Nasza Toyota okazała się pojazdem zdyscyplinowanym, bezwarunkowo wypełniającym swoje zadania – prawdziwym wzorem do naśladowania. W każdym momencie była do dyspozycji, nigdy nie potrzebowała naprawy. Uwagi nie zaprzątały nawet najdrobniejsze usterki: nie złapaliśmy „kapcia”, nie przepaliła się ani jedna żarówka, nie rozdarło się pióro wycieraczki. Udało się uniknąć stłuczek, uszkodzeń podczas parkowania, nie pojawiły się żadne wgniecenia. Nawet podczas typowego ataku kuny nasz wojownik sumo (długość niemal 5 m, szerokość prawie 2 m, masa własna – ponad 2,8 t!) pozostał nieugięty. Zwierzątka podgryzały wprawdzie przewód z wodą, ale dzięki wspaniałej jakości materiałów nie były w stanie go zniszczyć. Dzięki temu spokojnie czekaliśmy z wymianą przewodu do kolejnego przeglądu.
W ciągu długiej historii testów długodystansowych jeszcze żaden samochód nie zdołał przejść go z tak nieskazitelną bezawaryjnością. A naprawdę było wiele sytuacji, w których „biel” mogła zostać zabrudzona. Z prostej przyczyny – potężny Land Crusier nigdy nie był oszczędzany. Toyota wytrwale ciągnęła ogromne przyczepy nawet z trzema osiami, na których transportowaliśmy urządzenia pomiarowe albo ciężkie pojazdy, które uległy awarii. Z potężną mocą przewoziła inne auta z napędem na wszystkie koła z powrotem na twarde podłoże, gdy beznadziejnie ugrzęzły w głębokim śniegu lub błocie. Musiała przesuwać pnie drzew, gdy pod ręką nie było żadnego ciągnika.
Zawsze, gdy w redakcji trzeba było podołać jakiemuś zadaniu, którego wykonania nie powierzylibyśmy innemu pojazdowi, odpowiedzialny za nie redaktor sięgał po kluczyki do czarnego „japończyka” i nigdy, ani razu, nie wracał, aby powiedzieć, że zakończyło się to niepowodzeniem.
Ale nie chodzi tylko o pracę. Każdy po jeździe wracał z odprężoną miną, ponieważ potężny Land Cruiser, jak żaden inny samochód, wprowadza spokój i opanowanie. Na wspaniałych fotelach siedzi się jak na tronie, nikt nie skarży się na brak miejsca, nikt nie boi się o bezpieczeństwo i nikt nie wątpi w przybycie do celu. Takie odprężenie utrzymuje się także w trakcie 1000-kilometrowej podróży w ciągu dnia. Wygląd Land Cruisera przyczynia się również do tego, że nawet koledzy znani z dynamicznego stylu jazdy zaczęli przyzwyczajać się do zalet spokojnego podróżowania.
Człowiek sam z siebie nastawia się na ociężałe zachowanie się w zakrętach i rozkoszuje nieposkromioną, ale dyskretną siłą 4,5-litrowego 8-cylindrowego turbodiesla. Dzięki 650 Nm momentu obrotowego i 286 KM nie pojawia się nigdy niedostatek mocy, również przy kompletnym wykorzystaniu ładowności i ciężkiej przyczepie. System napędu na wszystkie koła jest przekonywający w niekorzystnych sytuacjach i konsekwentnie przesuwa pojazd do przodu. Na trudnej nawierzchni nie można zapomnieć o włączeniu reduktora. Mniej chodzi tu o uzyskany wówczas przyrost mocy, lecz raczej o to, że dławik silnika ESP rzeczywiście jest wówczas wyłączony. Samo naciśnięcie na przycisk niestety nie wystarczy. Przy tak dużej nadwadze (zmierzona masa własna to ponad 2,8 t – realna ładowność 438 kg jest dość śmieszna) zapewnienie trakcji ma podstawowe znaczenie.
W terenie znacząco pomaga też fantastyczna praca zawieszenia, które ma wręcz niewiarygodną zdolność do krzyżowania osi. Jazda dużym Land Cruiserem, mimo silnika Diesla, nie należy do tanich przyjemności. Spalanie można „zbić” do zmierzonych 9,7 l/100 km tylko dzięki żelaznej dyscyplinie jazdy i wszelkim trikom oszczędnościowym. Udaje się to tylko przy maksymalnej prędkości 105 km/h na autostradzie. Na drodze krajowej i w ruchu miejskim zużycie gwałtownie wzrasta. Winę za to ponosi automatyczna skrzynia biegów, która wprawdzie zmienia przełożenia bardzo delikatnie, jednak długiego 6. biegu oraz oszczędzającego straty zablokowania przekładni hydrokinetycznej Toyota używa zbyt późno.
To właśnie dlatego Land Cruiser V8 – w odróżnieniu od swojego 6-cylindrowego poprzednika – szokuje czasem astronomicznym zużyciem paliwa, zwłaszcza przy eksploatacji przyczepy. Po prostu w trakcie jazdy mocny silnik pracuje na niepotrzebnie wysokich obrotach. Podczas ciągnięcia ciężkich przyczep silnik Diesla potrafił łyknąć nawet 24,3 l na 100 km.
Na taką Toyotę trzeba móc sobie pozwolić, nawet jeżeli z braku napraw odzyskamy część włożonych pieniędzy. Zaczyna się już przy myciu pojazdu. Ponieważ po pobycie w tanich myjniach automatycznych samochód nigdy nie będzie całkowicie czysty, trzeba znaleźć chętnego i wcisnąć do ręki parę monet. Można też wyszorować go samemu, co bardzo chętnie czyniliśmy – w podzięce za bezwarunkową niezawodność.