Trochę długo musiałem przekonywać Ewę, bo jak zwykle marudziła, że trzeba wszystko zaplanować, że praca, że musi jakiś artykuł skończyć, że to, że tamto. Jednak wiedziałem, że się da przekonać. Bo dobrze wiem, iż kocha podróże, kocha wszystko co nowe, chce zobaczyć, dotknąć i poczuć wszystko sama. To jest jej żywioł.Jak na mnie to jest trochę mało spontaniczna, bo każdą podróż musi dokładnie zaplanować z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym … ale da się przeżyć. Uwielbia podróżować oczywiście nie sama, bo ze mną i z Julką. To pierwsza "poważna" podróż Julki.Julka jak się dowiedziała, że jedziemy, pobiegła do pokoju, po czym po 10 minutach wyszła i z powagą stwierdziła, że "jest gotowa na podbój świata, że spakowała wszystko co będzie jej zbędne i niezbędne".Zaczynając jednak opowieść od początku, to na pomysł upragnionej podroży życia wpadłem po tym jak kupiliśmy wreszcie wymarzone auto rodzinne. Zanim zdecydowałem się moja Ewa, jak zwykle w przypadku większego zakupu, zrobiła skrupulatny przegląd wszystkich możliwych aut w tej klasie, przeanalizowała wszystko od strony wizualno-użytkowej a dla mnie jako fanatyka samochodów zostawiła analizę parametrów technicznych. No i tak po kilkunastu dniach zbierania prospektów, porównywania, dyskutowania zdecydowaliśmy się. Julka chciała koniecznie auto z panoramicznym dachem bo stwierdziła, że "będzie mogła oglądać niebo, ptaszki a w nocy gwiazdy i że wcale nie będzie jej potrzebny namiot i że jak pojedziemy na biwak to ona będzie spała w samochodzie". Ewa (jak to racjonalistka) zwróciła uwagę, iż auto musi posiadać bardzo dużo różnych dodatków, schowków, prostej w obsłudze elektroniki i że koniecznie musi być bezpieczne (obowiązkowo poduszki i kurtyny powietrzne). Musi mieć ładny opływowy kształt i ładny kolor. Oczywiście zwróciła uwagę (jako zawodowy chemik), że nasze auto musi być ekologiczne i nadawać się do recyklingu oraz spełniać najbardziej surowe normy emisji paliw. Ja natomiast wiedziałem, że tylko wysokoprężny Common Rail będzie gwarantował wyjątkowo niski poziom zużycia paliwa i emisji CO2 oraz (czego nie powiedziałem Ewie) dzięki wysokiemu momentowi obrotowemu możliwe są duże przyspieszenia - tzw. bezpieczeństwo aktywne, znaczenia którego Ewa nigdy nie rozumiała. Ja jednak mimo tego miałem jednak wiele wątpliwości. A to wiszący nad nami kredyt na mieszkanie, a to marne zarobki. Dlaczego proza życia ucina skrzydła marzeniom? Kilka dni rozważania, dyskusji i Ewa mnie przekonała. Mówiła: "kiedy jak nie teraz mamy zwiedzać świat? Kiedy jak nie teraz mamy pokazać Julce jego piękno? A pieniążki? Jakoś zarobimy. Damy radę…Pieniądze jednak to nie wszystko". No i kupiliśmy rodzinne auto na długie cudowne wojaże. Julka od razu wskoczyła do samochodu i z detektywistyczną precyzją sprawdziła każdy zakamarek, po czym stwierdziła, iż samochód "jest super, bo ma tak duży bagażnik, że będzie mogła na wszystkie wycieczki wozić całe swoje pluszowe zoo i że z tyłu ma tyle miejsca że może nawet robić fikołki…oczywiście nie podczas jazdy"Sen z Copernicus-em…Pierwsza noc. Nasze nowe auto stało w garażu. Wtedy właśnie pomyślałem sobie, że wreszcie mogę spróbować zrealizować przygodę, o której marzyłem od zawsze. Już tej nocy zacząłem układać sobie w myślach plan podróży ..… podróży przez 3 kontynenty. Chciałem pokazać "na żywo" Ewie, a przede wszystkim Julce trochę piękna tego świata, zabytki i kulturę różnych narodów. Do realizacji mego szalonego pomysłu miałem wszystko: przede wszystkim nasze nowe auto, bez którego moje marzenie nadal pozostałoby w sferze pragnień. Po drugie zestaw przewodników Copernicus, które prawdę mówiąc znałem już na pamięć. Wielokrotnie z Ewą podróżowaliśmy palcem po mapach zawartych w tych bogatych merytorycznie przewodnikach, czytaliśmy wszystko od deski do deski, podziwialiśmy piękne zdjęcia pięknych miejsc i… zaznaczaliśmy wszystko