Dostawczaki do 3,5 tony – busy, furgony, kombivany – szczególnie niemieckich marek, sprzedają się jak ciepłe bułeczki, ale ich ceny mogą przyprawić o zawrót głowy. Czasem jednak na rynku pojawiają się egzemplarze w atrakcyjnych cenach, w charakterystycznym żółtym kolorze. To auta, które mają za sobą służbę w roli pojazdów pocztowych. Czy warto się nimi zainteresować?
Busy mają ciężkie życie. Kupienie niezajeżdżonego busa, z akceptowalnym przebiegiem i dającą się zweryfikować historią serwisową, to poważne wyzwanie. Jeśli nie przeglądaliście ostatnio ogłoszeń, to możecie się zdziwić! W ciągu ostatnich lat na rynku aut użytkowych do 3,5 tony doszło do prawdziwego trzęsienia ziemi. Najpierw przez pandemię wiele firm postanowiło nie wymieniać swoich dotychczasowych aut, więc na rynku wtórnym zapanowała posucha. Później na auta, które były na rynku rzucili się ci, którzy w związku z pandemią postanowili spełnić swoje marzenia o "vanlife" – podróżowaniu i życiu w kamperze, samodzielnych przebudowach i modyfikacjach aut.
Na początku 2022 r. w związku z wojną w Ukrainie popyt znów się rozkręcił – niedrogie busy były i ciągle są potrzebne do wożenia pomocy, transportu cywilów i ukraińskiego wojska. Rynek jest więc mocno przebrany i o okazje trudno. Czasem jednak pojawiają się na nim dostawczaki kosztujące nieco poniżej średniej, z wiarygodnymi przebiegami, bez śladów wożenia ekipy budowlanej. Najczęściej to Volkswageny i Mercedesy. Idealna baza do amatorskiej zabudowy kempingowej albo jako samochód do pracy? Tyle że zwykle są… żółte. Ale to nie wszystko, co warto o nich wiedzieć!
Żółte dostawczaki po niemieckiej poczcie
Żółte dostawczaki najczęściej pochodzą z zasobów niemieckiej poczty, choć zdarzają się też pojazdy np. poczty austriackiej i z innych krajów. Niemiecka poczta użytkuje dziesiątki tysięcy pojazdów, co roku wymienianych są tysiące. Niestety, wcale nie tak łatwo je kupić. Przede wszystkim, Deutsche Post nie sprzedaje pojazdów osobom fizycznym, auta są sprzedawane tylko firmom – w Niemczech rękojmia przy sprzedaży konsumenckiej traktowana jest poważnie, przy pojazdach "z demobilu" nikomu się nie chce użerać z potencjalnie niezadowolonymi klientami.
Kolejny problem – samochody pocztowe często nie są sprzedawane pojedynczo, a w pakietach składających się zwykle z 5-10 sztuk tego samego modelu, w zbliżonym wieku i o podobnych przebiegach, choć czasem w pakietach trafiają się zarówno "perełki", jak i auta wymagające poważnych napraw. W praktyce to oznacza, że takie żółte auto kupimy od pośrednika, który do atrakcyjnej ceny zakupu musi doliczyć swój narzut. Ale nie myślcie, że to zawsze taki łatwy zarobek, bo wiele aut wymaga sporo pracy, zanim trafią do nabywców. Handlarze, którzy uczestniczą w przetargach doskonale o tym wiedzą, bo auta są uczciwie opisane, choć bez gwarancji, że komuś coś nie umknęło. Typowy opis auta z pocztowej aukcji:
VW; Caddy; 2,0 l TDI 62 kW jednomiejscowy, diesel, 62 kW, 198285 km, Pierwsza rej. 07/2012, Przegląd 08/2024, Lokalizacja: xxx
Tył lekko uszkodzony, przedni lewy błotnik lekko wgnieciony, prawy mocno wgnieciony, uszkodzony próg, korozja nadwozia, brak książki serwisowej i zapasowego kluczyka, uszkodzona tapicerka fotela.
Oczywiście, zdarzają się i egzemplarze, którym poza normalnymi śladami użytkowania, nic nie dolega.
Z plusów: samochody były regularnie serwisowane, można liczyć na to, że wymieniano w nich olej, płyny i materiały eksploatacyjne według zalecanych przez producenta interwałów. Do napraw takich pojazdów nikt nie używa tanich zamienników niewiadomego pochodzenia, nie ma patentów i "rzeźbiarstwa" domorosłych mechaników.
Auta pocztowe są intensywnie użytkowane, ale też zwykle nieźle serwisowane, choć najczęściej według wydłużonych interwałów między wymianami oleju. To nie znaczy, że nie zdarzają się nieprzyjemne niespodzianki.Źródło: Auto Bild
Minusów też nie brakuje. Przede wszystkim, niech was nie zwiedzie niski przebieg wielu egzemplarzy. To auta, z których co chwila ktoś wysiadał i wsiadał, często co kilkaset metrów silnik był wyłączany i włączany, co chwila ruszanie, jazda na półsprzęgle, często kontakty z krawężnikami. Gorzej niż w taksówce!
