Wracał z pracy w godzinach szczytu. Pół godziny spędził w korku, gdzie jedyną czynnością, wymagającą skupienia, było podjeżdżanie do przodu po kilka, może kilkanaście metrów, co kilka minut. Trudno się dziwić, że solidnie się zniecierpliwił. Chciał już wreszcie dotrzeć do domu i zamienić fotel swojego samochodu na sofę przed telewizorem, a przedtem zjeść późny obiad.

Dlatego odetchnął z ulgą, kiedy wydostał się z zakorkowanego centrum miasta i mógł wreszcie zająć się jazdą, a nie staniem w korku. Dojeżdżał właśnie do jednego z warszawskich skrzyżowań. Było to rondo, przez którego wyspę centralną wiedzie dodatkowy przejazd dla jadących na wprost.

Z przodu na czerwonym świetle czekał na prawym pasie tylko jeden samochód, a Grzegorz zamierzał skręcić w prawo. Kiedy zapaliło się zielone światło, auto z przodu ruszyło, ale jechało tak ślamazarnie, że zniecierpliwiony Grzegorz postanowił ominąć je lewą stroną i skręcić w prawo.

Tak też zrobił, ale kiedy tylko wykonał skręt, czekała go niemiła niespodzianka. Na moment usłyszał dzwonek, a zaraz potem coś szarpnęło jego autem w lewo i samochód zaczął sunąć bokiem. Pchająca auto bokiem siła okazała się duża i żółta: Grzegorz nie rozejrzał się dokładnie i na jego pojazd najechał tramwaj.

Wagon nie był co prawda jeszcze rozpędzony, bo tuż przed skrzyżowaniem usytuowano przystanek tramwajowy, ale padał deszcz, który bardzo wydłuża drogę hamowania pojazdu szynowego. Zanim jego energia kinetyczna została wytracona, tramwaj pchał auto Grzegorza najpierw po asfalcie, potem poza nim, aż oba pojazdy zatrzymały się na wyspie ronda.

Na szczęście w samochodzie miejsce pasażera było puste, Grzegorz miał zapięte pasy, tramwaj jechał powoli – nikomu nic się nie stało. Tylko dlaczego kierowca samochodu, poza tym że nie starczyło mu cierpliwości, aby prawidłowo skręcić w prawo z prawego pasa, to jeszcze tak się zagapił, że nie dostrzegł tramwaju?

Po całym zdarzeniu przyznał, że ze względu na korek pojechał inną niż zwykle trasą. Bardzo rzadko tamtędy jeździł i po prostu się zagapił, a do tego się śpieszył. Twierdził ponadto, że podczas deszczu nie zauważył zatopionych w asfalcie torów tramwajowych i zwyczajnie się ich tam nie spodziewał. Spodziewał się natomiast przejścia dla pieszych i to na nim zamierzał skupić uwagę, bo przez pasy przejeżdżają często rowerzyści i zawsze stara się na nich uważać.

Moglibyśmy w tym miejscu napisać wiele o tym, co kierowca mógł zrobić, aby uniknąć kolizji z tramwajem i jakie popełnił błędy. Spróbujmy jednak podejść do tematu mniej konwencjonalnie. Zastanówmy się, jaka umiejętność, której zabrakło w opisywanej sytuacji drogowej, mogłaby uratować auto przed wizytą u blacharza.

Grzegorz wspomniał, że nie zauważył torów tramwajowych, zatopionych w asfalcie. To sugeruje, że może on być kierowcą, który niewiele uwagi przywiązuje do obserwacji jezdni. A jezdnia to przecież cenne źródło informacji, a nie tylko dziury, które chcemy omijać.

Można ze sporym prawdopodobieństwem założyć, że Grzegorzowi często zdarza się przegapić nie tylko tory, lecz także znaki poziome, które przecież malowane są na asfalcie. Jeżeli ktoś nie wyrobił sobie odruchu obserwowania jezdni, to tym bardziej łatwo jest mu coś przeoczyć w deszczowy dzień, kiedy znaki poziome są słabiej widoczne. Nawet tory tramwajowe.

Może to dość niespodziewany wniosek z tego opisu kolizji, ale jeżeli ktoś nie spodziewa się torów tramwajowych wzdłuż jezdni, a zamierza je przeciąć, skręcając w prawo, to obserwacja nawierzchni drogi może go uratować przed zderzeniem z nadjeżdżającym tramwajem.

Drugi wniosek jest taki, żeby w nowej dla siebie okolicy chociaż spróbować – mimo pośpiechu – jechać wolniej i ostrożniej. A przy tym wykazać więcej pokory do tego, co może nas spotkać, bo nie wszystko możemy wiedzieć. Jeżeli kierowca będzie absolutnie pewien swojej wiedzy o tym, że wzdłuż jezdni nie ma torów tramwajowych, to nie będzie uważał na tramwaj. Chyba, że go akurat zobaczy.

Jest jeszcze jedna dość przykra sprawa. Jeżdżąc po Warszawie bez trudu można zaobserwować tramwaje ruszające z przystanku i wjeżdżające na skrzyżowanie wtedy, kiedy światło zmieniło się właśnie na czerwone (oczywiście mówiąc w cudzysłowie, bo sygnalizatory dla pojazdów szynowych wyglądają inaczej). Motorniczy tramwajów widocznie mają świadomość tego, że ich sygnalizacja działa z wyprzedzeniem – sygnał zakazujący wjazdu za sygnalizator zapala się wcześniej, aby ciężki tramwaj zdążył wyhamować – i wjeżdżają na skrzyżowanie, korzystając z okazji, że inne pojazdy mają jeszcze zielony sygnał. To bardzo ryzykowne i wstyd, że pojazdy komunikacji miejskiej w stolicy prowadzone są w taki sposób. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca.

Jeżeli macie swoje sposoby na to, aby nie przegapić tramwaju na skrzyżowaniu, piszcie - to jest właściwe miejsce, aby podzielić się nimi z innymi kierowcami.