co chcielibyśmy kiedyś zobaczyć. I to kiedyś właśnie nadeszło. Po trzecie za tydzień zaczynaliśmy nasze upragnione urlopy, więc tylko wsiadać i jechać. Wiedziałem jednak, że zanim powiem o swoim planie moim dziewczynom, najpierw muszę napisać DOBRY SCENARIUSZ PODRÓŻY i przedyskutować całość z Ewą. Wiedziałem, iż nie jest to dwudniowy wyskok w Bieszczady, gdzie zorganizować się i spakować można w 15 minut, tylko wyprawa, która musi mieć "ręce i nogi". Dlatego, nazajutrz rano, w sobotę, po odwiezieniu Ewy do pracy (miała jeszcze jakiś ostatni egzamin dla zaocznych studentów) i podrzuceniu Julki do Babci (żeby nie przeszkadzała mi za bardzo, a przede wszystkim żeby mogła odwiedzić kota Pirata, bo się jej przyśniło, że Pirat strasznie za nią tęskni i jeśli go dziś nie zobaczy to "będzie smutna cały dzień a może i nawet się rozpłacze") postanowiłem napisać plan podróży. Zdjąłem więc z półki wszystkie systematycznie zbierane przewodniki Copernicus, mapy oraz uruchomiłem wyobraźnię i… Internet. Postanowiłem zrobić ogólną mapkę podróży z zaznaczoną trasą oraz w miarę starannie i szczegółowo rozpisać dzień po dniu naszą wycieczkę. Ogólna mapa podróżyŁódź-Piotrków Trybunalski-Częstochowa-Katowice-Cieszyn (granica PL-CZ)-Cadca-Żylina-Zwoleń-Sahy-Parassapuszta (granica CZ-HU)-Budapeszt-Szeged (granica HU-YU)-Horgos-Novi Sad-Belgrad-Nisz-Kałotin (granica SE-BG)-Sofia-Kapitan Andreevo (granica BG-TR)-Istambuł-Canakkale-Izmir-Efez-Denizil-Pamukkale-Fethiye-Myra-Antalya-Side-Alanya-Anamur-Adana-Iskenderun-Reyhanli/Bab al. Hawa (granica TR-SY)-QalAt Samaan-Aleppo-Hamah-Palmira-Damaszek-Ar Ramsa (granica SY-JO)-Amman-Kerak-Petra-Wadi Rum-Aqaba (granica JO-EG)-Sharm El Sheikh-Abu Zanima-Sidr-Suez-Za'farana-Ras Gharib-Hurghada-Port Safaga-Qena-Qus-Luksor-Qus-Qena-Sohag-Asyut-ElMinya-Bani-Suw-Suwaif-Fajum-Giza-Kair-Aleksandria (granica EG-IT, prom)-Neapol-Wenecja-Gorycia-Triest-Lublana-Maribor-Graz-Wiedeń-Bratysława-Łódź I tak po kilku godzinach planowania, liczenia, zadowolony z wykonanej pracy przedstawiłem swoje plany na wieczornej kolacji. Reakcja była o wiele lepsza niż przypuszczałem. Plan podróży spodobał się Ewie (o Julce to już nawet nie wspomnę). Postanowiliśmy wyruszyć za tydzień w sobotę a cały tydzień przeznaczyć na robienie ostatnich zakupów i załatwienie niezbędnych formalności związanych z podróżą a więc wiz, winiet, ubezpieczeń zdrowotnych itp.Przed wyjazdem …W przeddzień wyjazdu wszystko było już prawie gotowe. Julka oczywiście musiała zabrać wszystkie "niezbędne" zabawki. Oj było trochę tego. W dzień wyjazdu wstaliśmy z Ewą wcześnie rano (nie mogliśmy spać z wrażenia) i ja poszedłem wpakować cały bagaż a Ewa zajęła się przygotowaniem jakiegoś prowiantu na drogę. Wg mojego planu nie mieliśmy dziś zbyt dużo kilometrów do pokonania, bo chcieliśmy odwiedzić przyjaciół w Katowicach i u nich przenocować. Nawet się nie spodziewałem jak szybko zapakowanie bagażnika. Zmieściło się wszystko i nawet mogłem jeszcze wziąć swój sprzęt do nurkowania. Cudownie - pomyślałem. Oczywiście nie zapomniałem o foteliku dla Julki -będzie dzięki temu bardziej bezpieczna. A także upewniłem się czy moje Navigo, z którym jeździłem od kilku lat w moim poprzednim aucie ma potrzebne aktualizacje. Mimo ułożonego planu podróży, nie wyobrażałem sobie podróży bez NAVIGO Professional Plus Europa. Chcę mieć pewność, że zawsze dojadę w wybrane miejsce. Tak więc wszystko była dopięte na ostatni guzik. Ewa postanowiła, że będzie pisała codziennie krótkie relacje z naszej wyprawy a po powrocie uzupełni zdjęciami i … wspomnienia będą mogły wrócić kiedy tylko będziemy chcieli. Wiedziałem, że to wspaniały pomysł. Tak właśnie powstały "Kartki z podróży" autorstwamojej Żony wzbogacone o fotki z naszej wyprawy. Oczywiście nie dało się opisać wszystkiego co się zobaczyło i przeżyło, bo to zostaje w sercu. Piękno odwiedzanych miejsc w każdej chwili może