Zazwyczaj te odgłosy zagłuszane są przez silnik spalinowy, tu natomiast dominują i muszę przyznać, że nie są one przyjemne dla ucha. W „elektrycznej przyszłości” specjaliści od dźwięków będą mieli, jeśli chodzi o opony i nadwozia, pole do popisu. Jeżeli mogę pomarzyć: poproszę o bieżnik opon „grający” Mozarta lub o mieszankę gumową „Maryla Rodowicz”.
Bez emisji spalin i z dużą dawką przyjemności
Gwoździem programu w tym jaskrawożółtym prototypie, którego pełna nazwa brzmi Mercedes SLS AMG E-Cell, jest panująca cisza – i to przy zachowaniu dotychczasowych osiągów. SLS z jednostką V8 w żadnym wypadku nie jest „skromnisiem”.
Do „setki” przyspiesza w 3,8 s, do 200 km/h w 10,8 s. Wersja z napędem elektrycznym, spodziewana na rynku w 2013 r., okazuje się równie szybka. Wymienione prędkości osiąga odpowiednio po 4 s oraz 11 s – pamiętajmy jednak o tym, że studium znajduje się dopiero we wczesnej fazie rozwoju.
Aż strach pomyśleć, co musi się dziać w zwojach kabli, gdy akumulatory wypuszczają „hordę elektronów”, które wręcz katapultują ten dwutonowy bolid. Kierowca ma banalnie proste zadanie – naciska pedał gazu (prądu?) i auto wystrzeliwuje jak z procy.
Zgodnie z przesłaniem firmy AMG (czytaj: Daimlera) era samochodów elektrycznych będzie wystrzałowa! Nie bójmy się amperów ani woltów. Niestety, już po przejechaniu 150 km akumulatory się wyczerpują i nasz „sprinter” robi się ślamazarny. Trzeba go wtedy na blisko 6 godzin podłączyć do prądu, a to raczej ostudzi zapał sportowo nastawionych kierowców. Przestańmy jednak marudzić, bo efekt prac inżynierów z AMG jest imponujący.
E-Cell, w odróżnieniu od SLS-a z benzynowym V8, ma 4 motory elektryczne – po jednym przy każdym kole. W celu zmniejszenia mas nieresorowanych połączone są one z sobą krótkim wałem napędowym. Zamiast 571 KM w zwykłym modelu mamy tu 533 KM albo inaczej mówiąc: 392 kW (do tej jednostki mocy będziemy się musieli teraz przyzwyczaić), a zamiast 650 Nm w wersji z jednym silnikiem nawet 880 Nm w odmianie z 4 motorami.
Skrzynia biegów?
Brak. Bezpośrednie przeniesienie napędu zmniejsza obroty silników (dochodzące do 12 000 obr./min) tak, by nadawały się do ruchu ulicznego. Układ wydechowy? Zbędny. Podwozie? Gładkie. Do tego większy tylny dyfuzor i wysuwający się przy 120 km/h na 7 cm przedni spoiler, zapewniający większy docisk przy wyższych prędkościach. Środek ciężkości? O 2,3 cm niżej niż w SLS-ie z jednostką spalinową.
Zachowanie podczas jazdy? Wyśmienite, również ze względu na możliwość sprytnego napędzania każdego z kół z osobna – lepszego rozwiązania po prostu nie ma. Dyferencjały typu torsen, wiskotyczne czy płytowe? Śmiało możemy o nich zapomnieć.
Podczas pokonywania ostrych łuków na śliskiej nawierzchni silniki dostarczają jedynie tyle mocy, ile opony są w stanie przenieść na drogę. To jakby odwrócenie działania układu ABS – w trakcie przyspieszania gumy pracują na granicy przyczepności. Wreszcie hamulce. Dwa systemy: ceramiczne tarczowe oraz układ rekuperacyjny. Tyle dobrych wiadomości. Teraz pora na złą.
Zamiast 85-litrowego zbiornika paliwa na pokładzie mamy 324 litowo-jonowe ogniwa w 6 modułach wielkości kartonów do przeprowadzek, ważące pół tony. Zmagazynowana w nich energia – i tu uwaga – odpowiada 3 l benzyny. Sprawność silników elektrycznych jest jednak niemal trzykrotnie wyższa, więc energia ta „ma wartość” 10-15 l paliwa. AMG rozmieściło akumulatory w pustym tunelu po wale kardana, w miejscu zbiornika paliwa oraz w przedziale silnikowym. Przy normalnej jeździe mają wystarczyć na 150 km, a w przypadku wykorzystania każdego z 880 Nm i 392 KW na mniej więcej 50 km. Cel uświęca środki - Zastanawiamy się tylko: po co Mercedes zbudował ten samochód? I nasuwa nam się wniosek, że chodzi o rozgrzeszenie! Normalnie nie jest to zadanie dla firm motoryzacyjnych, tylko dla instytucji kościelnych, ale czego się nie robi, by zyskać społeczną akceptację w czasach burzliwych dyskusji o ochronie środowiska.
SLS AMG E-Cell jest dla najbogatszych klientów Daimlera odpuszczeniem motoryzacyjnych grzechów – przecież elektryczny znaczy: dobry i ekologiczny.
Z racji ceny (blisko ćwierć miliona euro) skrzydlaty E-Cell (tak jak Tesla Roadster czy planowane Audi E-Tron) trafi w ręce kolekcjonerów, którzy od nadmiaru pieniędzy zatracili właściwy sens życia, a pozostała część ich parku maszyn przysparza im problemów z wizerunkiem.
Na przejażdżkę do ekskluzywnej restauracji czy klubu żeglarskiego wybiorą wtedy elektrycznego SLS-a. Nie będą moglinim jednak pojechać w podróż dookoła Europy – trwałaby ona tydzień, choć miałoby to też swoje plusy. Pozbawieni energii (elektrycznej) byliby zmuszeni do poznawania różnych krajów i ludzi, więc być może znowu zbliżyliby się do swoich partnerów.