby funkcjonariuszom chciało się tym zajmować zupełnie za darmo, a deklaracje, że mandaty wystawiano przecież wyłącznie w trosce o bezpieczeństwo, można włożyć między bajki. Jeśli po 1 stycznia w naszej skrzynce na listy pojawiło się wezwanie od straży miejskiej lub gminnej, w którym domaga się ona wskazania kierującego pojazdem, którym popełniono wykroczenie, to można je bez żadnych konsekwencji zignorować. Wraz z utratą uprawnień do używania fotoradarów strażnicy stracili też prawo do kierowania do sądu wniosku o ukaranie na podstawie paragrafu o „niewskazaniu sprawcy (art. 96 par. 3). Jeżeli jednak wcześniej (przed 1 stycznia) przyznaliśmy się do winy i na tej podstawie został wystawiony przez straż miejską lub gminną mandat, to trzeba go zapłacić.
O systemie monitorowania przejazdu na czerwonym świetle kierowcy dowiadują się zwykle dopiero w chwili otrzymania wezwania z CANARD-u. Dlaczego? Bo zgodnie z przepisami, inaczej niż w przypadku fotoradarów czy pomiaru odcinkowego, nie ma żadnych wymogów dotyczących oznakowania miejsc kontroli. Nie ma znaków czy tablic ostrzegawczych, a w momencie przejechania na czerwonym świetle przez skrzyżowanie nie błyska lampa błyskowa. W ramach CANARD-u działa 20 takich urządzeń w lokalizacjach rozrzuconych po całej Polsce: w Markach, Mrokowie i Jabłonnie (woj. mazowieckie), Olkuszu i Łukanowicach (woj. małopolskie), Polkowicach (woj. dolnośląskie), Luzinie, Miszewie i Mostach (woj. pomorskie), Komornikach i Pile (woj. wielkopolskie), Grębocinie, Kowalu oraz Nakle nad Notecią (woj. kujawsko-pomorskie), Pyskowicach i Łaziskach Górnych (woj. śląskie), Anielinie (woj. lubelskie), Zgierzu (woj. łódzkie), Ropczycach i Stalowej Woli (woj. podkarpackie).
Tam, gdzie zlikwidowano radary straży miejskich i gminnych, kierowcy poczuli się bezkarni i znów jeżdżą szybciej – owinięty czarną folią maszt działa jak zaproszenie do głębszego naciskania pedału gazu. Korzystają z tego często policjanci, którzy zaczajają się właśnie w pobliżu nieaktywnych fotoradarów. Lepiej więc nie zmieniać dotychczasowych, dobrych przyzwyczajeń i jeździć w tych miejscach tak jak dotychczas, czyli przepisowo. Warto wiedzieć, że policjanci coraz częściej korzystają z mierników laserowych, które pozwalają na wykonywanie pomiarów z odległości kilkuset metrów. Nadal obowiązują przepisy, które w razie stwierdzenia przez policjanta, że kierowca przekroczył na terenie zabudowanym dopuszczalną prędkość o więcej niż 50 km/h, nakazują zatrzymać mu prawo jazdy na 3 miesiące. Funkcjonariusz może zatrzymać dokument także w innych sytuacjach, jeśli stwierdzi, że kierowca popełnił wykroczenie, za które może zostać orzeczony zakaz prowadzenia pojazdów.