powrócić. Wystarczy sięgnąć do przewodników Copernicus-a i … przeżyć wszystko na nowo, bo wszystkie wspomnienia i przygody zostały w naszej pamięci.Kartki z podróżyDzień 1 Auto spakowane. Julka pożegnała się z Piratem. Uściskaliśmy Rodziców i w drogę. Postanowiliśmy prowadzić auto na zmianę. Polskie drogi są niestety fatalne - pełne dziur i kolein. Prawdziwy test dla naszego auta już na samym początku podróży. Ale dla naszego autka to pestka, ponieważ doskonale dobrane zawieszenie nie daje "odczuć" nierówności nawierzchni oraz pozwala szybko pokonywać zakręty bez niebezpiecznych przechyłów. Pod Częstochową złapał nas deszcz. A auto po prostu automatycznie włączyło światła i wycieraczki !!! Niesamowite wprost. Julka stwierdziła, że "nasz samochód jest magiczny". Dotarliśmy do Częstochowy. Trafiliśmy na Starówkę. Tutejsza Starówka nie ma nic wspólnego z innymi starówkami wypełnionymi kolorowymi, wypieszczonymi domkami. To raczej dzielnica starych domów, często zapuszczonych, zamieszkanych przez ubogich ludzi. Wydawało mi się jakby aż nie pasowała do tak dużego i słynnego miasta. Aleja Najświętszej Marii Panny to główna ulica, łączy Stare miasto z Jasną Górą. Jest to bardzo ludne miejsce, tędy idą pielgrzymki i tu Częstochowianie robią zakupy, tędy też podążamy i my. Aleja jest szeroka ma chodniki po bokach i równocześnie szeroki pas między jezdniami, gdzie można chodzić, albo usiąść na ławeczce obserwując tłum. Aleja jest oczywiście dokładnie wytyczona na klasztor, tak że gdy już się na niej jest, zawsze ma się w perspektywie ten zasadniczy punkt Częstochowy. Jasna Góra to duży zespól klasztorny, cenny dzięki swym budowlom i obiektom tam zgromadzonym. Dla wielu ludzi jest to głównie przeżycie religijne, to widać po twarzach, po zachowaniu, że to nie taki zwykły zabytek do zwiedzania. Byliśmy też i w kaplicy gdzie jest Cudowny Obraz. Często jest zasłonięty. Najwyraźniej Matka Boska chciała byśmy na nią zerknęli, była odsłonięta, akurat obywała się w kaplicy msza i to po wietnamsku.Dzień 2Dzisiejszy cel to Budapeszt. Dzień jest słoneczny. Ten nasz samochód jest niesamowity. Zapamiętuje indywidualne regulacje wyposażenia: ustawienie lusterek bocznych, fotela … i gdy wsiadłam dziś rano za kierownicę auto samo się do mnie dopasowało. Po prostu rewelacja! Droga przebiega spokojnie. Dziś prowadzę ja, Marcin podziwia świat z fotela obok kierowcy przez wspaniały panoramiczny dach naszego auta. Julka w czasie drogi trochę stęskniona za swoimi kolorowankami postanowiła rozłożyć kredki i porysować. Umożliwił jej to mój fotel, który na swoim oparciu ma funkcjonalny, składany stoliczek - taki jak w samolotach.Budapeszt zrobił na mnie niezapomniane wrażenie. Na wzgórze zamkowe wchodzimy głównymi schodami koło Halaszbastya, na zatłoczony plac przy kościele św. Matyjasa z pomnikiem św. Isztvana. Robimy parę zdjęć mostów na Dunaju i przeciwległego brzegu z parlamentem z punktu widokowego przy Baszcie Rybackiej. Uwalniamy się od tłumów i rozpoczynamy rundę uliczkami wzgórza zamkowego. Wszystko tu jest zabytkiem. Widoki z murów piękne, bo nie widać stąd nowoczesnej zabudowy. Kończymy przy Pałacu Królewskim, obecnie Muzeum Narodowe. Wzgórze Gellerta z pomnikiem kołchoźnicy trzymającej liść palmy(czyli pomnik Wolności) podziwiamy z daleka. Jeszcze nie jesteśmy w transie, żeby zaliczać wszystkie ciekawe miejsca po drodze. Przez Most Elżbiety przechodzimy do Pesztu, wędrujemy wzdłuż Vaci utca, przez Vorosmarty ter, Ersebet ter i dalej aż do parlamentu. Stąd nadbrzeżem do mostu łańcuchowego i z powrotem do Batthyany ter. Zajęło to nam cały, gorący dzień. Przy takiej pogodzie nie chce się przebywać w dużym mieście. Jutro jedziemy dalej na południe.Dzień 3Belgrad to kolejne miasto w czasie naszej wyprawy. Marcin więc mknął od rana autostradą M5 w kierunku Szegedu. Dzisiejszy dzień podróżowania był pod znakiem wykładów Marcina na