Stan auta często zależy nie tyle od przebiegu, co od miejsca, gdzie dany egzemplarz był użytkowany. Pojazd pocztowy, który służył w nadmorskiej miejscowości, albo terenie górzystym, może być niezłą „miną”.Źródło: Auto Bild
Warto też zwrócić uwagę, że niektóre z pocztowych aut to wersje stosunkowo nietypowe, np. wyposażone w automatyczne (to raczej zaleta) lub zautomatyzowane (to już gorzej) skrzynie biegów. Silniki to często najsłabsze dostępne jednostki – bo na krótkich trasach, przy dostawach przesyłek, osiągi nie mają dużego znaczenia. Skrzynie (lub tylne mosty) miewają też specyficzne przełożenia, dobrane tak, żeby mimo słabego silnika auto radziło sobie z obciążeniem, oczywiście, kosztem osiągów. Jeśli jednak samochód ma służyć do pracy czy jako baza na kampera, to warto się zastanowić, czy rzeczywiście bus, który z trudem przekracza 100 km/h, ospale przyspiesza, to rzeczywiście najlepszy pomysł. Przy zastosowaniu w roli foodtrucka, to nie przeszkadza.
Na polskim rynku sporą popularność zyskały pocztowe Mercedesy Sprintery i wcześniejsze tzw. Kaczki (Mercedes T1), wyposażone w dużą, kanciastą zabudowę kontenerową. To świetna baza np. na foodtrucka – kontener ma wygodne drzwi, przejście z kabiny do ładowni, fabryczną izolację termiczną, jest na tyle wysoki, że można w nim swobodnie stanąć, a dzięki regularnym, kanciastym kształtom, łatwo się je zabudowuje.
Auta z pocztowego demobilu: uwaga na ilość miejsc w dokumentach
Kolejny problem: ilość miejsc w dokumentach. Z dokładaniem foteli czy kanap nie jest wcale tak prosto – to przeróbka, która według polskich przepisów jest "zmianą konstrukcyjną", a do jej wykonania upoważnione są tylko firmy mające stosowną homologację, przy wykorzystaniu homologowanych do danego modelu foteli! Nie wystarczy dowolny warsztat, który ma właściwy wpis w CEDiG, jak to kiedyś bywało ze zdejmowaniem kratek w dostawczakach! Za zamontowanie dodatkowe ławki czy foteli trzeba zapłacić nawet kilkanaście tysięcy złotych, co w wielu przypadkach podważa sens inwestycji. Uwaga! Są pojazdy pocztowe, które wprawdzie mają jeden fotel, ale w dokumentach figurują jako dwuosobowe, bo była w nich opcja montażu składanego fotelika – tu wystarczy zamontować używany fotel z normalnego egzemplarza tego modelu i nikt się czepiać nie będzie.
Jeśli auto jest zarejestrowane jako jednoosobowe, to dołożenie dodatkowych foteli może być kosztowne! Od kilku lat obowiązują zaostrzone wymagania – taka modyfikacja jest traktowana jako zmiana konstrukcyjna.Źródło: Auto Bild
Zamontowanie dodatkowych foteli bez wprowadzenia zmian w dokumentach to proszenie się o poważne problemy – jazda z większą liczbą pasażerów niż dopuszcza to rejestracja pojazdu, to drogie wykroczenie, a jeżeli pasażerów jest o co najmniej 3 za dużo, to w razie wpadki kierowca traci prawo jazdy na 3 miesiące! Na tym jednak nie koniec – w razie wypadku ubezpieczyciel nie będzie chciał wypłacić odszkodowania!
Z kolei dużą zaletą niektórych zabudów pocztowych jest to, że mają one homologowaną przegrodę między kabiną a przestrzenią ładunkową, w której zamontowane są drzwi. To plus, jeśli chcemy wykonać w takim aucie zabudowę kempingową, bez formalnej zmiany auta na dostawcze (co ma swoje plusy i minusy) – bo usunięcie z normalnego dostawczaka ścianki, albo zrobienie w niej przejścia na tył, to też walka z formalnościami!
Przerabiasz dostawcze auto pocztowe? Zapłacisz akcyzę!
Uwaga! A skoro już mowa o przeróbce na kampera – należy pamiętać, że auta kempingowe traktowane są jako osobowe, więc po wykonaniu zabudowy i uzyskaniu w dokumentach wpisu o zmianie przeznaczenia pojazdu, auto, które było sprowadzone jako dostawcze, bez obowiązku opłacenia akcyzy, zaczyna pod akcyzę "podpadać". To szczególnie bolesny wydatek w przypadku pojazdów z silnikami o pojemności powyżej 2 litrów, bo akcyza wynosi wtedy 18,6 proc. (3,1 proc. w przypadku aut z silnikami do 2 litrów pojemności).
Żółte i elektryczne: nie kup auta bez baterii
Wśród aut pocztowych pojawiają się coraz częściej pojazdy elektryczne. Niektóre są gotowe do jazdy, choć zwykle są to modele o typowo "miejskim" zasięgu, ale są też i takie, w których brakuje… baterii. To typowa sytuacja np. w przypadku Renault Kangoo ZE, bo francuski producent miał model biznesowy polegający na tym, że kupowało się auto, ale bateria do niego była wynajmowana, a po zakończeniu umowy trzeba ją było wykupić lub zwrócić.
Niech was nie zmyli atrakcyjna cena auta! Wynika ona z tego, że o ile auta elektryczne da się tanio kupić, to już znalezienie taniego akumulatora graniczy z cudem. Używane baterie to chodliwy towar, bo ogniwa z nich mogą być wykorzystywane np. także do magazynów energii – nawet zepsute akumulatory, sprzedawane jako surowiec do odzysku, kosztują krocie. Jeżeli nie macie pewnego źródła akumulatorów do danego modelu, to od używanych aut elektrycznych bez akumulatorów lepiej trzymać się z daleka. A jeśli jesteście zainteresowani autem z baterią, to poszukajcie specjalistycznego serwisu, który przed zakupem oceni jej kondycję.
Galeria zdjęć
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.