Kiedy drzwi klimatyzowanego lotniska rozsunęły się przed nami i zrobiliśmy niepewny krok naprzód, opuszczając przyjemną krainę chłodu, poczuliśmy intensywny zapach przygody, który wypełnił nozdrza wilgotnym powietrzem, a skórę pokrył obfitymi stróżkami potu. Lekko zamroczeni tym nagłym uderzeniem upału, łapczywie chwytaliśmy oddech, czym prędzej zdzierając z siebie zbędne części garderoby (do samolotu wsiadaliśmy ubrani w polaryi puchówki...). Malezja gorąco nas przywitała, z miejsca budząc naszą sympatię i fascynację. Im dłużejw niej przebywaliśmy, tym intensywniejsze były te uczucia. Przepojone ostrymi zapachami azjatyckich potraw, gotowanych wprost na ulicy, oraz specyficznym dymem papierosów Kuala Lumpur, Kuala Terengganu owiane bryzą Morza Południowochińskiego czy tętniąca niewidzialnym życiem dzikich zwierząt dżungla - wszystko to było nowe, egzotyczne i niezwykle pociągające. Tak z pewnością grudniową wyprawę do Malezji wspominać będą polscy zawodnicy, którzy wybrali się w daleką podróż wcześniej wysyłając statkiem samochody, aby wystartować w rajdzie Rainforest Challenge (RFC).Egzotyczny rajd przed wieloma laty odkryło małżeństwo Mareki Agnieszka Janaszkiewczowie, kórzy w tym roku wystartowaliw nim już po raz siódmy, a wrazz nimi rekordowa liczba polskich reprezentantów - załogi aż 9 samochodów i dwóch quadów. Dla większości z nich była to pierwsza wizyta w Azji, która w pełni ich oczarowała. Niestety, za to rozczarowała ich sama impreza, która- reklamowana jako "najbardziej międzynarodowy rajd przeprawowy na świecie" - w wyniku kłopotów organizacyjnych nie spełniła pokładanych w niej oczekiwań. Początek zapowiadał się wyśmienicie. Dwudniowy prolog był trudnym wyzwaniem, na które złożyło się 10 oesów. Formuła rajdu zakłada bowiem przejazd przez dżunglę oraz rywalizację na czas na wyznaczonych odcinkach specjalnych - krótkich, sprowadzających się zwykle do jednej przeszkody. W RFC wygrywa ten, kto okaże się najszybszy na oesach (100 pkt. za wygraną, następni: 95 pkt, 90, 86...) i zarazem pokona najtrudniejszy fragment trasy- sławną "Strefę Mroku" (Twilight Zone). Prolog zgromadził tłumy kibiców, którzy rozpierzchli się, gdy nad zawodników nadciągnęła tropikalna ulewa. Pierwsza z wielu, które doświadczyły ich w czasie trwania rajdu... No, ale w końcu to "lasy deszczowe"! Drugiego dnia rozgrywania prologu rzucało już żabami na dobre. Przywodziło to na myśl wspomnienie ubiegłorocznej edycji rajdu, kiedy to nieustające opady deszczu wywołały powódź i odcięły zawodników od cywilizacji. Wtedy zaczęło laćw połowie zawodów. Jak będziew tym roku, skoro ulewa dręczyła nas już na starcie?Niezrażona przemokniętymi do suchej nitki ubraniamii zabłoconymi autami kolumna rajdowców po prologu ruszyław kierunku dżungli, mijając po drodze zalane już wioski. Po zmierzchu zjechaliśmy z asfaltui zanurzyliśmy się wśród palmi bambusów. Deszcz ustawał tylko na moment, zamieniając trasęw błotnistą ścieżkę z megakoleinami. W rezultacie kolumna szybko się zatrzymała - jeden z podjazdów okazał się zbyt trudny dla pojazdów wsparcia i wozów prasowych, a nawet niektórych rajdówek. Powstało spore zamieszanie organizacyjne, które doprowadziło do rozdzielenia się uczestników rajdu. Słabsze auta wróciły na skraj dżungli, podczas gdy reszta - nierzadko przez całą noc - heroicznie walczyła, aby dotrzeć do obozu, gdzie miały się odbyć kolejne oesy. Ich wysiłek poszedł jednak na marne - odcinki zostały odwołane,a po dniu spędzonym w dżungli organizator zarządził odwrót. W międzyczasie część sędziów przygotowała nowe oesy w okolicach obozu dla tych, którzy dżungli nie zdobyli. Po pełnym przygód powrocie do cywilizacji, rajdowcy jednak przejechali bokiem, nie mając pojęcia o czekających na nich próbach. Ujawniła się jedna z najpoważniejszych bolączek tegorocznej edycji rajdu - brak odpowiedniej komunikacji między organizatorami. Nieodzownych niestety w tym regionie telefonówi modemów satelitarnych więcej było w obozie Polaków niż wśród producentów rajdu. Niedostatki organizacyjne (tylko 3 oesy w czasie kolejnych kilku dni, ponad stukilometrowy transfer drogami asfaltowymi zamiast przejazdu przez dżunglę) wszystkim miała wynagrodzić przeprawa przez Strefę Mroku. Trasa od startu była ciężka, a już pierwszy blotnisty podjazd - ponadkilometrowy, pokonywany w strugach padającego deszczu - dawał wyobrażenie, jak trudna i satysfakcjonująca mogłaby być walka z dziką naturą. Mogłaby być, bowiem po przejechaniu zaledwie 10 km (z zapowiadanych 50 km) pierwsza grupa zawodników dotarła do... skautów wysłanych, aby utorować trasę ze zwalonych drzew i rosnących bambusów. Dalsza droga nie została na czas przygotowana na przejazd samochodów i w rezultacie znów zapadła decyzja o odwrocie! Rozczarowanie zawodników, również miejscowych, sięgnęło zenitu i nie ukoiły go 4 kolejne oesy rozegrane w przedostatnim dniu zawodów. Tłumaczenia organizatora, że przygotowania utrudniły mu długotrwałe ulewy, niewielu udobruchało... Grzechów na sumieniu miał dużo więcej. Polakom na osłodę pozostało cieszyć się z 8. miejsca Jacka Ambrozika i Mariusza Borowskiegow "generalce" i zarazem pierwszego w klasie aut z silnikami o pojemności poniżej 2,0 l. Nagrodę dla "najbardziej wyjątkowego auta 4x4" otrzymali Rafał Płucienniki Maurycy Wolny za pomoc w wydostaniu z przepaści samochodu, który zrolował tam w czasie nocnej przeprawy. Zgrzytem na rozdaniu nagród było przemilczenie startu naszych kierowców quadów - Mariusza Kulaka i Rafała Wójcińskiego, którzy dali pokaz wspaniałej jazdy, a potraktowani zostali jako zwykli turyści. Najbardziej zadowolony z wyprawy do Malezji był zaś duet Mariusz Oparcik - Włodzimierz Babicz, który po zakończeniu zawodów wyruszył na kołach w drogę powrotną do kraju. To dopiero będzie challenge!
Rainforest Challenge 2008 - Nienasycenie
Atrakcyjny pod względem turystycznym i rozczarowujący w aspekcie sportowym - Rainforest Challenge 2008 miał smak słodko-gorzki