temat silników, jakiś momentów i sprężarek. Julka zasnęła, po tym jak godzinę wpatrywała się w niebo przez panoramiczny dach, ja słuchałam "wykładu". Jak to nauczyciel zaczął mi tłumaczyć coś o silniku. Że ten Common Rail w naszym autku jest super, że komfort jazdy po autostradzie połączony ze znakomitym prowadzeniem się auta to prawdziwy luksus podróżowania oraz, że wysokoprężny silnik Common Rail optymalizuje zużycie paliwa i obniża poziom hałasu pracy silnika.Tłumaczył mi, iż tak znakomita sprawność naszego auta to właśnie zasługa silnika. I jeszcze się zachwycał jakimś momentem ... chyba obrotowym. Ja nie bardzo wiedziałam o co chodzi, ale słuchałam, bo wiem z jaką pasją potrafi o tym opowiadać, zresztą przecież zawsze wiedziałam, iż jestem jego drugą miłością, bo pierwszą są… samochody. Belgrad, stolica Serbii i Czarnogóry ma około 2 mln mieszkańców, nie jest to mało. Zaraz po wjeździe do tego kraju z Węgier, uderzyła nas różnica w klasie samochodów. Madziarzy, tak pewnie jak i u nas jeżdżą w większości maszynami nowszymi, sprowadzonymi z Niemiec czy Włoch. W Serbii nadal króluje Yugo i Zastava, choć nie brakuje też naszych małych fiatów. Weekendowe ulice mimo pogody niesprzyjającej pełne są pogodnych ludzi. Belgrad tętni jednak życiem. I choć widzimy zniszczone natowskimi bombami budynki, mieszkańcy zdają się żyć już czym innym. Gdy wybieramy się na przejażdżkę statkiem po rzecze Sawie przy brzegu, na barkach widzimy mnóstwo restauracji, nocnych klubów i dyskotek, były letniskowe domki z parkującymi przy nich motorówkami. Miasto robi sympatyczne wrażenie, spacerowe deptaki, lody, parasole, napisy po połowie - cyrylicą (to tradycja) i łacinką (to wygoda), piekarnie na każdym rogu, ze wspaniałym burkiem (nazwa niezbyt komercyjna, ale jest to niezwykle tu popularna turecka potrawa, coś jak ciasto francuskie z nadzieniem z sera, mięsa lub grzybów, podawana z jogurtem, tłuste i pyszne). Dzień 4Dziś mieliśmy fajną przygodę. Cel dzisiejszy to Sofia. Wyjechaliśmy jak zwykle po śniadaniu.Dojechaliśmy do Niszu, gdzie podziwialiśmy dorzecze pięknej Niszawy. W drodze do Sofii zatrzymała nas … dwójka polskich studentów. Stali przy drodze z tabliczką POLAND -> SOPHIA. Byli to typowi autostopowicze. Oczywiście pamiętając nasze czasy studenckie i wrażenia jakie niosło za sobą podróżowanie autostopem, nie wahaliśmy się ani chwili. W sekundzie byliśmy już w piątkę w naszym rodzinnym aucie. Ania i Piotrek (nasi nowi znajomi) opowiadali nam o swoich "autostopowych" przeżyciach i zabawiali Julkę, która była bardzo z tego powodu szczęśliwa. Na zewnątrz było bardzo gorąco. Dzisiejszy dzień był chyba pierwszym tak upalnym dniem podróży. Nam jednak to nie przeszkadzało, ponieważ automatyczna klimatyzacja w naszym aucie uwzględnia, dzięki czujnikom nasłonecznienia, panującą na zewnątrz temperaturę, co ułatwiło utrzymanie we wnętrzu ustawionej przez Marcina temperatury. Orzeźwiająca świeżość wewnątrz naszego "4-kołowego członka rodziny" była nieocenionym komfortem. Po przybyciu na miejsce razem z naszymi znajomymi zwiedziliśmy Sofię. Przeszliśmy najbardziej standardową trasę polecaną przez przewodnik wydawnictwa Copernicus. Stolica Bułgarii nie jest najpiękniejszym miastem, więc nie zdecydowaliśmy się zostać na dłużej. Najbardziej podobała się nam cerkiew rosyjska św. Mikołaja, Żensky Pazar oraz sztandarowy zabytek Sofii - Sobór Aleksandra Newskiego i plac wokół niego, gdzie widzieliśmy próby do parady wojskowej z okazji przyjazdu grupy oficjeli z Chin.Dzień 5Wyjechaliśmy jak zwykle rano. Mieliśmy dziś dotrzeć do miasta, które zawsze podziwiałam tylko w przewodniku o Turcji i o którego zwiedzeniu zawsze marzyłam - Stambuł.Bez problemów dotarliśmy do Kapitan Andreevo - przejścia granicznego między Bułgaria a Turcją. I tu trafiła nam się szczegółowa kilkugodzinna kontrola graniczna. Pech. Musieliśmy wszystko wypakować, zdenerwowałam