Wszystkie, według sprzedających, były bezwypadkowe. Naprawy sprowadzały się do zabiegów kosmetycznych, które miały podnieść atrakcyjność oferty. Sprzedawcy podkreślali, że rynek niemiecki został już dość dokładnie przeszukany przez handlarzy z innych państw i trudno znaleźć interesujące oferty. "Przed majem, gdy odwiedzałem jeden z komisów, niektóre egzemplarze kosztowały nawet jedno euro. Teraz ceny skoczyły do 200 euro. Duży popyt na tanie auta powoduje, że niemieccy handlarze systematycznie podnoszą ceny. Po przywiezieniu auta do Polski i opłaceniu akcyzy oferta nie jest już tak atrakcyjna" - twierdził jeden ze sprzedawców. "Jeszcze mniej opłacalne jest sprowadzanie samochodów kilkuletnich, bo są droższe niż u nas nowe. Wyjątek to auta powypadkowe, które w Niemczech tracą sporo" - dodaje inny. Wadą aut w niskich cenach jest wiek. 20-letni Ford Sierra kosztował 950 euro. Właściciela czekałoby opłacenie akcyzy. Przebieg był nieznany, sprzedawca twierdził, że auto miało wymieniony silnik i od tego czasu przejechało 70 tys. km. Właściciel uszkodzonego Opla Astry II kombi 1.6 8V żądał 21 tys. zł. Nabywca mógł kupić też auto po naprawie, z opłaconą akcyzą. Cena urosłaby o 5 tys. zł. Duży ruch panował wokół Primery 2.0 z 90 r. (ABS, welurowa tapicerka, elektrycznie sterowane szyby, lusterka oraz szyberdach, ogólny stan bardzo dobry) i Mondeo 1.8 z 93 r. (12 tys. zł). Trudno wykryć wady na giełdzie. Oględziny to jednak wydatek podwyższający cenę. Auta są dobrze przygotowane, komory silników umyte. Uszkodzenia tapicerki ukrywa się rzadziej. Mają świadczyć, że auto nie było szykowane do sprzedaży.
Giełda staroci
W Olsztynie, wśród świeżo importowanych aut, przeważały egzemplarze z lat 80. i 90.