Chwilę później podjeżdża do nas jaskrawożółte Chery, za kierownicą którego siedzi Yin-shun, który macha ręką, by za nim jechać. Mijamy wsie i po chwili wjeżdżamy do szarej dzielnicy przemysłowej 5,5-milionowego miasta. Przejeżdżamy przez zakładową bramę i jesteśmy na miejscu.
To tu bez skrupułów kopiuje się samochody światowych koncernów.W tym konkretnym przypadku chodzi o Smarta Fortwo. Zielone, niebieskie, czerwone czy białe - wiele kolorowych autek dla klientów z RPA, Nowej Zelandii, Rosji, a także USA czeka na transport do docelowego miejsca. Zhang Yinshun z dumą pokazuje nam swoją fabrykę.
Bez cienia wstydu pozwala sfotografować się na tle podróbki Smarta. Żadnych problemów z ochroną wzorów przemysłowych? "Tak, Daimler był tutaj" - mówi Zhang. - "Chcą z nami współpracować, mamy dla nich robić samochody". Bardziej bezczelnego kłamstwa nie można sobie wyobrazić. Yinshun szybko wymienia bazową cenę swojego produktu - 3970 euro. W zamian dostaniemy elektryczny pojazd o mocy 4 KM z 260 litowo-jonowymi bateriami, które pozwalają rozpędzić się do 50 km/h (zasięg 220 km). Wersja 7-konna (V maks. 75 km/h, zasięg 300 km) kosztuje już 5,5 tys. euro. Na życzenie dostępny jest również pojazd 4-miejscowy. W tej fabryce robotnicy produkują dziennie średnio 2 takie "Smarty", ale w tym wypadku mówienie o produkcji jest nadużyciem.
Technologia bardziej kojarzy się z garażowymi naprawami niż prawdziwą fabryką. Zakład w Dezhou nie jest zresztą jedynym, który w ten sposób buduje kopie Smartów. W sumie odwiedziliśmy trzy fabryki, wszystkie wyglądają niemalże identycznie. W długiej, wąskiej hali naprzeciwko siebie siedzą mężczyzna i kobieta. Jak wszyscy tutaj, na twarzach mają jedynie zwykłe maski. Od rana do wieczora nakładają maty z włókna szklanego na kawałek plastiku, by później zalać wszystko żywicą epoksydową.
W hali unoszą się trujące opary różnego rodzaju chemikaliów, a temperatura jest niewiele wyższa od zera stopni. Miesięczna pensja robotnika pracującego w takich warunkach to ok. 180-200 euro (ok. 640-700 zł). To i tak dwa razy tyle, ile wynosi "normalna" stawka. "Inaczej nikt nie chciałby tego robić" - przyznaje ze szczerością Zhang.Robotnicy to ludzie z różnych zakątków Chin (głównie opuszczający wsie), którzy po pracy nocują na terenie fabryki na wieloosobowych łóżkach. Obsługi maszyn i wykonywania najprostszych czynności przy wytwarzaniu fałszywych Smartów uczą się na miejscu, w warsztatach na tyłach kompleksu.
Po 3-4 dniach surowa karoseria jest gotowa. Na zewnątrz robotnik szlifuje ją przed szpachlowaniem i lakierowaniem. Nieopodal w mrocznej hali dwóch pracowników spawa prostą, metalową ramę elektrycznego pojazdu. Później ich koledzy osadzą na niej nadwozie i kolejny "Smart" gotowy! Cały proces produkcyjny trwa około tygodnia. Oczywiście, wszystko odbywa się ręcznie, bo w Państwie Środka siła robocza jest tania i dostępna. Na placu przed halami leżą karoserie prototypów, wśród nich Smart Forfour.
"Robimy to, czego chcą klienci" - mówi Zhang. Także Mercedesa klasy E? "Oczywiście" - pada konkretna odpowiedź. Skąd w ogóle wziął się pomysł na Smarta? Narodził się podczas wizyty właściciela fabryki i szefa Yin-shuna w Niemczech. Wtedy właśnie do Chin wysłany został jeden oryginalny egzemplarz, który rzekomo w dalszym ciągu znajduje się na terenie zakładu i który posłużył za wzorzec.
Smart próbuje walczyć z podróbkami. Jak dotąd bez większego sukcesu. Dochodzenie praw przed chińskimi sądami trwa w nieskończoność i tak naprawdę nie można nic więcej zrobić. Smaczku sprawie dodaje fakt, że produkowane w Chinach "Smarty" przeznaczono tylko na eksport - elektryczne pojazdy w Chinach nie są już traktowane jak zwolnione z opłat trójkołowce, więc nie znalazłyby nabywców.