się, że będziemy się pakowali kilka godzin, ale w niespełna dwadzieścia minut wszystko znów było poukładane. I znów ruszyliśmy w drogę. Wjeżdżamy do Stambułu, straszny ruch i gdzie nie spojrzeć widać meczety. Zaparkowaliśmy auto bez większego problemu w jednej z uliczek. Stambuł jest magicznym miastem leżącym na pograniczu Europy i Azji. Pierwszą atrakcją była Cysterna Bazylikowa, zbudowana za czasów Justyniana w 532r, aby zaspokoić rosnące zapotrzebowanie miasta na wodę (80 tys. m3), była też przydatna podczas licznych oblężeń. Dach cysterny podtrzymuje 336 8-metrowych kolumn. Obecnie we wnętrzu rozlega się cicho muzyka klasyczna, ściany i kolumny są dyskretnie podświetlone, szczególnie w miejscach gdzie woda utworzyła piękne zielone zacieki lub pozostały jakieś bizantyjskie zdobienia (np. głowa Meduzy podtrzymująca jedną z kolumn). Miejsce robi wrażenie i jest niepowtarzalne. Później poszliśmy do Hagia Spohia (dłuuuga kolejka po bilety). Hagia Spohia, czyli Kościół Mądrości Bożej uchodzi za jedno z największych osiągnięć architektury światowej. Została wyświęcona w obecności Justyniana Wielkiego w 537r. Jej wnętrze zaprojektowano jako odbicie nieba na ziemi. Charakteryzuje się ogromną kopułą i pozornym brakiem jakichkolwiek podpór. Na galeriach znajdują się piękne IX w mozaiki przedstawiające Chrystusa i Matkę Boską w otoczeniu bizantyjskich cesarzy i ich żon. W XV w. Osmanowie zamienili chrześcijańską świątynię na meczet, dobudowali minarety i ablucyjne fontanny, a także charakterystyczny dla każdego meczetu mihrab i minbar (kazalnica dla imama). W 1935 r. Ataturk uczynił ze świątyni muzeum. Naprzeciw Hagia Sophia, przy placu Sułtanahmet stoi druga najważniejsza budowla miasta - Błękitny Meczet (lub meczet Sułtana Ahmeta). Swą nazwę zawdzięcza dekoracji z płytek ceramicznych z Izniku w kolorach błękitu i zieleni (są one jednak niewidoczne dla zwiedzających turystów). Świątynię można zwiedzać (bezpłatnie) po za godzinami modłów, przewalają się przez nią prawdziwe tłumy, zarówno turystów jak i wiernych. Jest cudnie, gdy marzenia się spełniają. Dzień 6Pobyt Turcji postanowiliśmy wydłużyć i przeznaczyć poza zwiedzaniem na słodkie leniuchowanie. Dlatego codziennie przejeżdżaliśmy niewielkie odcinki trasy, spędzając resztę dnia albo na zwiedzaniu albo opalaniu Pierwszy nocleg mieliśmy w położonej ok. 300km od Stambułu - Canakkale. Po drodze przejeżdżamy przez przepiękny ogromny most nadcieśniną Bosfor, łączący Europę z Azją. Byliśmy już na innym kontynencie - w Azji. Ze względu na to, iż trochę późno wyjechaliśmy ze Stambułu, nie mogliśmy znaleźć noclegu i… przespaliśmy się w naszym domu na 4 kółkach. Julka zmęczona zasnęła bez żadnego nawet marudzenia a my … otworzyliśmy nasz panoramiczny dach i leżąc na wygodnie rozłożonych fotelach podziwialiśmy piękno tureckiego gwiaździstego nieba. Było bardzo romantycznie.Dzień 7Dzisiejszy cel to Efez. Po drodze uparłam się żeby koniecznie zobaczyć Asklepios (który był troszkę nie po drodze).No i widok był niezapomniany. Słynny Asklepios to starożytne uzdrowisko, założone przez lekarza Gamelana, urodzonego w Pergamonie. Wyglądał dosłownie jak Akropol! Mijamy Izmir i kierujemy się do Efezu. W Efezie jest co oglądać. Na Julce i na nas zresztą tez największe wrażenie robią starożytne latryny. Postanowiliśmy również odwiedzićznajdujące 8km dalej miejsce, w którym mieszkała Maryja. To mały, skromny domek położony na wzgórzu. Dzień 8Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń.Mieliśmy w planach zobaczenie Pamukkale - miejsca wycieczek wszystkich turystów odwiedzających Turcję. Mijamy więc po drodze miejscowość - Myra, gdzie na małym targowisku robimy zakupy wzbudzając zainteresowaniemiejscowych kupców. Zwiedzamy kolejny rzymski teatr i znajdujące się w nim wyryte w skale grobowce licyjskie. Jak powiedziałam Julce, że dziś odwiedzimy miasteczko prawdziwego św. Mikołaja to nie posiadała się ze szczęścia. Domek był podobny do budowli starożytnych. Pamukkale jest miejscem o bogatej historii i niesamowitej przyrodzie. Urokliwe wapienne kaskady "Bawełnianego Zamku", kąpiel w leczniczych wodach basenu Kleopatry i spacer główną ulicą Hierapolis - nie zapomnimy tego nigdy.Dzień 9Dziś docieramy do Antalyi i …. leniuchujemy cały dzień na plaży a wieczorem wybieramy się na spacer do tętniącego życiem centrum. Dzień 10 Jest bardzo gorąco (klimatyzacja czyni cuda !!!!) Zresztą Marcin mówi, iż automatyczna klimatyzacja ogranicza starty energetyczne układu i wpływa tym samym na mniejsze zużycie paliwa. A co do paliwa. To za każdy razem, gdy tankowaliśmy auto nie mogliśmy wyjść z podziwu, iż wykazuje tak małe spalanie. Marcin powiedział, że układ kierowniczy ze zmiennym wspomaganiem poza tym, iż gwarantuje doskonałą zwrotność i bezpieczeństwo, to przyczynia się jeszcze do zmniejszenia zużycia paliwa.Przed południem docieramy do Alanyi. Tłok, ścisk, pełno turystów. Julka jak zwykle w najmniej oczekiwanym momencie zechciała misia, który był schowany w bagażniku. Ja oczywiście marudziłam, żeby dała spokój z misiem, ale Marcin w sekundę otworzył tylna szybę bagażnika i Julka już stała szczęśliwą obejmując misia Mariana. Dzień minął pod kryptonimem słodkie lenistwo na plaży ;P Alanya to typowe turystyczne miasteczko. Na plaży słychać było głównie Polaków, Czechów i Niemców. Piękne hotele dodają temu miejscu wiele luksusu. Co jeszcze zapamiętamy z Turcji? ... niesamowicie smaczną kuchnię. Te prawdziwe kebaby, i ten pyszny orzeźwiający Ajran! Ech ślinka leci.Wieczorem pojechaliśmy do tureckiego marketu zrobić jakieś zakupy (jedzenie, napoje) na jutrzejszą drogę.Dzień 11Dzisiejszy kierunek to Qal At Samaan w Syrii. Przemieszczamy się wiec do Iskenderun. Wg Marcina to już blisko granicy syryjskiej. Ja tam jednak wolę się upewnić czy dobrze jedziemy i z nieocenioną pomocą przychodzi mi system nawigacji satelitarnej GPS, dzięki któremu wiem, że dojedziemy sprawnie do wyznaczonego celu. Po drodze mijamy góry Taurus. Widoki zapierają dech w piersi. Ośnieżone szczyty kontrastujące z zielenią w dolinach. Po prostu cudo. W przewodniku wyczytałam, iż niektóry szczyty maja ponad 3000 m wysokości. Ja oczywiście wszystko filmuję i robię zdjęcia. Na granicy koszmar. Wypełniany tony papierowych druczków. Wszyscy krzyczą…. Nie wiadomo dlaczego celnicy (trochę dziwni, bez mundurów, ubrani po cywilnemu) mówią, że ubezpieczenie samochodu wykupione w Polsce nie obowiązuje w Syrii i że musimy wykupić nowe. Kosztowało nas to 100$ (chyba wliczyli bakszysz dla wszystkich pracujących na zmianie celników!!!!!) Co kraj to obyczaj. Ja jak zwykle chciałam się wykłócać, ale Marcin powiedział, żebym dała spokój. Syria to jeden wielki plac budowy. Wszędzie rozkopy, nic nie skończone. A ludzie uśmiechnięci, nie przejmują się niczym. Docieramy w końcu do Qal At Samaan. A tam zadziwia nas piękna bazylika św. Szymona Słupnika. Dzień 12Dzisiaj dotarliśmy do Damaszku. Wyjechaliśmy z Qal At Samaan raniutko. W miejscowości Aleppo zwiedzaliśmy cytadelę. Żar leje się z nieba. A my mamy w naszym aucie mamy rześki chłodek i zimne napoju w schowku Z Aleppo ruszamy drogą przez Pustynie Syryjską do Palmyry. Julka znudzona (bo mówi, że nic nie ma poza piachem) ogląda bajki na DVD. My podróżujemy realnie a Julka multimedialnie.Wjeżdżamy do Palmyry i co widzimy? Ruiny. No takiej ilości ruin (rozciągają się na obszarze kilku kilometrów!) to nie widzieliśmy nigdzie. Widoki naprawdę fascynujące.Dzień 13Damaszek postanowiliśmy zwiedzić przed wyjazdem. Spośród wielu ciekawych miejsc zwiedziliśmy tylko meczet Omajjadów z grobem św. Jana Chrzciciela, dom Ananiasza, będący obecnie kościołem. Wyjechaliśmy koło południa. Jedziemy do Ammanu, przekraczając wAl Ramsa granicę syryjsko-jordańską. Do Ammanu docieramy późnym popołudniem. Amman to duże, tłoczne miasto. Mamy problem ze znalezieniem noclegu (wszyscy patrzą na nas jak na kosmitów), w końcu znajdujemy jakiś hoteli i po targowaniu (jak zwykle to moja działka) . Wieczorem idziemy na krótki spacerek.Dzień 14Dziś wyjątkowy dzień. Jesteśmy już "jedna nogą" na 3 kontynencie - Afryce, w najpiękniejszym miejscu, jakie do tej pory widzieliśmy i to które wzbudza najwięcej cudownych wspomnień - Egipt. Z Ammanu wyjechaliśmy tuż po śniadaniu, do granicy (Aquaba) dotarliśmy dość sprawnie, jednak odprawa była prawie tak koszmarna jak na przejściu w Kapitan Andreevo na granicy bułgarsko-tureckiej. Ale i tak nie popsuło to nam humorów. Dzisiejszy cel to Sharm El Sheikh - "Mekka turystyczna" Egiptu. Mimo przejechania kilkuset kilometrów czuliśmy się świetnie. Bez problemu znaleźliśmy hotel i … poszliśmy od razu zanurzyć się w Morzu Czerwonym. Coś fantastycznego Był już wieczór a woda wprost cudna.Poszliśmy na spacer do centrum. Oczywiście Egipcjanie nie dawali nam spokoju, nawołując i zapraszając a brzmiało to mniej więcej tak: "Hallo my friend, come to my shop" Dzień 15Dziś przeprawiamy się z Sharm El Sheikh do Suezu. Droga szybkiego ruchu, przemieszczamy się szybko. Ja cały czas obserwuję i filmuję piękne krajobrazy. Będzie co opowiadać jak wrócimy do domu . Suez - miejsce gdzie wjeżdżamy na 3 kontynent. Niesamowite uczucia, niesamowite widoki. Jesteśmy w Afryce! Dzień 16Dzisiejszy cel do Hurghada - turystyczna miejscowość na Morzem Czerwonym. Na zewnątrz skwar (już się przyzwyczailiśmy). Przez prawie cały czas podróży po lewej stronie mamy nasze ukochane Morze Czerwone. Dlaczego ukochane? Bo dopiero w silnie zasolonym Morzu Czerwonym nauczyłam się pływać. No i te rafy! Dobrze, że Marcin wziął sprzęt do nurkowania. W Hurghadzie byliśmy po południu. Jakieś 6km od centrum znaleźliśmy ładny i niedrogi hotelik. Od razu przebraliśmy się w stroje i hopsa do basenu a potem do morza!!! Wieczorem pojechaliśmy do Sakkali (centrum Hurghady). W Egipcie jeżdżenie nocą to horror!!! Wszędzie pełno busów z wyłączonymi światłami! Każdy tylko trąbił, migał światłami i jechał pod prąd!! Straszne. Ja nie wiem jak oni się wszyscy nie pozabijają jeżdżąc w taki sposób! Marcin włączył reflektory żeby lepiej widzieć i być widocznym, bo dosłownie między naszym hotelem a Sakkalą panowały prawdziwe ciemności egipskie - żadnych latarni, samochody z powyłączanymi światłami. Julka się bardzo wystraszyła, gdyż nie wiedziała co się dzieje. Ale w Sakkali już mogła podziwiać razem z nami całe mnóstwo sklepików. Oczywiście każdy sprzedawca namawiał nas żebyśmy kupili właśnie u niego. Najczęściej zachęcali do zakupu oryginalnych papirusów ( za 1 funta=60 groszy ;) ), oryginalnych (nie rozcieńczanych perfum ;) ). Byłam w swoim żywiole, bo uwielbiam się targować. I tak kupiliśmy dla naszych ojców paski skórzane po 10 funtów za sztukę (cena wyjściowa 60 funtów za sztukę), dla mam zestawy przypraw po 13 funtów (cena wyjściowa to 45 funtów) no i oczywiście "oryginalny" papirus dla Julki. Dzień pełen emocji…Dzień 17Ruszamy rano. Egipt to państwo policyjne i po zamachach na turystów, jedziemy do Luksoru w konwoju. Dziwni są ci Egipcjanie - wyprzedzają się (nawet autokary!) w obrębie konwoju. Pytanie: tylko po co? Najpierw zwiedzamy Karnak. Tu widać magię zabytków Egiptu. Tego nie sposób opisać… Jest pięknie. Gorąco okropnie - myśl że ok. 40 stp. C. Po drodze podziwiamy Kolosy Memnona, a w końcu docieramy do Doliny Królów. Przez 33 wieki przejmująca cisza zagadkowych korytarzy nie była zakłócana przez nikogo. Dopiero w 1922 roku słynny brytyjski egiptolog Howard Carter odkrył w tym miejscu Grobowiec Tutenchamona.Większość znalezionych, bezcennych skarbów znajduje się obecnie w British Museum w Londynie, jednak wiedziałam iż najsłynniejszą rzecz - Maskę Tutenchamona zobaczę już niedługo…Z wielką ulgą (tego dnia w Dolinie królów było 43 stopni Celsjusza!) wsiedliśmy do auta. Och te cudowne orzeźwienie! Zmęczeni, ale szczęśliwi znaleźliśmy mały hotelik. Popadaliśmy spać jak muchy Dzień 18Dziś wielka wyprawa. Ruszamy jeszcze przed wschodem słońca, żeby jak najszybciej dotrzeć do Kairu. To prawie 700km. Dobrze, że w naszym bagażniku jest tyle miejsca - zaopatrzyliśmy się w jedzonko i wodę i ruszyliśmy w drogę. Jechaliśmy raz w pustynnym słońcu, raz pośród gór, krajobrazy były rozmaite i zapadały głęboko w serce. Julka szybko znudziła się widokiem piasku. Usnęła w foteliku. Muszę stwierdzić, iż naprawdę byliśmy zaskoczeni zachowanie Julki w czasie naszej wyprawy. Czasem tylko troszkę pomarudziła, ale generalnie to się okazała zuch-dziewczynką .Do Kairu dotarliśmy wieczorem. Kair - największe miasto jakie do tej pory widzieliśmy. Tłok, smog i kilka milionów samochodów. Wprawdzie w Kairze nie był to taki koszmar komunikacyjny jak w Hurghadzie, ale i tak stwierdziliśmy, ze w Egipcie nie ma chyba szkół jazdy bo i tak każdy jeździ tak, jak mu się podoba. Zwiedzanie Muzeum Narodowego (musimy zobaczyć Maskę Tutenchamona) zostawiliśmy na dzień następny. Jednak nie mogliśmy wytrzymać i chęć zobaczenia jednego z Cudów Świata przezwyciężyła, dlategood razu skierowaliśmy się do Gizy, do piramid. Giza to w sumie taka dzielnica Kairu. Nie zapomnę jednego. Gdy jadąc ulicą, w smogu nagle się wyłonił ICH zarys. Coś niesamowitego. Zapiera dech w piersi. PIRAMIDY (Cheopsa, Chefrena i Mykerinosa) to naprawdę CUD ŚWIATA. Julce najbardziej spodobał się Sfinks. Naprawde niesamowity i tajemniczy… Żadne słowa nie opiszą tego co zobaczyliśmy dlatego kończę dzisiejsze zapiski Dzień 19Marcin zbudził nas wcześnie. Dziś mieliśmy w planach zwiedzanie Muzeum Narodowego. Na miejscu byliśmy ok. 10. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu, więc zobaczyliśmy tylko najważniejsze eksponaty, w tym niesamowitą Maskę Tutenchamona. Potem wskoczyliśmy do auta i w 3 godzinki byliśmy już w Aleksandrii. Nie mieliśmy za wiele czasu. Musieliśmy za 2 godziny być na promie płynącym do Europy. Aleksandrię podziwialiśmy więc zza szyby samochodu. Dzień 20-24Jesteśmy na promie płynącym z Aleksandrii do Neapolu. Dookoła woda Julka i Marcin jakoś nie za bardzo się czuli (choroba morska?). Ja natomiast z ulubioną książką spędzałam miło czas na pokładzie. Przepływaliśmy m.in. przez Cieśninę Mesyńską, łączącą wody Morza Tyrreńskiego i Morza Jońskiego, Neapol. W niedzielę dopłynęliśmy do Wenecji. Gdy po południu zjechaliśmy z promu postanowiliśmy pojechać i zobaczyć Bazylikę św. Marka (Marcin chciał) oraz most westchnień (ja się uparłam ;) )Dzień 25Dziś wracamy jedziemy do Wiednia. Z deszczowej Wenecji wyjechaliśmy rano. Dobrze, że w Europie zachodniej drogi nie są takie jak w Polsce. Mieliśmy do przejechania ok. 600km. Mimo fatalnej pogody auto mknęło autostradą. Marcin mówił, że to dzięki nowoczesnym, które dynamicznie sterują torem jazdy (ESP) i zapobiegają poślizgowi kół pędnych(ASR) auto prowadzi się tak znakomicie. Do Wiednia dojechaliśmy po południu. Trochę się naszukaliśmy taniego noclegów, bo Wiedeń to przecież jedno z droższych miast Europy, ale się udało. Wieczorem wyszliśmy na spacer podziwiać Wiedeń nocą.…Dzień 26Dziś wracamy do domu. Mglisty Wiedeń opuszczamy ok. 7 rano. W Polsce czeka nas już szara rzeczywistość. Pomyślnie zakończyliśmy naszą wspaniałą podróż. Było cudnie smażyć się w straszliwym upale, pluskać się w krystalicznie czystej wodzie, nocować niejednokrotnie pod pięknym... gwieździstym niebem na najróżniejszych plażach, jedząc niesłychane ilości najróżniejszych potraw, mijając i zwiedzając niezliczone miasta i miasteczka, poznając ogromne ilości "tubylców" bardzo przyjacielsko do nas nastawionych. Było niesamowicie, rewelacyjnie... wprost brak słów!!!
ŚWIAT JEST JAK WIELKA KSIĘGA - KTO NIE PODRÓŻUJE, CZYTA TYLKO JEJ PIERWSZĄ STRONĘ
Samochodowe wakacje …Postanowione. Jedziemy.